zdecydowala sie przeciwstawic Kyle'owi, wiedziala jednak, ze nie sklamia przed Rada Kupcow. Utwierdzila sie w swoim postanowieniu. Tak czy inaczej, stawi czolo swemu szwagrowi i zazada tego, co jej sie nalezy.
W dokach wrzala praca. Althea szla do miejsca, gdzie cumowala “Vivacia”. Po drodze unikala mezczyzn z taczkami, spienionych koni ciagnacych towarowe wozy, handlarzy dostarczajacych zapasy na wyplywajace z portu statki i kupcow spieszacych, by przed odebraniem skontrolowac przybyle dla nich ladunki. Kiedys poludniowa krzatanina w dokach ekscytowala dziewczyne, teraz jednak przygladala jej sie z ciezkim sercem, czula sie bowiem wykluczona z tego swiata, odsunieta na bok, wrecz niewidzialna. Kiedy szla przez doki, ubrana tak jak wypadalo corce Pierwszego Kupca z Miasta Wolnego Handlu, zaden marynarz nie osmielal sie na nia patrzec, a coz dopiero wesolo pozdrowic lub zagaic rozmowe. Ironia losu. Althea ubrala sie rano w prosta, ciemna sukienke i sznurowane sandaly – chociaz w ten sposob chciala przeprosic matke za swoje niewlasciwe zachowanie ubieglej nocy. Nie spodziewala sie, ze wyruszy w tym jednym jedynym stroju w swiat.
Odkad zeszla do dokow, oslabla jej pewnosc siebie. W jaki sposob miala wykorzystac swoja wiedze, by zapracowac na utrzymanie? Jak mogla w takim stroju podejsc do kapitana lub mata i przekonac go, ze jest krzepkim marynarzem? Zeglarki nie stanowily wprawdzie rzadkosci w Miescie Wolnego Handlu, lecz nie bylo ich rowniez zbyt wiele. Znacznie czesciej widywano pracujace kobiety na pokladach wplywajacych do miasta statkow z Krolestwa Szesciu Ksiestw. Coraz wiecej imigrantow z Trzech Statkow zaczelo sie utrzymywac z rybolowstwa; na rodzinnych kutrach plywaly cale rodziny. Althea zdawala sobie sprawe z tego, ze jako zeglarka musialaby sie okazac lepsza niz mezczyzni, z ktorymi pracowalaby, jednak nie sadzila, by ktokolwiek zatrudnil kobiete w takim stroju. Dzien byl goracy i poczula sie nieprzyjemnie w ciezkiej i szerokiej ciemnej spodnicy oraz w skromnym zakiecie. Coraz bardziej tesknila za prostymi plociennymi spodniami, bawelniana koszula i kamizelka.
W koncu dotarla do “Vivacii” i podniosla oczy na galion. Ktos inny moglby odniesc wrazenie, ze statek drzemie w sloncu, dziewczyna jednak nawet nie musiala go dotykac; wiedziala, ze “Vivacia” jest tylko bardzo skupiona. Zapewne rozmyslala o rozladunku. Praca posuwala sie szybko. Obciazeni rozmaitymi towarami robotnicy portowi zbiegali po trapie niczym zaniepokojone mrowki uciekajace z mrowiska, w ktore ktos wlozyl kij. Robotnicy nie zwracali zbytniej uwagi na dziewczyne, uwazajac ja za zwyklego gapia, jakich wielu wystawalo w dokach. Odwazyla sie zblizyc do “Vivacii” i przylozyla dlon do jej rozgrzanych od slonca desek.
– Witaj – odezwala sie cicho.
– Althea. – Galion przemowil cieplym kontraltem, po czym otworzyl oczy i usmiechnal sie.
Nagle “Vivacia” wyciagnela reke, ale zle wywazyla ruch i jej dlon nie opuscila sie wystarczajaco nisko, by zetknac sie z palcami przyjaciolki. Althea musiala sie zadowolic dotykiem chropowatego drewna. Czula, ze od ostatniego spotkania pewnosc siebie statku wzrosla, mial tez lepsza podzielnosc uwagi – mogl z nia rozmawiac, a rownoczesnie skupiac sie na rozladunku ladowni. Z bolem uswiadomila sobie, ze “Vivacia” mysli o Wintrowie. Chlopiec przebywal w komorze kotwicznej, gdzie zwijal i skladal line. W malenkim zamknietym pomieszczeniu panowala duchota i upal, a otaczajacy Wintrowa gesty zapach statku przyprawial go o mdlosci. “Vivacia” tak intensywnie wyczuwala jego niedole, ze az drzaly jej deski i drzewce. Poniewaz stala w porcie, przywiazana do doku, nikt nie mial pojecia o jej zlym samopoczuciu. Na otwartym morzu z pewnoscia przeznaczylaby czesc swojej energii na walke z woda i wiatrem.
– Nic mu nie bedzie – Althea pocieszyla “Vivacie” mimo zazdrosci o uwage statku. – To trudne i nudne zadanie dla zoltodzioba, ale chlopak je przezyje. Sprobuj przestac myslec o jego zlym humorze.
– Chodzi o cos wiecej – oswiadczyl cicho statek. – Wintrow jest tutaj wiezniem. Nie chce mieszkac na pokladzie, chce zostac kaplanem. Tak bardzo sie zaprzyjaznilismy, a teraz zaczynam czuc obawe, ze mnie znienawidzi.
– Ciebie nie mozna znienawidzic – zapewnila ja dziewczyna. Starala sie mowic przekonujaco. – Rzeczywiscie chlopiec wolalby byc w innym miejscu. Ale jestem pewna, ze nigdy nie bedzie mial zalu do ciebie. To niemozliwe. – Panujac nad swoim bolem, jak gdyby wlozyla reke w ogien, dodala: – Wiesz, ze nie wystarczy, jesli bedziesz za niego silna. Niech chlopak sie dowie, jak bardzo go cenisz i jaka pociecha jest dla ciebie jego pobyt na pokladzie. Tak jak to kiedys dalas do zrozumienia mnie. – Choc bardzo sie starala, na ostatnich slowach zalamal jej sie glos.
– Alez jestem statkiem, nie twoim dzieckiem – dokonczyla “Vivacia” nie wypowiedziana mysl Althei. – Nie porzucasz malego dziecka, ktore nie ma pojecia o swiecie. Wiem, ze w wielu sprawach ciagle jestem naiwna, ale posiadam mnostwo wspomnien i informacji, ktore moge wykorzystac. Musze tylko je jakos sobie poukladac w glowie i przemyslec ich zwiazek ze mna. Znam cie, Altheo. Wiem, ze mnie opuscilas nie z wlasnego wyboru. Ale ty rowniez znasz mnie i musisz zrozumiec, jak gleboko przezywam fakt, ze Wintrowa zmuszono do przebywania na moim pokladzie. Kaza mu byc moim towarzyszem i serdecznym przyjacielem, podczas gdy pragnie przebywac w zupelnie innym miejscu. Cos nas przyciaga do siebie, mnie i Wintrowa, lecz chlopiec odczuwa gniew z powodu tej sytuacji i dlatego buntuje sie przeciwko naszej wiezi. Wstydze sie, ze tak bardzo mnie do niego ciagnie.
Althea uznala te dwoistosc uczuc statku za cos strasznego. “Vivacia” zwalczala w sobie potrzebe towarzystwa Wintrowa, narzucajac sobie chlod i izolacje. Dziewczyna niemal wyczuwala, jak okropna jest dla zywostatku samotnosc – kojarzyla sie z siapiacym deszczem, chlodem i nieskonczona bezbarwnoscia. Myslac o tym, Althea przerazila sie. Podczas gdy szukala w sobie slow pociechy dla statku, uslyszala nagle meski glos, ktory glosno i wladczo zahuczal ponad zwyczajnymi wrzaskami i innymi odglosami ruchliwego doku.
– Hej, ty tam! Odsun sie od tego statku! Z rozkazu kapitana nie wolno ci wejsc na poklad.
Odwrocila glowe i przyslonila oczy przed ostrym swiatlem slonecznym. Spojrzala zdziwiona na Torga, jak gdyby nie rozpoznala jego glosu.
– Alez dok jest miejscem publicznym – zauwazyla spokojnie.
– No coz, ten statek nim nie jest, wiec sie odsun!
Jeszcze dwa miesiace temu Althea nakrzyczalaby na oficera. Jednak czas, ktory spedzila sama z “Vivacia”, oraz zdarzenia z ostatnich trzech dni zmienily ja. Zauwazyla, ze nauczyla sie lepiej nad soba panowac, a takze stala sie osoba znacznie bardziej cierpliwa. Miala wrazenie, ze nauczyla sie opanowywac gniew. Po co marnowac slowa na byle marynarza? Nie byl dla niej wazniejszy niz maly, szczekliwy pies, przy czym sama czula sie potezna tygrysica. Nie warto nawet warczec na takie nic nieznaczace stworzenie. Musi poczekac na odpowiedni moment; moze kiedys uda jej sie jednym ciosem przetracic mu grzbiet. Na pewno nic dobrego nie spotka tego mezczyzny, zwlaszcza ze tak zle sie obchodzil z Wintrowem. Kiedys odpokutuje za swoje grubianstwo wobec Althei i jej siostrzenca.
Dziewczyna uprzytomnila sobie w oszolomieniu, ze w czasie gdy dotykala dlonia desek statek, jej mysli zmieszaly sie z myslami “Vivacii”. Po pewnym czasie zdjela reke i wydalo jej sie, ze wyjmuje ja z wysokiego kotla pelnego zimnej melasy.
– Nie, “Vivacio” – powiedziala cicho. – Nie pozwol, zeby udzielil ci sie moj gniew. Zostaw tez zemste mnie, nie plam sie nia. Jestes na to zbyt duza i zbyt piekna. Nie warto sie denerwowac.
– Zatem ten czlowiek nie powinien przebywac na moim pokladzie – odparl niskim, gorzkim tonem galion. – Dlaczego musze tolerowac tu takich szkodnikow jak on, podczas gdy ty zostajesz na brzegu? Nie wierze, ze rodzina Vestritow w taki sposob traktuje krewnych.
– To prawda – zapewnila ja pospiesznie Althea.
– Kazalem ci sie stad wynosic – krzyknal na nia jeszcze raz Torg. Dziewczyna podniosla na niego oczy. Mezczyzna przechylal sie ponad relingiem i wygrazal jej piescia. – Ruszaj stad albo cie przepedze!
– Nic mi nie moze zrobic – uspokoila Althea statek. Mowiac, uslyszala stlumiony krzyk, a pozniej ciezki, gluchy odglos. Dochodzil z wnetrza ladowni “Vivacii”. Ktos straszliwie przeklinal na pokladzie, po czym rozlegly sie krzyki. Mlody marynarz wyraznie przywolywal Torga.
– Panie, belka spadla z wyciagu! Przysiaglbym, ze kiedy zaczynalismy prace, trzymala sie mocno!
Glowa Torga zniknela i dziewczyna uslyszala odglos jego krokow. Oficer biegl po pokladzie. Rozladunek “Vivacii” zatrzymal sie powoli. Polowa zalogi stanela i gapila sie na roztrzaskana palete i przewrocone skrzynie, z ktorych wysypaly sie slodkie orzeszki.
– To ich zajmie na jakis czas – zauwazyla slodko “Vivacia”.
– Naprawde musze juz isc – oswiadczyla pospiesznie Althea. Gdyby zostala, musialaby zapytac statek, czy mial cos wspolnego z wypadkiem. Taka tajemnica za bardzo by jej ciazyla; uznala, ze woli miec watpliwosci niz pewnosc. – Uwazaj na siebie – dodala. – Dbaj rowniez o Wintrowa.
– Altheo! Wrocisz?
– Oczywiscie, ze tak. Musze tylko zajac sie kilkoma sprawami. Ale przyjde sie pozegnac, zanim wyplyniesz.
– Nie potrafie sobie wyobrazic plywania bez ciebie – oznajmila niepocieszona “Vivacia”, potem podniosla oczy i