rak.
Mlodzi smialkowie, ktorzy zaryzykowali wejscie na poklad, mowili pozniej, ze statek rozebrano. Zostal sam szkielet. Po ludziach, ktorzy nim plyneli, nie pozostal zaden slad – ani but, ani noz, nic. Zniknal nawet dziennik pokladowy “Paragona”, pozbawiajac go w ten sposob wszystkich wspomnien. Zywostatek mamrotal do siebie, smial sie i przeklinal, lecz jego slowa nie mialy wiekszego sensu, byl niczym potrzaskana klepsydra, z ktorej wysypal sie piasek.
Tak wygladal zaglowiec odkad pamietala Althea. Nazywano go pariasem lub nieudacznikiem. Czasem lekko unosil sie na wyjatkowo wysokiej fali, ale kapitan portu rozkazal dobrze go przywiazac do plazowych klifow. Nie chcial, by kadlub wraku oderwal sie i wyplynal w morze, gdzie moglby stanowic przeszkode dla innych statkow. Nominalnie zaglowiec stanowil teraz wlasnosc Amisy Ludluck, ale watpila, czy kobieta kiedykolwiek odwiedzila wyciagniete na plaze szczatki zywostatku. Jak kazdego szalonego krewniaka, trzymano go w ciemnosciach, mowiono o nim szeptem, jesli w ogole… Althea wyobrazila sobie, ze taki los moglby sie przytrafic “Vivacii”, i zadrzala.
– Jeszcze wina? – spytal znaczaco sluzacy. Dziewczyna pospiesznie pokrecila glowa, stwierdzila bowiem, ze zbyt dlugo juz siedzi przy tym stoliku. Trwanie tutaj i rozmyslanie o tragediach innych z pewnoscia jej nie pomoze. Musiala dzialac. Po pierwsze, powinna powiedziec matce, jak zmartwiona wydala jej sie “Vivacia”, i postarac sie przekonac wszystkich, zeby pozwolili jej wrocic na poklad. Po drugie, postanowila, ze cokolwiek sie zdarzy, pozostanie silna i nie bedzie nikogo o nic blagac.
Wyszla z herbaciarni i ruszyla ruchliwymi ulicami. Starala sie skupic umysl na swoich problemach, nie potrafila jednak zdecydowac, ktory z nich najpierw przemyslec. Potrzebowala miejsca do spania, jedzenia i pracy. Jej ukochany statek znajdowal sie w rekach nieczulych ludzi i w zaden sposob nie mogla tego zmienic. Zastanawiala sie nad ewentualnymi sojusznikami, na ktorych moglaby polegac i poprosic o pomoc; niestety, nie znalazla ani jednej takiej osoby. Przeklela siebie za to, ze nie utrzymywala kontaktow z synami i corkami innych Kupcow. Nie miala zadnego kawalera, do ktorego moglaby sie teraz zwrocic, zadnej przyjaciolki, ktora przechowalaby ja u siebie przez kilka dni. Na pokladzie “Vivacii” za partnera do powaznych rozmow wystarczal jej ojciec, zas towarzyszy dowcipow i drwin znajdowala wsrod marynarzy. Podczas pobytow w Miescie Wolnego Handlu Althea albo przebywala w domu, upajajac sie luksusem normalnego lozka i goracych posilkow przygotowanych ze swiezych produktow, albo wraz z ojcem zalatwiala interesy i robila sprawunki. Znala jego prawnego doradce Curtisa, wielu wlascicieli kantorow wymiany walut, mase handlarzy od lat skupujacych od rodziny przywiezione towary. Do zadnej z tych osob nie mogla sie teraz zwrocic ze sprawami, ktore ja trapily.
Nie zamierzala tez wracac do domu, zwlaszcza ze musialaby blagac o wybaczenie. Wiedziala, jak zareagowalby Kyle, gdyby pojawila sie w progu. Na pewno staralby sie narzucic jej swoja wole. Zreszta nie miala ochoty ryzykowac. Moglby ja na przyklad potraktowac jak nieposluszne dziecko i zamknac w pokoju az do dnia rejsu. A przeciez obiecala “Vivacii”, ze przyjdzie sie pozegnac. Czula sie odpowiedzialna wobec swego statku, nawet jesli wszyscy wokol twierdzili, ze juz do niej nie nalezy.
W koncu, by uspokoic sumienie, zatrzymala poslanca, za grosik kupila od niego kartke zwyklego papieru, olowek weglowy i obietnice dostarczenia listu przed zachodem slonca. W pospiechu napisala do matki. Nie przyszlo jej do glowy nic wiecej poza informacja, ze martwi sie o statek, ze “Vivacia” jest nieszczesliwa i niespokojna. Althea nie prosila o nic dla siebie, blagala jedynie, by Ronica osobiscie odwiedzila zaglowiec, pocieszyla go i wyjasnila mu przyczyne trudnej sytuacji, w jakiej znalazla sie rodzina. Mimo iz wiedziala, ze jej reakcje sa zbyt dramatyczne, przypomniala matce smutny los “Paragona” i napisala, iz ma nadzieje, ze ich rodzinnemu statkowi nigdy sie nic takiego nie przydarzy. Gdy przeczytala list, zmarszczyla brwi, poniewaz calosc wydala jej sie ogromnie teatralna i sztuczna. Pomyslala jednak, iz niewiele wiecej moze zrobic i ze Ronica powinna ja zrozumiec wlasciwie. Zalakowala kartke odrobina wosku, przycisnela sygnet i wyslala poslanca do rezydencji Vestritow.
Podniosla glowe, rozejrzala sie wokol i uswiadomila sobie, ze mimowolnie zawedrowala na ulice Deszczowych Ostepow. Oboje z ojcem przepadali za ta czescia miasta. Gdy zalatwili wyznaczone na dany dzien sprawy, niemal zawsze znajdowali pretekst, by razem pospacerowac po tej dzielnicy. Ogladali wystawy, co chwile czyms sie zachwycajac i zwracajac sobie wzajemnie uwage na najnowsze, egzotyczne towary. Ostatnim razem, gdy tu byli, spedzili prawie cale popoludnie w sklepie z krysztalami. Sprzedawca pokazywal im nowy typ wiatrowych dzwoneczkow. Poruszal je najlzejszy podmuch, a wtedy wygrywaly bynajmniej nie przypadkowa, choc nieuchwytna i niekonczaca sie melodie, bardzo delikatna, dzwieczaca pozniej dlugo w pamieci.
Ojciec kupil jej wowczas mala plocienna torbe pelna suszonych fiolkow i platkow roz oraz pare kolczykow w ksztalcie ryby-miecza. Althea pomogla mu wybrac perfumowane klejnoty na urodziny matki i poszla z nim do zlotnika, ktory umiescil kamienie w pierscieniach. Tego dnia byli rozrzutni, obeszli wiele niezwyklych sklepikow, w ktorych sprzedawano towary znad Rzeki Deszczowej.
Wszyscy wiedzieli, ze wodami Rzeki plynie magia, a przedmioty kupowane od ludu Deszczowych Ostepow sa obdarzone magicznymi wlasciwosciami. Wprawdzie o kolonistach, ktorzy zdecydowali sie pozostac w pierwszej osadzie nad Rzeka, rozpowiadano ponure plotki, ich produkty wzbudzaly jednak zdumienie i zachwyt. Od rodziny Verga kupowano towary o niezwyklym wygladzie: pieknie utkane gobeliny przedstawiajace nieco odmienne od ludzkich postaci o oczach barwy lawendy lub topazu, osobliwych ksztaltow wyroby jubilerskie wykute z metalu nieznanego pochodzenia oraz cudowne gliniane wazy, aromatycznie pachnace, o niepowtarzalnym wdzieku. Soffronowie sprzedawali perly w glebokich odcieniach pomaranczy, ametystu i blekitu oraz naczynia z zimnego szkla, ktore nigdy sie nie rozgrzewaly; mozna w nich bylo schladzac wino, owoce albo slodka smietane. Inne rodziny oferowaly owoce kwazi. Z ich skorki produkowano olejek, usmierzajacy bol nawet najpowazniejszej rany, a z miazszu wytwarzano trunek, ktory szalal we krwi przez kilka dni. Najbardziej zawsze kusily Althee sklepy z zabawkami – mozna w nich bylo nabyc lalki, ktorych wilgotne oczy i miekka, ciepla skora przywodzily na mysl prawdziwe niemowle, a takze dzialajace przez wiele godzin mechaniczne zabawki, poduszki wypelnione ziolami zapewniajacymi cudowne sny oraz wspaniale, gladkie, rzezbione kamienie, ktore jarzyly sie zimnym wewnetrznym swiatlem i odstraszaly koszmary. Towary te byly bardzo drogie nawet w Miescie Wolnego Handlu, a w dalszych portach osiagaly wrecz niegodziwie horrendalne ceny. Mimo to nie cena byla powodem, dla ktorego Ephron Vestrit nie chcial ich kupowac dla swej okropnie rozpieszczonej wnuczki Malty. Kiedy Althea pytala go o przyczyne odmowy, tylko potrzasal glowa i stwierdzal tajemniczo: “Nie mozna dotknac magii i nie zarazic sie nia. – Po czym dodal: – Mieszkajacy tam nasi przodkowie uznali, ze musza placic zbyt wysoka cene, opuscili wiec Deszczowe Ostepy i osiedlili sie w Miescie Wolnego Handlu. I my, ich potomkowie, nie bedziemy frymarczyc towarami z tamtego regionu”. Mimo iz dziewczyna naciskala na ojca, pragnac dalszej rozmowy na ten temat, potrzasnal glowa i powiedzial, ze pomowi z nia o sprawie, gdy bedzie starsza. Ale nawet zle przeczucia nie powstrzymaly go przed kupieniem perfumowanych klejnotow, ktorych tak bardzo pragnela jego zona.
Althea dorastala, lecz ojciec stale odsuwal rozmowe o Deszczowych Ostepach na pozniej i w koncu nigdy jej nie odbyli. Gorycz tego faktu wyrwala teraz dziewczyne z przyjemnych wspomnien.
Popoludnie przechodzilo juz w wieczor i Althea opuscila ulice Deszczowych Ostepow. W ostatniej chwili lekliwie spojrzala na narozny sklepik Amber. Nie wiedziala dlaczego, ale spodziewala sie, ze kobieta bedzie stac za szyba i przygladac sie jej. W oknie lezaly wszakze tylko wyroby artystki, starannie poukladane na zlotym materiale. Drzwi sklepu byly zapraszajaco otwarte, ludzie wchodzili i wychodzili. Najwyrazniej interes Amber prosperowal. Dziewczyna zastanowila sie, z ktora rodzina znad Rzeki Deszczowej kobieta jest spokrewniona i w jaki sposob zaszla tak daleko. W przeciwienstwie do wiekszosci sklepikow w tej dzielnicy, na szyldzie Amber nie bylo insygniow zadnej z kupieckich rodzin.
W jakiejs cichej alejce odpiela sakiewke i sprawdzila jej zawartosc. Tak, jak podejrzewala, pieniedzy nie bylo wiele. Mogla zaplacic za pokoj i jedzenie dzis wieczorem albo tylko jadac skromnie przez kilka dni. Pomyslala znowu, by po prostu wrocic do domu, lecz nie mogla sie do tego zmusic. Uznala, ze trzeba poczekac przynajmniej do odplyniecia Kyle'a. Wtedy, jesli nie znajdzie pracy i noclegu, moze tam pojdzie, chocby po rzeczy osobiste i bizuterie. Taka decyzja z pewnoscia nie uwlaczala jej godnosci. Wiedziala jednak, ze nie pojawi sie w domu za bytnosci szwagra, co to to nie! Wlozyla monety oraz banknoty do sakiewki i zacisnela rzemyk. Zalowala, ze tak duzo pieniedzy przepila poprzedniego wieczoru. Tak czy owak, z pozostala kwota musiala sie obchodzic ostroznie. Przywiesila sakiewke do pasa pod spodnica.
Wyszla z alejki na wieksza ulice. Potrzebowala miejsca, gdzie moglaby sie zatrzymac na noc, ale nic jej nie przychodzilo do glowy… poza jednym. Starala sie zapomniec, ile razy ojciec ostrzegal ja przed “Paragonem”, az w koncu ostro jej zabronil do niego chodzic. Ostatni raz odwiedzila miejsce jego “zeslania” przed wieloma miesiacami, lecz w dziecinstwie, zanim zaczela plywac z ojcem, wiele letnich popoludni spedzala z tym starym wrakiem. Inne miejskie dzieci nazywaly go strasznym i wstretnym, Althea zas szybko przestala sie go bac. Szczerze