zapatrzyla sie w odlegly horyzont, jakby juz wyplynela daleko za Miasto Wolnego Handlu. Wiatr poruszyl jej ciezkimi lokami.
– A mnie bedzie trudno stac tu, w doku i patrzec, jak zeglujesz w dal. Na szczescie, poplynie z toba Wintrow.
– Ktory nienawidzi przebywac ze mna – nagle glos statku znowu zabrzmial bardzo dziecinnie. Wyczuwalo sie w nim smutek.
– “Vivacio”, rozumiesz, ze nie moge tu zostac. Ale wroce. Wiesz, ze staram sie znalezc jakis sposob, dzieki ktoremu moglabym ci towarzyszyc. Przedsiewziecie zajmie troche czasu, ale wroce. Do tej pory zachowuj sie przyzwoicie.
– Dobrze – westchnela “Vivacia”.
– Swietnie. Do zobaczenia wkrotce.
Althea odwrocila sie i pospiesznie odeszla. Z powodu wlasnej nieszczerosci czula sie bardzo zle. Zastanawiala sie, czy statek rzeczywiscie dal sie oszukac. Miala nadzieje, ze tak, chociaz doskonale wiedziala, ze nielatwo go zwiesc. “Vivacia” zapewne odkryla, jak bardzo zazdrosna jest Althea o miejsce Wintrowa na pokladzie, musiala tez wyczuwac jej ogromny gniew wobec takiego obrotu spraw. Jednakze dziewczyna starala sie sobie wmowic, ze statek nie mial nic wspolnego z upadkiem belki i modlila sie zarliwie do Sa, by nie probowal brac spraw w swoje rece.
Odchodzac, Althea uswiadomila sobie, ze “Vivacia” okazala sie taka, jakiej sie spodziewala, a rownoczesnie zupelnie inna. Dziewczyna marzyla o zaglowcu, ktory posiadalby wszelkie zalety dumnej i pieknej kobiety. Teraz wszakze uswiadomila sobie, ze statek odziedziczyl nie tylko doswiadczenie ojca, dziadka i prababci oraz samej Althei, lecz byc moze takze ich wady. Zaczela sie obawiac, ze jest rownie uparty jak wszyscy Vestritowie, rownie nieskory do wybaczania ludziom; moze tak samo jak oni niechetnie reagowac na krytyke i porady innych. Gdybym plywala na jej pokladzie, moglabym nia pokierowac, tak jak ojciec walczyl z moimi okresami uporu, pomyslala. Wintrow nie bedzie mial najmniejszego pojecia, jak sobie radzic z “Vivacia”. Po chwili zupelnie nieswiadomie Althea powiedziala sobie cos innego: Jesli “Vivacia” zabije Kyle'a, bedzie sam sobie winny.
Przeszyl ja dreszcz. Sama nie rozumiala, skad w niej tyle zlosliwosci. Kucnela pospiesznie i przesadnie odpukala klykciami w drewno doku. Nie, nie – pomyslala – “Vivacia” nie bylaby zdolna do czegos tak strasznego. Kiedy sie podnosila, poczula na sobie czyjs wzrok. Rozejrzala sie i dostrzegla Amber, ktora stala blisko i przygladala sie jej. Postawna kobieta ubrana byla w dluga, prosta suknie w kolorze dojrzalego zoledzia, lsniace wlosy zaplotla na plecach w pojedynczy warkocz. Suknia opadala jej z ramion i az po stopy ukrywala kraglosci jej ciala. Na rekach Amber miala rekawiczki, ktore zmienialy pokryte bliznami i zgrubieniami palce rzemieslniczki w dlonie damy. Stala zupelnie nieruchomo wsrod biegajacych i krzatajacych sie w doku robotnikow, calkowicie niezainteresowana otoczeniem ani tym, co dzialo sie wokol, jak gdyby znajdowala sie w szklanej bance i nic do niej nie docieralo. Przez chwile jej piwne oczy wpatrywaly sie w oczy Althei. Dziewczynie az zaschlo w ustach, bowiem kobieta miala w sobie cos nieziemskiego. Wokol niej krecili sie zapracowani robotnicy, przechodzili ludzie skupieni na swoich sprawach, ja sama jednak otaczal osobliwy spokoj i pelne skupienie. Nosila naszyjnik z prostych drewnianych korali, polyskujacych wszelkimi odcieniami brazu. Althea nie mogla oderwac od nich wzroku. Watpila, czy ktokolwiek moze na nie patrzec i ich nie pragnac.
Na moment dziewczyna przeniosla wzrok na twarz kobiety. Po raz kolejny wymienily spojrzenie. Amber nie usmiechnela sie. Powoli odwrocila glowe, najpierw w jedna strone, potem w druga. Althea odniosla wrazenie, ze kobieta zacheca ja, by podziwiala jej profile. Wzrok dziewczyny przyciagnelo jednak cos innego – niedopasowane kolczyki. Amber miala ich po kilka w kazdym uchu. Althea najdluzej patrzyla na dwa z nich: na skreconego weza z polyskujacego drewna w lewym uchu kobiety i na lsniacego smoka w prawym. Kazdy z nich byl dlugi jak kciuk mezczyzny i tak zrecznie wyrzezbiony, ze wygladal niemal jak zywy.
Althea zorientowala sie nagle, ze co najmniej od minuty wpatruje sie w blyskotki. Niechetnie popatrzyla w oczy Amber, ktora tym razem pytajaco sie do niej usmiechnela. Dziewczyna zachowala kamienna twarz, a wtedy usmiech tamtej zbladl i teraz jej spojrzenie stalo sie niemal pogardliwe. Nie zmieniajac wyrazu twarzy, kobieta przylozyla dlon o szczuplych palcach do plaskiego brzucha. Althei wydalo sie, ze te okryte rekawiczka palce dotykaja jej duszy i w calym ciele poczula lodowaty strach. Ponownie popatrzyla rzemieslniczce w twarz i dostrzegla w niej determinacje oraz zdecydowanie. Teraz Amber patrzyla na dziewczyne niczym lucznik skupiajacy wzrok na celu. Althei wydawalo sie, ze wsrod tych wszystkich spieszacych sie, zapracowanych ludzi one dwie sa zupelnie same; tlum dla nich nie istnial. Zdobyla sie na niemal heroiczny wysilek; odwrocila sie i uciekla z doku; ruszyla ku targowiskom Miasta Wolnego Handlu.
Niezdarnie przebiegla przez zatloczone letnie targowisko. Szturchnela kilka osob, wpadla na przepelniony szarfami stragan, wreszcie odwrocila sie przez ramie i spojrzala za siebie. Nie dostrzegla nigdzie Amber, najwyrazniej kobieta wcale jej nie sledzila. Ruszyla dalej spokojniejszym krokiem. Teraz swiadomie szla promenada. Serce nie bilo jej juz tak szalenczo, choc uswiadomila sobie, ze poci sie w popoludniowym sloncu. Spotkania ze statkiem i z Amber pozostawily w niej slady. Miala wyschniete usta i lekko drzala. Co za glupota! Smiechu warte! Przeciez ta kobieta tylko na nia patrzyla. Althei nic z jej strony nie grozilo. Nigdy przedtem nie przydarzaly jej sie takie wybryki fantazji. Odpowiedzialnosc za swoje zachowanie zlozyla na karb dwoch ostatnich nerwowych dni. Nie mogla sobie przypomniec, kiedy ostatnio jadla przyzwoity posilek i doszla do wniosku, ze – pomijajac piwo – nie miala nic w ustach od przedwczoraj. Stad pewnie jej rozdraznienie i oslabienie.
Znalazla stolik na tylach malej ulicznej herbaciarni i usiadla przy nim. Ucieszyla sie, ze siedzi z dala od popoludniowego slonca. Kiedy do stolika podszedl sluzacy, zamowila wino, wedzona rybe i melona. Gdy sie uklonil i odszedl, poniewczasie zastanowila sie, czy ma przy sobie dosc pieniedzy, by zaplacic za posilek. Kiedy tak starannie ubierala sie rano, nawet nie pomyslala o czyms takim jak gotowka. Jej pokoj w domu byl nieskazitelnie wysprzatany, jak zwykle, gdy wracala do niego po morskich wyprawach, lecz pamietala, ze znalazla w rogu szuflady troche monet i banknotow, ktore wepchnela do sakiewki, zanim ja – prawdopodobnie z przyzwyczajenia – przywiesila sobie do boku. Nawet jesli wystarczy jej, by zaplacic za ten prosty obiad, z pewnoscia nie bedzie mogla wynajac pokoju w gospodzie. Jesli nie zamierza wrocic do domu i jak pies z podkulonym ogonem blagac, by rodzina ja przyjela, musi intensywnie pomyslec o przyszlosci.
Nadal sie zastanawiala, gdy sluzacy postawil przed nia talerze z jedzeniem. Althea bezwiednie poprosila o wosk, zanurzyla w nim sygnet i odcisnela na rachunku pieczec. Prawdopodobnie po raz ostatni wysylala rachunek do domu swego ojca. Gdyby wczesniej na to wpadla, zamowilaby sobie na konto Keffrii wykwintniejszy posilek. Na szczescie melon byl kruchy i slodki, wedzona ryba przyjemnie wilgotna, a wino, no coz… nadawalo sie do wypicia. Dziewczyna pijala przedtem gorsze i nie raz jeszcze wypije. Trzeba wytrwac, a na pewno z czasem jej sytuacja sie poprawi. Musi sie poprawic.
Kiedy dopijala wino, przypomniala sobie nagle, ze jej ojciec odszedl i juz nigdy nie wroci. To zdarzenie bylo nieodwracalne. Do tej pory sadzila, ze juz sie prawie przyzwyczaila do swojego zalu. Teraz na nowo (inaczej, lecz rownie bolesnie) odczula ogromna strate i nogi zatrzesly jej sie jak galareta. Niezaleznie od tego, jak dlugo Althea zdola przetrwac, Ephron Vestrit nie wroci do domu, by wszystko naprawic. Nikt niczego nie naprawi; wszystko w jej rekach. Watpila, czy jej siostra potrafi gospodarowac rodzinnym majatkiem. Keffria i Ronica… Moze poradzilyby sobie we dwie, gdyby Kyle przestal sie wtracac. W przeciwnym razie… Co sie stanie z dobrami Vestritow?
Moga wszystko stracic.
Nawet “Vivacie'!
Nigdy przedtem taka sytuacja nie miala miejsca w Miescie Wolnego Handlu, choc rodzina Devouchetow byla o krok od bankructwa. Popadli w tak straszliwe dlugi, ze Rada Kupcow przyzwolila, by glowni wierzyciele Devouchetow, Kupcy Conry i Risch przejeli rodzinny zywostatek. Ustalono, ze najstarszy syn pozostanie na pokladzie, gdzie mial sluzyc do czasu, az jego rodzice splaca dlugi, zanim jednak zawarto porozumienie, ow mlody czlowiek przybyl do portu ze wspanialym ladunkiem, ktory zadowolil wierzycieli rodziny. Cale miasto cieszylo sie z jego triumfu i przez jakis czas uwazano go wrecz za bohatera. Althea nie wyobrazala sobie Kyle'a w tej roli. Nie, nie. Juz predzej odda statek i syna wierzycielom, po czym obarczy wina Wintrowa.
Dziewczyna westchnela i z niechecia skoncentrowala sie na najbardziej ja niepokojacych problemach. Co sie dzialo z “Vivacia'? Statek zostal niedawno ozywiony. Podobno jego osobowosc uksztaltuje sie w ciagu najblizszych kilku tygodni. Powszechnie bylo wiadomo, ze nie sposob przewidziec charakteru zywostatku. “Vivacia” bedzie sie zatem zachowywala podobnie jak jej wlasciciele lub zadziwiajaco odmiennie. Althea dostrzegla w oku galionu bezwzglednosc, ktora ja zmrozila. Cecha ta moze sie znaczaco poglebic… Niewykluczone, ze statek nagle zacznie postepowac w sposob sprawiedliwy i uczciwy, typowy dla kapitana Vestrita. Nikt nie mogl tego wiedziec.
Althea pomyslala o “Kendrym”, slynnym ze swego uporu zywostatku. “Kendry” nie tolerowal w swej ladowni