– Zapewne masz racje. – Dziewczyna odchylila glowe i gleboko westchnela. – No coz, wejde zatem i zanim zrobi sie zupelnie ciemno, poszukam sobie miejsca do spania.

– Zanim zrobi sie zupelnie ciemno – powtorzyl powoli “Paragon”. – Aha, wiec nie jest jeszcze ciemno?

– Nie. Wiesz przeciez, jak dlugo zapada latem zmierzch. Wewnatrz zapewne jest mroczno jak w worku, wiec nie denerwuj sie, jesli uslyszysz, ze na cos wpadlam. – Skrepowana przerwala, potem podeszla, stanela przed nim i z latwoscia dosiegnela reki pochylonego galionu. Poklepala jego dlon, pozniej ja uscisnela. – Dobranoc, “Paragonie”. I dziekuje.

– Dobranoc – odparl. – Och. Brashen spi w kwaterze kapitanskiej.

– Rozumiem. Dziekuje.

Niezgrabnie wspiela sie na burte statku. “Paragon” uslyszal szelest jej spodnicy. Najwyrazniej stroj utrudnial Althei droge po ukosnym pokladzie, w koncu jednak dotarla do ladowni. Pamietal, ze jako dziewczynka byla zwinniejsza. Prawie codziennie go odwiedzala. Jej dom znajdowal sie gdzies na stoku ponad plaza; mowila, ze idac do niego, musi przejsc przez las za budynkiem, potem zejsc po klifie. Tamtego lata poznala go dobrze, w kajutach i wokol statku bawila sie we wszystkie mozliwe gry, udawala, ze “Paragon” jest jej zaglowcem, a ona jego kapitanem. Trwalo to przez jakis czas, az o wszystkim dowiedzial sie ojciec. Przyszedl tu za nia ktoregos dnia, a kiedy zobaczyl, jak corka rozmawia z przekletym statkiem, solidnie skrzyczal oboje, po czym (z rozga w reku) zapedzil Althee do domu. Pozniej nie przychodzila przez dlugi czas. Kiedy wreszcie zaczela go odwiedzac, byly to krotkie wizyty o wczesnym swicie albo wieczorem. Jednak w ciagu tamtego lata swietnie go poznala.

Najwidoczniej nadal pamietala rozklad jego pomieszczen, poniewaz czul, ze bez trudu posuwa sie po korytarzach, najwyrazniej zmierzajac do czesci rufowej, gdzie kiedys zaloga zawieszala swoje hamaki. “Paragon” zdziwil sie, ze dziewczyna swoim przybyciem przywolala tak wiele wspomnien… Crenshaw mial rude wlosy i zawsze narzekal na jedzenie. Umarl. Topor, ktory zakonczyl jego zycie, pozostawil tez gleboka skaze w deskach “Paragona”. Krew chlopaka poplamila drewno…

Althea zwinela sie w klebek przy grodzi. Statek uswiadomil sobie, ze dziewczyna zmarznie dzisiejszej nocy. Kadlub byl wprawdzie mocny, ale wilgoc wciskala sie wszedzie. “Paragon” wyczuwal cialo Althei, nieruchome i malenkie w stosunku do jego… Nie spala, oczy miala prawdopodobnie otwarte i zapewne wpatrywala sie w mrok.

Minelo troche czasu. Moze minuta, moze spora czesc nocy. Trudno powiedziec. Po plazy szedl Brashen. “Paragon” znal odglos jego krokow i pijackie szemranie. Dzis glos przyjaciela byl ponury ze zmartwienia i statek osadzil, ze mlodziencowi koncza sie pieniadze. Jutro zacznie sie skarzyc na swoja lekkomyslnosc, a pozniej odejdzie i wyda reszte. Potem znowu wyplynie w morze.

“Paragon” tesknil za Brashenem. Posiadanie towarzystwa bylo interesujace i ekscytujace, choc takze klopotliwe i niepokojace. Obecnosc chlopaka i dziewczyny sklaniala statek do myslenia o rzeczach, ktorych nie powinien rozpamietywac.

– “Paragonie” – pozdrowil go Brashen z bliskiej odleglosci. – Prosze o pozwolenie wejscia na poklad.

– Zezwalam. Althea Vestrit jest tutaj.

Zapadlo milczenie. “Paragon” niemal widzial, jak Brashen wytrzeszcza na niego oczy.

– Szukala mnie? – spytal wreszcie niskim glosem.

– Nie ciebie. Mnie. – Odpowiedz sprawila “Paragonowi” przyjemnosc. – Rodzina ja wyrzucila i nie miala sie gdzie podziac, wiec przyszla tutaj.

– Ach tak. – Kolejna pauza. – Nie jestem zaskoczony. No coz, im szybciej dziewczyna sie podda i wroci do domu, tym madrzejsza podejmie decyzje. Chociaz pewnie dojdzie do takiego wniosku dopiero po dluzszym zastanowieniu. – Brashen ziewnal poteznie. – Czy Althea wie, ze mieszkam na pokladzie? – Ostrozne pytanie, niemal z blaganiem o negatywna odpowiedz.

– Oczywiscie, ze tak – odparl gladko “Paragon”. – Powiedzialem jej, ze wybrales kajute kapitanska i ze musi sobie poszukac innego miejsca.

– Aha. No coz, to milo z twojej strony. Naprawde milo. Dobranoc, zatem. Ledwie sie trzymam na nogach.

– Dobrej nocy, Brashenie. Spij slodko.

W kilka chwil pozniej mlodzieniec znalazl sie w kwaterach kapitanskich. W nastepnej minucie “Paragon” poczul, ze Althea sie podnosi. Probowala sie zachowywac cicho, ale wrazliwe uszy statku odbieraly nawet najdelikatniejsze odglosy. Kiedy w koncu dotarla do drzwi kajuty, w ktorej Brashen rozwiesil hamak, zatrzymala sie, potem bardzo lekko zastukala.

– Brash? – spytala spokojnie.

– Co? – odparl ochoczo. Nie spal, nawet nie staral sie zasnac. Czyzby czekal na dziewczyne? Skad mogl wiedziec, ze Althea do niego przyjdzie?

Dziewczyna gleboko zaczerpnela oddechu.

– Moge z toba porozmawiac?

– A zdolam cie powstrzymac? – rzucil gderliwie. Najwyrazniej byla to dla Althei swojska odpowiedz, poniewaz jej nie zaskoczyla. Dziewczyna polozyla reke na kulce, nie otworzyla wszakze drzwi.

– Masz latarnie lub swiece? – spytala.

– Nie. Czy o tym chcialas rozmawiac? – Jego ton wydal sie “Paragonowi” bardziej szorstki.

– Nie. Po prostu lubie widziec, do kogo mowie.

– Po co? Wiesz, jak wygladam.

– Kiedy jestes pijany, bywasz niemozliwy.

– Tylko gdy jestem pijany. Ty natomiast jestes niemozliwa przez caly czas.

Althea posmutniala.

– Nie wiem, po co w ogole sie do ciebie odzywam.

– No to jest nas juz dwoje – mruknal Brashen, jak gdyby do siebie.

“Paragon” nagle sie zastanowil, czy para zdaje sobie sprawe z tego, jak wyraznie slyszal kazde ich slowo i ruch. Czy wiedzieli, ze statek stanowi ich niewidoczna widownie? A moze sadzili, ze sa sami? Brashen chyba powinien przynajmniej cos podejrzewac.

Althea westchnela ciezko, potem pochylila glowe na obite boazeria drzwi.

– Nie ma nikogo innego, z kim moglabym pomowic. A naprawde potrzebuje rozmowy. No, moge wejsc? Nienawidze gadac przez drzwi.

– Nie sa zamkniete – odparl niechetnie, nie ruszajac sie z hamaka.

W ciemnosciach Althea pchnela drzwi. Przez moment stala niepewnie w progu, potem weszla po omacku i podeszla do sciany. Starala sie nie upasc na pochylym pokladzie.

– Gdzie jestes?

– Tu, w hamaku. Lepiej usiadz, zanim sie przewrocisz.

Na tym stwierdzeniu skonczyla sie jego uprzejmosc. Dziewczyna usiadla. Stopy wbila w pochyla podloge, plecami oparla sie o grodz. Wziela gleboki wdech i zaczela:

– Brashenie, w ostatnich dwoch dniach leglo w gruzach cale moje dotychczasowe zycie. Nie wiem, co zrobic.

– Idz do domu – rzucil bez sympatii. – Wiesz, ze w koncu musisz tam wrocic. Im dluzej to odkladasz, tym trudniej ci bedzie podjac decyzje. Wiec podejmij ja teraz.

– Latwo powiedziec, trudniej zrobic. Zreszta, powinienes mnie zrozumiec. Sam nie wrociles do domu.

Brashen parsknal krotkim, gorzkim smiechem.

– Doprawdy? Wyobraz sobie, ze sprobowalem i mnie nie przyjeli, poniewaz zbyt dlugo czekalem. Wiesz zatem, ze dobrze ci radze. Wroc do domu, poki jeszcze mozesz, poki dla odzyskania domowego lozka i wiktu wystarczy chwila pokory i przeprosiny. Jesli bedziesz za dlugo zwlekala, przyjdzie im do glowy slowo “hanba”, pozniej przyzwyczaja sie do zycia bez rodzinnej wichrzycielki i nie wpuszcza cie pod swoj dach, niezaleznie od tego, jak bardzo bedziesz blagala i ponizala sie.

Althea milczala przez dlugi czas.

– Naprawde ci sie to przydarzylo? – spytala w koncu.

– Nie. Wymyslam sobie na poczekaniu – odrzekl cierpko.

– Przykro mi – stwierdzila po dluzszej chwili, po czym smielej kontynuowala: – Niestety, nie moge wrocic. Przynajmniej poki Kyle nie wyplynie z portu. A potem, jesli wroce, to tylko po rzeczy.

Brashen poruszyl sie w hamaku.

– Mowisz o sukienkach i blyskotkach? O drogocennych pamiatkach z dziecinstwa? O swojej ulubionej

Вы читаете Czarodziejski Statek
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату