zaatakowac go z zaskoczenia. Jego zaloga uwijala sie przy takielunku i zaglach, a jednak zywostatek byl szybszy, jak gdyby pchal go jakis tajemniczy wiatr. Sorcor stal nie odzywajac sie u boku Kennita, ktory na poczatku milczal i nie dowierzal, potem wybuchnal gniewem. Kiedy “Zloty Cielec” oplynal Wyspe Bezsilnych, zlapal pomyslny prad i blyskawicznie zniknal im z widoku, Sorcor osmielil sie zauwazyc:
“W rywalizacji z czarodrzewem martwe drewno nie ma szans. Przed tamtym nawet fale sie rozstepuja”.
“A niech cie szlag trafi!”, krzyknal zawziecie kapitan.
“Jest to calkiem prawdopodobnie, panie”, mruknal niezmieszany Sorcor i pewnie juz sie rozgladal i weszyl za statkiem przewozacym niewolnikow.
Mat Kennita mial piekielne szczescie, poniewaz niemal natychmiast dostrzegl typowy chalcedzki statek niewolniczy. “Fortuna” byla szeroka i gleboka, dzieki czemu jej ladownie miescily ogromna liczbe wiezniow. Piracki kapitan nigdy nie widzial, by Sorcor z taka pozadliwoscia dyrygowal poscigiem, a pozniej tak starannie podchodzil przeciwnika. Nawet wiatr pomagal “Marietcie” i tuz przed switem mat rozkazal abordaz. Na poczatek piraci przygotowali baliste, zaladowali ja kula lancuchowo-hakowa i wycelowali w osprzet “Fortuny”, by ja nieco uszkodzic, a rownoczesnie sczepic ze soba dwa statki. Ten sposob walki wymyslil ostatnio Sorcor i Kennit traktowal go z pewnym sceptycyzmem.
– Wprowadzisz zaloge na poklad, panie? – spytal mat, gdy ze zdobytego statku rozlegly sie odglosy alarmu na widok “Marietty”.
– Och, chyba tobie pozostawie ten zaszczyt – oswiadczyl cierpko Kennit, po czym pochylil sie leniwie nad relingiem, oddajac tym samym zarowno pogon, jak i sama bitwe calkowicie w rece Sorcora. Jesli mata skonsternowal brak entuzjazmu kapitana, niczego nie dal po sobie poznac. Skoczyl na rowne nogi i zaczal wykrzykiwac rozkazy do zgromadzonych na pokladzie piratow, ktorzy najwyrazniej podzielali jego bitewny zapal, poniewaz z ochota go sluchali. Na maszty wciagnieto dodatkowe zagle i nocny wiatr popchnal “Mariette” naprzod. Kennit cieszyl sie z pomyslnego wiatru, dzieki niemu bowiem nie czul smrodu niewolniczego statku.
Odczuwal niemal obojetnosc, gdy podplyneli do sciganej “Fortuny”. W rozpaczliwej probie ucieczki na statku postawiono zagle, zaroilo sie od marynarzy, ktorzy krecili sie jak zaniepokojone mrowki. Uradowany Sorcor rzucil siarczyste przeklenstwo i polecil odpalic baliste. Kennit uwazal, ze jego mat dziala zbyt szybko, jednak po chwili poszybowaly w powietrze dwie ciezkie kule polaczone grubym lancuchem wyposazonym na calej dlugosci w haki i ostrza. Przez chwile wznosily sie, po czym uderzyly w zagle i olinowanie “Fortuny”, rozdzierajac plotno i placzac liny, wreszcie upadly z loskotem na poklad. Kule przygniotly kilku marynarzy, innych odrzut wyrzucil za burte. Rozlegly sie krzyki, ktore nagle ucichly, gdy Sorcor po raz kolejny rozkazal wystrzelic z balisty. Tym razem pociski narobily znacznie niniejszych szkod, lecz znekana zaloga niewolniczego handlowca byla teraz zbyt zajeta wypatrywaniem kolejnych pociskow, by skutecznie poprawiac ocalale zagle i takielunek; uszkodzone plotno i zerwane olinowanie przeszkadzaly w pracy pozostalych zagli. Widzac, ze na pokladzie przeciwnika zapanowal kompletny chaos, mat Kennita postanowil sprawdzic sile zaczepionych o deski hakow. Piraci zaczeli ciagnac liny.
Kapitan nadal pozostawal bezstronnym obserwatorem. Patrzyl, jak nieszczesny przeciwnik sie zbliza. Kiedy wschodni horyzont zarozowil swit, Sorcor i jego ludzie przeskoczyli na poklad “Fortuny”, krzyczac i wyjac z zadzy mordu. Kennit podniosl nadgarstek do nosa i oddychal w mankiet, aby nie czuc fetoru dochodzacego z niewolniczego statku. Pozostal na pokladzie “Marietty” z kilkoma piratami. Ci, ktorzy mu towarzyszyli, palili sie do walki, ale ktos musial byc na ich statku chocby dlatego, by odeprzec ewentualny abordaz.
Kennit przypatrywal sie rzezi na zalodze “Fortuny”. Z pewnoscia marynarze statku niewolniczego nie spodziewali sie ataku. Do tej pory piratow nie interesowali niewolnicy. Wiekszosc kapitanow, tak jak Kennit, wolala kosztowne, niepsujace sie szybko towary, w dodatku nadajace sie do przewozu. Jedyny ladunek “Fortuny” stanowili skuci lancuchami niewolnicy. Nawet gdyby piraci mieli ochote przedsiewziac nudna wyprawe na targ do Chalced, transport takiego ladunku wymagal bacznego oka i (ze wzgledu na smrod) mocnego zoladka. Zywy inwentarz trzeba pilnowac, karmic, poic i zapewnic mu podstawowa higiene. Sam statek mogl miec pewna wartosc, choc Kennit podejrzewal, ze niezbyt wielka z powodu wszechobecnego fetoru, ktory przewracal mu zoladek.
Zaloga niewolniczego statku dysponowala jedynie bronia niezbedna do utrzymania spokoju wsrod wiezniow i niczym wiecej. Mlody kapitan stwierdzil, ze czlonkowie zalogi prawdopodobnie w ogole nie mieli pojecia o sposobach walki z silnymi i uzbrojonymi ludzmi, przypuszczal, ze tak sie przyzwyczaili do bicia i kopania skutych lancuchami niewolnikow, ze zapomnieli o istnieniu innego typu przeciwnika.
Kennit probowal poczatkowo przekonac Sorcora, ze zaloga i statek – nawet pozbawiony ladunku – mogly stanowic dla nich pewna wartosc (myslal o okupie), mat wszakze twardo mu sie sprzeciwil.
– Zabijemy zaloge – oswiadczyl wyniosle – uwolnimy wiezniow i sprzedamy statek. Niech nasz czyn bedzie nauczka dla innych handlarzy niewolnikow.
Kapitan zaczynal zalowac, ze dal Sorcorowi do zrozumienia, iz uwaza go za czlowieka rownego sobie, mat stawal sie bowiem coraz bardziej wymagajacy i najwyrazniej nie pojmowal, jak odpychajace wydaje sie jemu takie zachowanie. Kennit zmruzyl oczy, poniewaz uswiadomil sobie, ze jego piraci sa zafascynowani slowami Sorcora, chociaz watpil, czy podzielali jego wzniosly cel, to znaczy zniesienie niewolnictwa; raczej przyjemnosc sprawiala im sama rzez. Pokiwal glowa, patrzac, jak dwaj z jego najbardziej zasluzonych ludzi podnosza zywego jeszcze marynarza i rzucaja go za burte, w otwarta paszcze czekajacego weza. Tak, tak, wlasnie za tym bestialskim rozlewem krwi tesknili. Moze trzymal ich ostatnio zbyt ostro, nie pozwalajac zabijac jencow, jesli tylko byli sklonni zaplacic okup. Uprzytomnil sobie, ze pozniej bedzie musial dokladnie rozwazyc te kwestie. Nalezy sie uczyc od wszystkich, nawet od Sorcora. Coz, kazdego psa trzeba co jakis czas spuscic ze smyczy. Czlonkowie zalogi nie powinni wszakze sadzic, ze tylko Sorcor potrafi im dostarczyc takiej “rozrywki”.
Kennita szybko znuzyla obserwacja ostatnich chwil rzezi. Zaloga ze statku niewolniczego okazala sie dla jego piratow bardzo kiepskim przeciwnikiem. Na “Fortunie” nikt nie potrafil nawet zorganizowac odpowiedniej obrony, po prostu kazdy z marynarzy staral sie ratowac. Zreszta bez powodzenia – poczatkowo spora ekipa topniala z kazda chwila abordazu; pozostalo zaledwie kilka malenkich grupek otoczonych przez nieublaganych piratow. Koniec byl latwy do przewidzenia.
Piracki kapitan odwrocil sie od tego widoku, ktory bardziej go nudzil niz oburzal. Wrzaski, tryskajaca lub cieknaca krew, ostatnie szalencze potyczki, bezcelowe prosby o zycie – Kennit widzial to wszystko juz przedtem. Znacznie bardziej pouczajaca byla obserwacja dwoch wezy.
Zastanawial sie, od jakiego czasu towarzyszyly niewolniczemu statkowi, traktujac go jako dostawce latwego jedzenia. Kiedy zaatakowala “Marietta”, wycofaly sie, pozornie wystraszone naglym poruszeniem. Gdy jednak rozlegly sie dzwieki bitwy i wrzaski umierajacych, bestie szybko wrocily. Otoczyly polaczone statki niczym zebrzace i przepychajace sie pod stolem psy. Kennit nigdy przedtem nie mial okazji obserwowac wezy przez tak dlugi czas i z tak bliskiej odleglosci. Te dwa wydaly mu sie absolutnie nieustraszone. Wiekszy mial na ciele polyskliwe karmazynowe i pomaranczowe cetki. W pewnej chwili wynurzyl sie wysoko ponad wode i otworzyl paszcze. Wokol szyi i glowy dostrzegl wasata krawatke przywodzaca na mysl lwia grzywe. Poszczegolne wasiki falowaly niczym zadlace wloski anemona lub macki meduzy. Kennit byl przekonany, ze w wasach znajduja sie gruczoly wypelnione paralizujaca trucizna, w kazdym razie mniejszy, turkusowy waz jawnie staral sie nie dotykac krawatki drugiego.
Niezbyt imponujace rozmiary turkusowy nadrabial zajadloscia. Osmielal sie podplywac znacznie blizej burty, podnosil glowe na wysokosc relingu, otwieral paszcze i obnazal kolejne rzedy ostrych zebow. Syczal przy tym i z jego paszczy wydobywal sie cienki obloczek jadowitej sliny. Nagle oblok otoczyl dwoch walczacych mezczyzn. Obaj natychmiast przerwali potyczke i upadli na poklad, rozpaczliwie chwytajac powietrze i wijac sie w daremnej walce, aby zaczerpnac oddechu. Wkrotce znieruchomieli, a sfrustrowany waz, wsciekly, ze zdobycz pozostala na pokladzie, zacinal ogonem tafle morza, ubijajac wode w piane. Kennit domyslil sie, ze stwor jest mlody i niedoswiadczony.
Wiekszy waz traktowal zycie w sposob zdecydowanie bardziej filozoficzny. Ochoczo krecil sie wzdluz burty niewolniczego statku i czekal, az marynarze z cialami zabitych podejda do relingu. Wtedy otwieral paszcze, by chwycic to, co mu rzuca – martwego badz jeszcze zywego czlowieka.
Zlapal cialo, lecz nie zaczal go gryzc, mimo iz jego zeby wydawaly sie wrecz stworzone do rozdzierania na strzepy. Po prostu odrzucil glowe w tyl i otworzyl paszcze jeszcze szerzej, o wiele szerzej niz Kennit uwazal za mozliwe. Potem cialo Zniknelo, wraz z ubraniem i butami, a piracki kapitan widzial, jak przesuwa sie w przelyku stwora. Spektakl byl rownoczesnie przerazajacy i fascynujacy.
Zaloga Kennita wydawala sie podzielac jego respekt, poniewaz kiedy bitwa sie skonczyla i na pokladzie pozostaly jedynie ciala i jency, piraci zabrali przeznaczone dla wezy ofiary na gorny poklad rufowy i stamtad karmili