– Oswiadczyla, ze mnie z soba nie wezmie, wiec musialem jej obiecac, ze ja tylko podwioze i zostawie… Znow mnie wykopala – tym razem na dobre, bo mi zlozyla ciuchy na krzesle – a po wizycie na Pieklisku wybierala sie na drinka z tymi swoimi koszmarnymi znajomymi… – Zamknal na chwile oczy, potem je otworzyl, zamrugal i spojrzal na Siobhan. – Jak sie raz zacznie, to potem trudno przestac… – Wzruszyl ramionami.
– To znaczy, ze wczesniej nie bylo Rygorow?
Wolno pokrecil glowa.
– Calosc wymyslilem tylko dla ciebie, Siobhan…
– Nie wiem, dlaczego wciaz do niej wracales ani co ta gra chciales osiagnac, ale jedno wiem na pewno: nigdy jej nie kochales. Tobie chodzilo tylko o to, zeby ja kontrolowac. – Pokiwala glowa, utwierdzajac sie w slusznosci swych slow.
– Niektorzy lubia byc kontrolowani. – Nie spuszczal z niej wzroku. – A ty, Siobhan, nie?
Przez moment zastanowila sie… a moze tylko tak jej sie zdawalo. Otworzyla usta, by cos powiedziec, jednak przeszkodzil jej jakis halas. Costello gwaltownie szarpnal glowa: sciezka zblizalo sie ku nim dwoch mezczyzn. Piecdziesiat metrow dalej szlo nastepnych dwoch. Wolno obrocil glowe i spojrzal na Siobhan.
– Oklamalas mnie – powiedzial z wyrzutem.
Siobhan potrzasnela glowa.
– To nie ja.
Costello odskoczyl od nagrobka, dal susa na mur i chwyciwszy za jego krawedz, sprobowal przerzucic przez nia nogi. Dwaj cywile zaczeli biec i jeden z nich zawolal: „Trzymaj go!” Jednak Siobhan nawet nie drgnela, jakby przykuta do miejsca. Quizmaster… dala mu przeciez slowo… Wymacal noga jakis wystep w murze i opierajac o niego stope, podciagnal sie w gore…
Dopiero teraz Siobhan zerwala sie, skoczyla do muru, chwycila go obiema rekami za druga noge i pociagnela. Probowal ja kopnac, ale sie nie dala i siegnela reka do jego marynarki, starajac sie go sciagnac. Potem oboje runeli do tylu, a panujaca cisze rozdarl jego krzyk. Miala wrazenie, ze jak na zwolnionym filmie jego okulary sloneczne przelatuja jej obok glowy, za nimi spada on i laduje na niej calym ciezarem, zapierajac jej dech w piersiach. Bolesnie uderzyla glowa o cos ukrytego w trawie. Costello juz sie zerwal i zaczal uciekac, ale dwaj mezczyzni go dopadli i rzucili z powrotem na ziemie. Udalo mu sie odwrocic glowe i spojrzec na Siobhan. Byl zaledwie kilka krokow od niej. Z twarza wykrzywiona nienawiscia splunal w jej kierunku. Jego slina trafila ja w brode i zawisla. Poczula, ze nie ma sily, by sie wytrzec…
Jean spala, a lekarz zapewnil Rebusa, ze wszystko bedzie dobrze: to tylko skaleczenia i stluczenia, „nic, czego by czas nie uleczyl”.
– Bardzo watpie – odrzekl Rebus. Przy lozku siedziala Ellen Wylie. Podszedl i stanal obok. – Chcialem ci podziekowac – powiedzial.
– Za co?
– Chocby za pomoc w wywalaniu drzwi Devlina. Sam bym nie dal rady.
W odpowiedzi wzruszyla tylko ramionami.
– Jak twoja kostka? – spytala.
– Puchnie rowno, dziekuje.
– To masz z tydzien albo dwa zwolnienia.
– Moze nawet wiecej, jesli lyknalem troche wody z Water of Leith.
– Slyszalam, ze Devlin niezle sie opil. – Spojrzala na niego. – Przygotowales sobie jakas dobra historyjke?
Usmiechnal sie.
– Czy to znaczy, ze chcesz mnie podeprzec jakimis klamstewkami?
– Powiedz tylko slowo.
Pokiwal wolno glowa.
– Problem w tym, ze kilkunastu swiadkow moze twierdzic co innego.
– Moze moga, pytanie, czy beda?
– Poczekamy, zobaczymy – odparl Rebus.
Pokustykal do ambulatorium pourazowego, gdzie na rane na glowie Siobhan zalozono wlasnie kilka szwow. Byl z nia Eric Bain. Na widok Rebusa przerwali rozmowe.
– Eric wlasnie mi opowiadal, jak doszedles do tego, gdzie jestem. – Rebus kiwnal glowa. – I jakim sposobem dostaliscie sie do mieszkania Costello.
Rebus wydal usta w litere O.
– Pan Twardziel – ciagnela – co to wylamuje drzwi podejrzanego, nie majac sladu nakazu w kieszeni.
– Technicznie rzecz biorac, bylem w tym momencie zawieszony, a to oznacza, ze nie dzialalem jako funkcjonariusz policji.
– A to jeszcze gorzej. – Zwrocila sie do Baina. – Eric, chyba bedziesz musial go kryc.
– Po przybyciu na miejsce stwierdzilem, ze drzwi byly otwarte – bez zajakniecia wyrecytowal Bain. – Prawdopodobnie w wyniku sploszenia zlodziei…
Siobhan kiwnela glowa i usmiechnela sie. A potem scisnela go za reke…
Donald Devlin lezal pod nadzorem policji w jednej z izolatek szpitala Western General. Niewiele brakowalo, by sie utopil i znajdowal sie teraz w stanie nazywanym przez lekarzy spiaczka pourazowa.
– Miejmy nadzieje, ze juz sie z niej nie obudzi – oswiadczyl zastepca komendanta Colin Carswell. – Zaoszczedziloby to nam kosztow zwiazanych z formalnym wszczeciem postepowania.
Carswell ani slowem nie odezwal sie do Rebusa, ale Gill powiedziala, ze ma sie tym nie przejmowac.
– Ignoruje cie, bo nie potrafi przepraszac.
Rebus kiwnal glowa.
– Wlasnie przed chwila bylem u lekarza – powiedzial.
– No to co?
– Czy mozemy to uznac za moja wizyte kontrolna…?
David Costello przebywal w areszcie na Gayfield Square. Rebus nawet tam nie poszedl. Wiedzial, ze oproznia z tej okazji pare butelek whisky i puszek piwa, a odglosy radosci beda przenikac az do sali przesluchan. Przypomnial sobie rozmowe z Devlinem, kiedy go zapytal, czy jego mlody sasiad potrafilby zabic, i uzyskal odpowiedz, ze dla Davida byloby to za proste. A jednak Costello sie na to porwal, a Devlin probowal go chronic… Stary zbrodniarz oslaniajacy mlodego.
Rebus wrocil do domu i obszedl wokol cale mieszkanie. Zdal sobie sprawe, ze stanowi ono wlasciwie jedyny trwaly punkt odniesienia w jego zyciu. Nekaly go tu sprawy, nad ktorymi pracowal, i wszystkie monstra, z jakimi sie zetknal… To tu, siedzac w fotelu i wygladajac przez okno, mogl sie z nimi zmagac. W zakamarkach umyslu mial dla nich miejsce, a one sie w tych zakamarkach gniezdzily.
Jesli sie teraz tego pozbedzie, to co mu zostanie? Jego swiat utraci punkt oparcia, a on pozbawi sie klatek, w ktorych trzyma swoje demony…
Jutro zadzwoni do agencji i powie im, ze sie nie wyprowadza.
To jutro.
Bo dzis musi jeszcze zasiedlic kilka nowych klatek…
14
Bylo niedzielne popoludnie, a slonce zawieszone nisko nad horyzontem rzucalo nienaturalnie dlugie cienie i ukladalo je w geometryczne wzory. Drzewa giely sie pod naporem wiatru, a po niebie pedzily chmury jak dobrze naoliwione pojazdy. Kaskady, miejscowosc blizniacza z Udreka… Rebus minal tablice i rzucil okiem na Jean, skulona na fotelu pasazera. Minal juz tydzien od tamtych zdarzen, a ona wciaz byla bardzo wyciszona i jakby nieobecna, niechetnie odbierala telefon i niechetnie otwierala drzwi. Lekarz obiecywal: „nic, czego by czas nie uleczyl…”
Zostawil jej wybor, ale powiedziala, ze pojedzie z nim. Zaparkowali obok lsniacego czystoscia BMW. W rowie widac bylo jeszcze slady mydlin. Rebus zaciagnal reczny hamulec i spojrzal na Jean.