Armand kleczal wciaz u stop Janki, trzymajac w swych dloniach jej drzaca reke.
– Milosna scene!… – szepnela spiesznie. – Czy umiesz cos w tym rodzaju?
Probowal powstac, lecz ona wstrzymala go. Myslal, ze stracila przytomnosc ze strachu.
– Mademoiselle… – szepnal, probujac ja uspokoic.
– Staraj sie mnie zrozumiec, rzekla ze zdumiewajacym spokojem – i rob, co ci mowie. Ciocia Maria usluchala mnie. Czy uczynisz to samo?
– Az do smierci – rzekl z zapalem.
– W takim razie odegramy pierwsza lepsza scene milosna. Z pewnoscia umiesz na pamiec dialog Rodryga z Szimena… Na pewno znasz to – naglila, a lzy przerazenia naplywaly jej do oczu – jezeli nie, to co innego… Predzej! Kazda sekunda wazna!…
Tymczasem pani Belhomme doszla do drzwi i otworzyla je. Daly sie slyszec gniewne pomruki i szorstkie zapytanie zolnierzy:
– Gdzie obywatelka Lange?
– W salonie.
Pani Belhomme smagana strachem grala swa role znakomicie.
– Nachodzic uczciwych obywateli w dzien wielkiego prania! – mruczala pod nosem.
– Zastanow sie predko – szepnela Janka, sciskajac reke Armanda tak silnie, ze az paznokcie wbila w jego cialo – jaki umiesz dialog, Armandzie? – W chwili strasznego niebezpieczenstwa imie jego wymknelo sie z jej ust.
Nagle zrozumial, o co jej chodzilo i gdy drzwi salonu otwieraly sie gwaltownie, Armand wciaz na kolanach, ale z jedna reka na sercu a druga wzniesiona ku niebu, deklamowal glosno i patetycznie jakby nigdy nic innego nie robil w zyciu. W jednej chwili opanowal strach.
Panna Lange zaczela go strofowac z udanym zniecierpliwieniem:
– Nie, nie, moj drogi kuzynie. To niedobrze. Nie trzeba klasc takiego nacisku na koniec kazdego wiersza. Trzeba deklamowac z wieksza swoboda – w ten sposob…
H~eron stanal w progu. Otoczony cala gromada szpiegow spodziewal sie znalezc tutaj zwolennika owego slynnego „Szkarlatnego Kwiatu”, o ktorym wspomnial de Batz. Tymczasem mlodzieniec, kleczacy przed obywatelka Lange, nie zdradzal cech spiskowca i obojetnie deklamowal staromodne wiersze czysto paryska wymowa.
– Co to ma znaczyc? – spytal ostro, patrzac to na panne Lange, to na Armanda.
Panienka zerwala sie wdziecznym, pelnym kokieterii ruchem i zawolala:
– Ach, to obywatel H~eron! Czemu mnie ciocia Maria nie uprzedzila?… To bardzo niezrecznie z jej strony, ale ona zwykle nie w humorze w dni wielkiego prania… przystapic do niej nie mozna. Usiadz, prosze cie, obywatelu H~eronie, a ty, kuzynie – dodala, zwracajac sie z wielka swoboda do Armanda – prosze cie, nie pozostawaj dluzej w tej smiesznej pozycji.
Goracy rumieniec twarzy i nerwowe ruchy mozna bylo przypisac wrodzonej jej niesmialosci wobec nieoczekiwanego goscia. H~eron zdumiony widokiem, ktorego wcale sie nie spodziewal, nie przerywal mlodej panience, szczebiocacej w dalszym ciagu:
– Kuzynie – rzekla do Armanda, ktory tymczasem powstal z kleczek – oto obywatel H~eron, mowilam ci juz nieraz o nim. Moj kuzyn Belhomme – dodala, zwracajac sie do H~erona – przybywa prosto z prowincji. Byl niedawno w Orleanie, gdzie gral glowne role w tragediach. Ale boje sie, ze publicznosc paryska bedzie mu sie wydawala o wiele surowsza anizeli orleanska. Czy slyszales, jak deklamowal wiersze przed chwila? Rabal je po prostu, nie moge sie inaczej wyrazic.
Dopiero po chwili udala zmieszanie, jakby przeczuwala, ze H~eron przyszedl do niej nie jako wielbiciel talentu slawnej aktorki, ale jako grozny przedstawiciel prawa. Zasmiala sie nerwowo i szepnela z wyrazem przestraszonego dziecka:
– Moj Boze, obywatelu, jak ponuro wygladasz! Myslalam, ze przychodzisz mi powinszowac mego ostatniego triumfu! Widzialam cie w teatrze zeszlego wieczora, choc nie odwiedziles mnie po przedstawieniu w zielonym gabinecie. A czemu nie przyszedles? Urzadzono mi ogromna owacje. Patrz na te kwiaty – dodala, wskazujac peki kwiatow na stole – obywatel Danton ofiarowal mi fiolki, Santerre narcyzy, a ten cudny laurowy wieniec otrzymalam od samego Robespierre'a.
Tyle bylo w niej swobody, ze H~eron nie wiedzial co myslec. Spodziewal sie zwyklych dramatycznych scen zwiazanych z jego zawodem, krzykow kobiet, oporu mezczyzn, broniacych sie do ostatka lub ukrywajacych sie w szafie z bielizna.
Tymczasem wszystko zawiodlo. De Batz wspomnial mu o Angliku, zwolenniku „Szkarlatnego Kwiatu”, a przeciez kazdy myslacy patriota francuski wiedzial, ze czlonkowie ligi „Szkarlatnego Kwiatu”, jako Anglicy, mieli czerwone wlosy i wystajace spiczaste zeby; ten czlowiek zas…
Tymczasem Armand przechadzal sie wielkimi krokami po pokoju, powtarzajac glosno swa role.
– Nie, nie – rzekla aktorka niecierpliwie – nie rob tej brzydkiej przerwy w srodku ostatniego wiersza.
Nasladowala dykcje Armanda i jego bledna wymowe tak znakomicie i z tak zabawna przesada, ze H~eron mimo woli wybuchnal smiechem.
– A wiec to twoj kuzyn z Orleanu? – spytal, rozciagajac sie wygodnie w fotelu, ktory ugial sie pod jego ciezarem.
– Tak, obywatelu; a teraz musisz pozostac na kawie. Ciocia Maria w tej chwili przyniesie nam podwieczorek. Hektorze – dodala, zwracajac sie do Armanda – zstap z wyzyn na ziemie i powiedz cioci Marii, aby sie pospieszyla.
Zapewne pierwszy to raz od czasu sprawowania urzedu zapraszano H~erona do wypicia kawy w towarzystwie ofiar, na ktore polowal. Ogarnialy go coraz wieksze watpliwosci. De Batz mowil o Angliku, a ten kuzyn z Orleanu byl bezsprzecznie Francuzem. Gdyby denuncjacja przyszla nie od de Batza, lecz od kogo innego, H~eron bylby dzialal z wieksza ostroznoscia; teraz przyszlo mu na mysl podejrzenie, ze moze de Batz skierowal go umyslnie na falszywy trop, aby oddalic go z wiezienia Temple o pewnej oznaczonej godzinie. Podejrzenie to skrystalizowalo sie w jego umysle, i widzial juz de Batza, przeszukujacego jego mieszkanie w celu znalezienia kluczy. A niedbale straze nie bronia mu wstepu do wiezienia…
Teraz H~eron byl pewny swego – mial do czynienia ze spiskiem, uknutym przez Gaskonczyka. Gdyby byl rozpatrzyl rzecz na zimno, a nie mial wciaz na mysli ucieczki delfina, bylby z pewnoscia ostrozniejszy, co do osoby Armanda. Ale wszystkie jego podejrzenia skierowane byly na de Batza. St. Just wydawal mu sie glupcem, aktorem, ale najwidoczniej nie byl on Anglikiem.
Zerwal sie z krzesla, dziekujac pannie Lange za uprzejme zaproszenie. Musial odejsc co predzej. Aktorzy i aktorki byli zawsze faworyzowani przez wladze: dostarczali jedynie rozrywki w chwilach wolnych od scen terroru, byly to istoty niewinne i nieszkodliwe, nie mieszajace sie do polityki.
Janka tymczasem sledzila promiennymi oczyma swego wszechpoteznego nieprzyjaciela, starajac sie wyczytac z jego twarzy los Armanda. Wiedziala doskonale, ze odwiedziny spowodowane byly obecnoscia Armanda – ktos zdradzil go, moze ow wstretny de Batz. Postanowila walczyc o jego zycie i wolnosc. Zycie St. Justa zalezalo od jej zimnej krwi i panowania nad soba, ale czula, ze napiecie nerwow bylo silniejsze niz zniesc mogla. Pomimo to grala swa role w dalszym ciagu. Wymawiala H~eronowi krotkosc jego wizyty, prosila, by pozostal choc 5 minut dluzej, zarzucajac mu z prawdziwie kobieca chytroscia nieuzasadniony niepokoj o malego Kapeta, ktory przyspieszal jego odejscie.
– Bylam niezmiernie zaszczycona zeszlego wieczora, obywatelu – rzekla z przymileniem – ze zapomniales na chwile o malym Kapecie i przyszedles na moj debiut w roli Celimeny.
– Zapomniec o nim! Nie zdarza mi sie to nigdy. Musze co predzej wracac; za duzo kotow krazy kolo mojej myszy. Badz zdrowa, obywatelko, zle zrobilem, ze nie przynioslem ci kwiatow, ale wybacz – jestem czlowiekiem pracy, bardzo przemeczonym.
– Rozumiem – odparla, kiwajac glowa z przejeciem – ale przyjdz dzis wieczorem do teatru, gram Kamille; taka to piekna rola, jedna z moich ulubionych.
– Byc moze, ze przyjde: ale teraz musze odejsc; ciesze sie, ze mialem sposobnosc widziec sie z toba, obywatelko. Gdzie mieszka twoj kuzyn? – dodal nagle.
– Na razie tutaj – rzekla smialo.
– Przyslij go jutro do Conciergerie po swiadectwo bezpieczenstwa. Jest to nowy dekret; a i tobie takie swiadectwo jest potrzebne.
– Dobrze. Hektor i ja przyjdziemy razem z ciocia Maria. Tymczasem nie poslij nas do „Maman Guillotine”, obywatelu – rzekla wesolo – gdyz inaczej nie ujrzysz juz Kamilli i Celimeny.