Austin dobil do brzegu i owinal line cumownicza wokol wystajacej z wody skaly. Zdjal kamizelke ratunkowa i sztormiak, wspial sie po uformowanych przez nature stopniach i wszedl do otworu w ksztalcie odwroconej dziurki od klucza. Natychmiast uderzyl w niego wiatr o zapachu stechlizny. Zawodzil niczym duchy zmarlych marynarzy.
Wlaczyl latarke i doszedl tunelem do duzej groty. Rozgaleziala sie na trzy mniejsze. Na scianie przy kazdym wejsciu widnial rysunek ryby. Pamietajac o instrukcjach Pii, wszedl do groty oznaczonej leszczem. Wkrotce znalazl sie w zdumiewajacym labiryncie jaskin i korytarzy. Zgubilby sie bez tych prymitywnych drogowskazow. Po kilku minutach dotarl do wysokiej groty z kolorowymi rysunkami na gladkich scianach. Rozpoznal bizony i jelenie ze szkicow ojca Pii. Ochra i czerwien wciaz mialy zywa barwe.
Sceny polowan ukazywaly antylopy, dzikie konie, nawet wlochate mamuty. Mysliwi w krotkich spodniczkach atakowali zwierzyne wloczniami i strzalami z lukow. Freski przedstawialy rowniez zycie codzienne, dostojnych ludzi w zwiewnych szatach, smukle zaglowce, dwu- i trzypoziomowe domy o ciekawej architekturze. Mamuty sugerowaly, ze rysunki pochodza z epoki neolitu, ale ta cywilizacja byla na wyzszym poziomie.
Austin doszedl za leszczem do ciagu mniejszych jaskin i napotkal pozostalosci palenisk. Bardziej zainteresowaly go jednak oznaki bytnosci wspolczesnych ludzi. Gdzies przed soba uslyszal szmer glosow. Przywarl plecami do sciany, podkradl sie ostroznie do rogu i wyjrzal. Zobaczyl grote, ktora wygladala na naturalna jaskinie, powiekszona za pomoca materialow wybuchowych i mlotow pneumatycznych. Z wysokiego sufitu zwisaly mocne lampy. Oswietlaly setki plastikowych kartonow, pietrzacych sie na drewnianych paletach.
Obserwowal z mrocznej kryjowki, jak dwunastoosobowa ekipa w czarnych kombinezonach zdejmuje pudla z wozka widlowego i uklada na przenosniku tasmowym. Robotnicy byli sniadzi, jak mezczyzni w lodzi patrolowej. Mieli proste, kruczoczarne wlosy z grzywka, wystajace kosci policzkowe i oczy w ksztalcie migdalow. Skonczyli prace i po chwili polowa z nich wyszla z magazynu. Reszta przez kilka minut sprzatala. Na polecenie mezczyzny o wygladzie szefa oni tez znikneli.
Austin wylonil sie z ukrycia i sprawdzil napisy na pudlach. Nadruki w kilku jezykach mowily, ze to uszlachetniona karma dla ryb. Minal wielkie wrota garazowe w jednej ze scian, uzywane zapewne do wyladunku kartonow w magazynie, i skierowal sie do drzwi, za ktorymi zniknela ekipa.
W nastepnym pomieszczeniu bylo mnostwo pomp i rur, ktore wychodzily z duzego, okraglego zbiornika. U gory prowadzily do niego pochylnie. Austin domyslil sie, ze ta droga karma trafia do pojemnika i po wymieszaniu jest rozprowadzana rurami po terenie hodowli ryb.
Wzial z przyleglej narzedziowni lom. Zwazyl go w dloni i pomyslal, ze niewiele tym zdziala przeciwko broni automatycznej, ale wetknal go za pasek. Rury prowadzily korytarzem do sciany z drzwiami. Austin uchylil je i poczul na twarzy zimny powiew. Nasluchiwal. Cisza. Wydostal sie na zewnatrz. Z przyjemnoscia odetchnal swiezym powietrzem po pobycie w stechlej atmosferze grot.
Rury przechodzily przez sciane i biegly dalej szeroka, zwirowana alejka miedzy dwoma rzedami parterowych pawilonow z zuzlobetonu, krytych blacha falista. Odgalezienia glownego ciagu rur wchodzily do budynkow. Dookola cuchnelo rybami, ze wszystkich stron szumialy maszyny.
Austin podszedl do najblizszego pawilonu. Stalowe drzwi nie byly zaryglowane. Oceanus zapewne nie spodziewal sie, ze jakis intruz przeniknie przez ochrone w lodzi i helikopterze. We wnetrzu oswietlonym przycmionymi lampami sufitowymi panowal polmrok. Szum, ktory slyszal na zewnatrz, pochodzil z silnikow elektrycznych, napedzajacych pompy obiegu wody w duzych, niebieskich plastikowych zbiornikach. Staly rzedami wzdluz scian budynku. Zbiorniki byly obslugiwane przez instalacje wodna, rury zasilajace, pompy, zawory i zlacza elektryczne. Austin wspial sie na metalowa drabinke z boku jednego ze zbiornikow. Snop swiatla z jego latarki sploszyl setki rybek wielkosci ludzkiego palca.
Zszedl na dol i powedrowal dalej. Pawilony wygladaly identycznie, roznily sie tylko wielkoscia i rodzajem hodowanych ryb. W zbiornikach rozpoznal lososie, dorsze i inne znane gatunki. Mniejszy budynek w srodku kompleksu byl centrum komputerowym. Austin nie zastal tam nikogo. Przyjrzal sie migoczacym wskaznikom i wyswietlaczom na panelu centralnym i zrozumial, dlaczego pracuje tutaj tak malo ludzi. Hodowla byla niemal calkowicie zautomatyzowana.
Gdy wychodzil z centrum komputerowego, uslyszal kroki i dal nura za rog. Mineli go dwaj ochroniarze z karabinami na ramionach. Smiali sie z jakiegos dowcipu, nie podejrzewajac, ze tuz obok czai sie intruz.
Kiedy przeszli, Austin przekradl sie do portu. Przy dlugim falochronie mogly sie zmiescic nawet duze statki. W basenie portowym stala przycumowana motorowka patrolowa, ktora wczesniej zagrodzila mu droge. Helikoptera nie bylo. Z wody wystawaly setki klatek z rybami. Pracowali przy nich mezczyzni w odkrytych lodziach. Ochroniarze na brzegu przygladali sie temu bezczynnie w niedbalych pozach.
Austin zerknal na zegarek. Musial sie pospieszyc, jesli chcial zdazyc do Wrot Syreny, zanim prad przybierze na sile. Okrazyl kompleks i natrafil na samotny budynek, podobny do reszty pawilonow. Wokol staly tablice ostrzegawcze. Wszedl glownym wejsciem i ujrzal drugie drzwi. W przeciwienstwie do pozostalych wylegarni ta byla zamknieta.
Podwazyl lomem zamek, najciszej jak mogl, i pchnal drzwi. W przycmionym swietle zobaczyl zbiorniki dwukrotnie wieksze od tych, ktore widzial wczesniej, ale bylo ich o polowe mniej. Cos go tutaj zaniepokoilo, choc nie wiedzial co. Po raz pierwszy od poczatku tej wyprawy przeszly mu ciarki po plecach.
Okazalo sie, ze ma towarzystwo. Wokol zbiornikow spacerowal samotny ochroniarz. Austin zaczekal, az wartownik dojdzie do przeciwleglego konca swojej trasy, polozyl lom, wspial sie po drabince do najblizszego zbiornika i zajrzal do srodka.
Odor ryb byl mocniejszy niz z mniejszych zbiornikow w innych budynkach. Austin pochylil sie i uslyszal cichy odglos wirujacej wody. W srodku cos bylo. Oswietlil latarka wnetrze i woda zawrzala. Ukazala sie rozwarta paszcza pelna ostrych zebow. Odruchowo cofnal sie. Cos mokrego i sliskiego musnelo jego glowe. Stracil rownowage i runal z drabinki. Zamachal rekami, chwycil sie plastikowego weza, urwal go i spadl na betonowa podloge. Z weza tryskala woda. Poderwal sie i zobaczyl jak przez mgle, ze nad zbiornikiem blyska czerwone swiatlo. Zaklal. Zostal wlaczony alarm.
Ochroniarz uslyszal halas i biegl w jego kierunku. Austin dal nura miedzy dwa zbiorniki. Omal nie potknal sie o stos metalowych rur. Wartownik minal go i zatrzymal sie na widok tryskajacej wody. Austin podniosl krotki kawalek rury i zaszedl go od tylu. Ochroniarz musial wyczuc jego obecnosc. Juz sie odwracal, sciagal z ramienia karabin, gdy dostal rura w glowe i zwalil sie na podloge.
Wymachujac rura jak mlotem kowalskim, Austin rozwalil kilka plastikowych zlaczy. Nad uszkodzonymi zbiornikami zaczely blyskac czerwone swiatla alarmowe. Z roztrzaskanych rur trysnela woda, zalewajac podloge.
Pobiegl przez kaluze do drzwi. Szum wody zagluszyl kroki drugiego ochroniarza. Spotkali sie na skrzyzowaniu sciezek miedzy dwoma rzedami zbiornikow i omal nie zderzyli ze soba. Obaj sie poslizgneli i przewrocili. Wygladalo to na pewno komicznie, ale Austinowi nie bylo do smiechu, gdy ochroniarz zerwal sie na nogi i wyszarpnal pistolet z kabury przy pasie.
Austin podniosl sie i zamachnal rura. Pistolet poszybowal w powietrze. Ochroniarz wytrzeszczyl oczy, zaskoczony szybkoscia Austina. Siegnal pod koszule czarnego munduru i wyciagnal noz z dlugim bialym ostrzem. Cofnal sie i przyjal postawe obronna. Przez ten krotki moment Austin mial okazje przyjrzec sie przeciwnikowi.
Ochroniarz byl mniej wiecej o glowe nizszy od niego. Wydawal sie nie miec szyi. Muskularne ramiona swiadczyly o sile tkwiacej w krepym ciele. Jak inni tutejsi ochroniarze, mial szeroka, okragla twarz, grzywke i twarde spojrzenie czarnych oczu w ksztalcie migdalow. Wystajace kosci policzkowe zdobily tatuaze. Pod plaskim nosem rozciagaly sie w usmiechu szerokie, miesiste wargi. Ale w tym szczerzeniu zebow nie bylo wesolosci, tylko okrucienstwo.
Austin nie byl w nastroju do konkursu usmiechow. Czas dzialal przeciwko niemu. W kazdej chwili mogli pojawic sie inni ochroniarze. Nie mogl sie wycofac. Musial usunac te przeszkode i prosic Boga, zeby nie bylo nastepnych. Zacisnal dlonie na rurze. Oczy najwyrazniej zdradzily jego zamiary, bo przeciwnik natarl bez ostrzezenia. Mimo przysadzistej sylwetki, zaatakowal z szybkoscia skorpiona. Lewa strone klatki piersiowej Austina przeszyl piekacy bol. Trzymal rure jak kij baseballowy i noz zsunal sie po niej. Austin poczul wilgoc w miejscu, gdzie ostrze przecielo sweter i koszule.
Mezczyzna usmiechnal sie jeszcze szerzej i przygotowal do nastepnego pchniecia zakrwawionym nozem. Austin zareagowal odruchowo. Zamachnal sie rura jak baseballista, odbijajacy pilke. Rozlegl sie trzask miazdzonej kosci i chrzastki nosowej. Krew trysnela niczym z fontanny. Austin nie mogl w to uwierzyc! Po ciosie, ktory powalilby jelenia, przeciwnik nadal trzymal sie na nogach. Ale jego oczy zmetnialy, chwile pozniej wypuscil z reki