uwazali, ze maja prawo tepic niezgodne z ich pogladami opinie i wykorzeniac odmienne sposoby myslenia i zycia. Ludzkosc starannie unikala od tego to czasu wszelkich oznak absolutyzmu w sadach, dazeniach i zaczela sie najbardziej obawiac „kacykow”. To wlasnie oni, niepomni zelaznych praw ekonomiki i nie myslac o przyszlosci, zyli tylko chwila obecna. Wojny i rabunkowa gospodarka Ery Rozbicia Swiata doprowadzily do calkowitego wyniszczenia planety. Zanim swiat zdazyl osiagnac ustroj komunistyczny, wyrabano lasy, spalono nagromadzone przez setki milionow lat zasoby wegla i ropy, zanieczyszczono powietrze dwutlenkiem wegla i wyziewami fabrycznymi, wytepiono piekne i nieszkodliwe zwierzeta: zyrafy, zebry, slonie. Ziemia byla zbrukana, rzeki i wybrzeza morz — zanieczyszczone sciekami ropy i odpadkami chemicznymi. Dopiero po oczyszczeniu wody, powietrza i ziemi ludzkosc doprowadzila planete do obecnego stanu — mozna przez nia przejsc boso, nie narazajac nog na skaleczenie.

Ale przeciez i on sam, Mven Mas, ktory zaledwie niecale dwa lata zajmowal odpowiedzialne stanowisko, zniszczyl sztucznego satelite, zbudowanego wysilkiem tysiecy ludzi z zastosowaniem najnowoczesniejszych metod sztuki inzynieryjnej. Spowodowal smierc czterech uczonych, z ktorych kazdy moglby sie stac takim jak Ren Boz… A przeciez i Rena Boza ledwie udalo sie uratowac. Znow postac Beta Lona, ukrywajacego sie gdzies tam, wsrod gor i dolin Wyspy Zapomnienia, stanela w jego oczach jak zywa, budzac glebokie wspolczucie. Przed swym wyjazdem Mven Mas dlugo sie przygladal portretom matematyka, usilujac zapamietac na zawsze te energiczna twarz o poteznych szczekach i wasko osadzonych oczach, jego postac o atletycznej budowie.

Do Afrykanczyka zblizyl sie motorniczy slizgowca.

— Mamy dzisiaj wysoka fale. Nie uda nam sie przybic do brzegu, musimy plynac do poludniowego portu.

— Nie potrzeba. Macie tratewki ratunkowe? Schowam w tratewce ubranie i doplyne sam.

Motorniczy i sternik z szacunkiem spojrzeli na Mvena Masa. Metne, burzliwe fale przewalaly sie z hukiem na mieliznie. Niskie chmury rozsiewaly drobny, cieply deszcz padajacy skosnie w podmuchach wiatru i laczacy sie z rozpylona piana fal. Poprzez te mglista siatke na brzegu majaczyly jakies szare postacie.

Motorniczy i sternik zamienili spojrzenia. Mven Mas rozbieral sie i pakowal odziez. Ci, co sie udawali na Wyspe Zapomnienia, przestawali korzystac z opieki spoleczenstwa, polegajacej na tym, ze jeden czlowiek staral sie dopomoc drugiemu. Ale osoba Mvena Masa budzila mimowolnie szacunek, totez sternik postanowil uprzedzic go o wielkim niebezpieczenstwie. Afrykanczyk beztrosko machnal reka. Motorniczy wreczyl mu maly, szczelnie zawiniety pakiet.

— Ma pan tu zapas skoncentrowanego pozywienia na caly miesiac.

Mven Mas po chwili namyslu wsunal pakiet razem z ubraniem do wodoszczelnego schowka, starannie zaniknal klape i z tratewka pod pacha przelozyl noge przez burte.

— Zawrocic! — wydal krotka komende.

Slizgowiec przechylil sie na ostrym wirazu. Odrzucony od stateczku Mven Mas wszczal zaciekla walke z zywiolem. Ze slizgowca widziano, jak wzlatywal na grzbiety fal, zapadajac sie na przemian w leje.

— Da sobie rade — powiedzial z ulga motorniczy. — Zaczyna nas znosic, musimy wracac.

Zawyla sruba. Statek rzucil sie w przod i przeskoczyl nadbiegla fale. Ciemna postac Mvena Masa ukazala sie w calej okazalosci na brzegu i znikla w deszczowej mgle.

Piachem, ubitym przez fale, posuwala sie grupa nagich ludzi z opaskami na biodrach. Triumfalnie wlekli za soba miotajaca sie wsciekle olbrzymia rybe. Spostrzeglszy Mvena Masa zatrzymali sie i pozdrowili go zyczliwie.

— Nowy z tamtego swiata — rzekl jeden z rybakow. — A jaki doskonaly plywak! Chodz, zyj z nami!

Mven Mas z ciekawoscia obejrzal rybakow, potem potrzasnal glowa.

— Bedzie mi ciezko zyc tutaj, na brzegu morza, patrzec na jego przestwor i rozmyslac o moim pieknym, straconym swiecie.

Rybak z siwa broda, ktora tu zapewne uchodzila za ozdobe, oparl reke na mokrym ramieniu przybysza.

— Czyzby cie tu wyslano pod przymusem?

Mven Mas usmiechnal sie bolesnie i probowal wyjasnic powody swego przybycia. Rybak spojrzal na niego ze smutkiem i wspolczuciem.

— Nie zrozumiemy sie. Idz tam — wskazal w kierunku poludniowo-wschodnim, gdzie w przerwie miedzy chmurami ukazaly sie dalekie szczyty niebieskich gor. — Droga jest daleka, a nie mamy tu innych srodkow komunikacji oprocz… — mieszkaniec wyspy poklepal sie po muskularnych nogach.

Mven Mas skorzystal z okazji, by sie oddalic jak najpredzej, i ruszyl lekkim krokiem sciezka, ktora zawiklanymi petlami biegla ku wzgorzom.

Droga do srodkowej strefy wyspy wynosila niewiele wiecej ponad dwiescie kilometrow, ale Myenowi sie nie spieszylo. Po co? Wolno mijaly dni nie wypelnione pozyteczna praca. Poczatkowo, kiedy sie jeszcze nie otrzasnal z przygnebienia, Mven Mas pragnal zetkniecia z przyroda. Gdyby nie swiadomosc potwornej straty, zapewne rozkoszowalby sie cisza pustynnego plaskowzgorza i upalnych nocy tropikalnych. Ale rychlo, wloczac sie po wyspie w poszukiwaniu pracy, ktora by mu przypadla do serca, zaczal tesknic do Wielkiego Swiata. Nie cieszyly go juz spokojne doliny z uprawianymi recznie zagajnikami owocowych drzew, nie koil szmer czystych potokow gorskich, nad ktorych brzegiem siedzial przez niezliczone godziny w upalne poludnia czy ksiezycowe noce.

Niezliczone godziny… W rzeczy samej, po coz przeliczac to, czego potrzeby najzupelniej tu nie odczuwa. Czas? Ma go pod dostatkiem, ile chce — ocean czasu, a jednoczesnie jakze mizerny jest ten jego indywidualny czas!… Jedno krotkie i natychmiast zapomniane mgnienie!

Dopiero teraz Mven Mas zrozumial, jak trafna nazwe ma ta wyspa. Byla w niej jakas glucha bezimiennosc pradawnego zycia, egoistycznych spraw i uczuc czlowieka! Spraw na zawsze zapomnianych przez potomkow, jako ze powstawaly jedynie z osobistych potrzeb, nie przyczynialy sie do ulzenia i ulepszenia zycia spolecznosci, nie zdobily go tworczym polotem sztuki.

…Afrykanczyka przyjeto do gminy hodowcow w centralnej czesci wyspy i juz od dwoch miesiecy wypasal stada ogromnych gauro-bawolow u stop wielkiej gory o niedorzecznej nazwie w jezyku owego ludu, ktory bytowal tutaj w czasach starozytnych.

Musial teraz gotowac sobie kasze na zarzacych sie weglach, w okopconym garnku, a miesiac temu szukal w lesie jadalnych owocow i orzechow. Wspolzawodniczyly z nim malpy, ktore ciskaly wen ogryzkami. Swoje zapasy zywnosciowe ofiarowal dwom starcom w gluchej dolinie. Postapil zgodnie z panujacym w epoce Pierscienia pogladem, ze szczescie polega na sprawianiu radosci innym ludziom. Dopiero wtedy zrozumial, co to znaczy poszukiwanie pozywienia w niezamieszkanych, pustych okolicach. Coz za niewiarygodna strata czasu!

Mven Mas wstal z kamienia, na ktorym siedzial, i rozejrzal sie dokola. Slonce zachodzilo po lewej stronie za plaskowzgorzem, gdzie wznosila sie gora majaca ksztalt kopuly. W dole polyskiwala bystra rzeczulka, obramowana zaroslami ogromnych, pierzastych bambusow. Tam, w odleglosci pol dnia marszu, znajduja sie ruiny sprzed tysiaca lat — starozytna stolica wyspy. Sa tu takze inne, lepiej i gorzej zachowane, takze opuszczone miasta. Mven Mas na razie nie interesowal sie nimi.

Stado lezalo niby rozrzucone czarne bryly na ciemnej trawie. Noc nadeszla szybko. Na mrocznym niebie zajasnialy tysiace gwiazd. Widac stad znane kontury gwiazdozbiorow, jaskrawsze swiatla wielkich cial, fatalnego Tukana… Jakze jednak slabe sa oczy ludzkie!… Mven Mas juz nigdy nie zobaczy spirali gigantycznych galaktyk, zagadkowych planet i niebieskich slonc. Byly teraz dla niego jedynie niezmiernie dalekimi plomykami. A moze to nie gwiazdy, lecz lampy przybite do krysztalowej sfery, jak sadzili starozytni?! Jemu tam wszystko jedno.

Afrykanczyk zerwal sie z miejsca i zaczal zgarniac przygotowany chrust. Oto jeszcze jedna rzecz, ktora sie okazala konieczna — mala zapalniczka. Moze biorac przyklad z niektorych mieszkancow wyspy i on zacznie wdychac narkotyczny dym, zeby skrocic dluzacy mu sie czas!

Jezyki ognia zatanczyly odpedzajac mrok i przyciemniajac swiatlo gwiazd. W poblizu spokojnie spaly bawoly. Mven Mas patrzyl w ogien. Czyz dla niego jasna planeta nie przeksztalcila sie w ciemny dym? Nie, jego dumna rezygnacja wynikla po prostu z niewiedzy. Z nieznajomosci samego siebie, z niedoceniania patosu zycia, z nierozumienia mocy milosci do Czary. Lepiej w ciagu jednej godziny oddac zycie dla wspanialej sprawy Wielkiego Swiata, niz zyc tutaj bodaj wiek caly!

Na Wyspie Zapomnienia znajdowalo sie okolo dwustu stacji zdrowia. Lekarze-ochotnicy z Wielkiego Swiata oddawali do dyspozycji wyspiarzy cala potege wspolczesnej wiedzy medycznej. Mlodziez Wielkiego Swiata pracowala takze w oddzialach sanitarno-zwiadowczych, troszczac sie o to, by wyspa nie stala sie wylegarnia dawnych chorob czy szkodliwych zwierzat. Mven Mas unikal celowo spotkania z tymi ludzmi — nie chcial sie bowiem czuc wyrzutkiem swiata piekna i wiedzy.

O swicie zastapil go inny pasterz. Afrykanczyk byl wolny dwa dni i postanowil udac sie do pobliskiego miasteczka po plaszcz, gdyz noce w gorach stawaly sie coraz zimniejsze.

Вы читаете Mglawica Andromedy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату