jakoby uciekly z rezerwatu, a byc moze zachowaly sie od dawna w nieprzeniknionym gaszczu porastajacym stoki gorskie. Mocno ujela reke Myena i blagala go, zeby byl ostrozny: w zadnym wypadku niech nie probuje nocnej wedrowki po gorach. Mven Mas ruszyl z powrotem. Rozmyslajac o niedawnym wydarzeniu czul ciagle na sobie wzrok dziewczyny wyrazajacy trwoge i przywiazanie. Po raz pierwszy Mven Mas pomyslal z uznaniem o bohaterach czasow starozytnych, o ludziach, ktorzy cierpiac ponizenie i fizyczne udreki zdobywali sie na wzniosle czyny. Byli zawsze prawdziwymi ludzmi, chociaz otoczenie sprzyjalo rozwojowi zwierzecego samolubstwa.

W dawnych czasach wystepowaly dziwne sprzecznosci. Choc warunki zycia byly bardzo ciezkie i czlowiekowi grozilo zewszad niebezpieczenstwo, uczucia szlachetne, jak milosc, przyjazn, wzajemna zyczliwosc, nie tylko nie wygasly, lecz zyskaly na sile i byly nieraz potezniejsze niz obecnie w epoce Pierscienia.

Mvena Masa zawsze gniewali uczeni tamtych czasow, ktorzy opierajac sie na blednej teorii o powolnej przemianie gatunkow, glosili, ze ludzkosc nie osiagnie doskonalosci nawet w ciagu miliona lat. Gdyby bardziej kochali czlowieka i znali dialektyke rozwoju, byliby innego zdania.

Zachod slonca zarozowil chmury zwisajace nad ogromna gora. Mven Mas skoczyl do rzeczki.

Odswiezony i uspokojony, usiadl na plaskim kamieniu, zeby sie wysuszyc i odpoczac. Nie udalo mu sie dotrzec do miasteczka przed nadejsciem nocy. Liczyl na to, ze osiagnie cel marszu przy swietle ksiezyca. Patrzac w zamysleniu na pieniaca sie wode, Afrykanczyk nagle poczul na sobie czyjes spojrzenie, ale wokolo nie bylo nikogo. Przebrnal rzeczulke i ruszyl w gory.

Szedl szybko ujezdzona przez liczne wozy droga na plaskowzgorze majace tysiac osiemset metrow wysokosci. By dostac sie na droge wiodaca do miasteczka, musial przeciac zalesiony grzbiet gorski. Waski sierp ksiezyca mogl mu przyswiecac po drodze nie dluzej niz poltorej godziny. Podazac sciezka gorska po ciemku, wsrod bezksiezycowej nocy, bylo zadaniem nielatwym. Mven Mas spieszyl sie. Rzadkie, niezbyt wysokie drzewa rzucaly dlugie smugi cienia.

Nagle z prawej strony uslyszal grozny pomruk. Odpowiedzial mu niski, przeciagly ryk wsrod plam ksiezycowej poswiaty. Dzwieki te przenikaly az do glebi duszy i budzily wspomnienie dawno nie doswiadczonych uczuc przerazenia i bezsilnosci ofiary wobec straszliwego drapieznika. Mven przezwyciezyl pierwotny strach, zrodzila sie w nim wola walki — dziedzictwo niezliczonych pokolen bezimiennych bohaterow zdobywajacych prawo do ludzkiego zycia wsrod mamutow, lwow, niedzwiedzi, wscieklych bykow i wilczych gromad.

Mven Mas zatrzymal sie, spojrzal dokola i wstrzymal oddech. Nic sie nie poruszylo w ciszy nocnej, ale ledwie zrobil kilka krokow, poczul, ze jest scigany krok w krok. Tygrysy? Czyzby wiadomosci On ar byly prawdziwe?

Zaczal biec zastanawiajac sie, co uczyni, gdy drapiezniki sie na niego rzuca. Wdrapywac sie na wysokie drzewo nie ma sensu: tygrys wlazi o wiele zreczniej od czlowieka. Walczyc? Wokolo byly jedynie kamienie, o odlamaniu jakiejs maczugi od twardych jak zelazo konarow drzewa nie bylo mowy. Gdy ryk zabrzmial z tylu zupelnie blisko, Mven Mas zrozumial, ze musi zginac. Zwieszajace sie nad sciezka galezie przytlaczaly Afrykanczyka. Pragnal zaczerpnac mestwa w swoich ostatnich chwilach z gwiezdzistego nieba, z tej glebi, ktorej badaniu oddal cale swe dotychczasowe zycie. Pomknal ogromnymi susami. Szczescie mu sprzyjalo — wkrotce znalazl sie na skraju duzej polany. Na srodku dostrzegl stos odlamkow skalnych. Rzucil sie wiec tam, pochwycil wielki kamien o ostrych kantach i odwrocil sie w strone lasu. Dopiero teraz wsrod smug cieni krzyzujacych sie w rzadkim lesie spostrzegl niewyrazne, poruszajace sie widma. Ksiezyc dotykal juz swym brzegiem wierzcholkow drzew. Wydluzone cienie przeciely polane w poprzek i wlasnie po nich, jak po czarnych sciezkach, pelzly ku Mvenowi dwa ogromne koty. Mven Mas poczul nadchodzaca smierc, jak wowczas w tybetanskim obserwatorium. Teraz jednak nie byla w nim, lecz nadchodzila z zewnatrz plonac zielonkawym ogniem w fosforyzujacych oczach drapieznikow. Mven Mas zaczerpnal powietrza w pluca, spojrzal w gore na jasniejace w glebi nieba gwiazdy i uniosl kamien nad glowe.

— Jestem przy tobie, towarzyszu!

Z lesnego mroku wychynal wysoki cien mezczyzny uzbrojonego w sekaty konar. Zdziwiony Mven Mas zapomnial na chwile o tygrysach. Poznal w przybylym matematyka. Bet Lon, dyszac ciezko wskutek szybkiego biegu, wyrosl nagle obok Mvena Masa. Wielkie koty, ktore poczatkowo cofnely sie gwaltownie, znow zaczely sie posuwac naprzod. Od tygrysa z lewej strony dzielila Mvena odleglosc zaledwie trzydziestu krokow. Oto zwierze podciagnelo juz pod siebie tylne i gotowalo sie do skoku.

— Szybciej! — zadzwieczal na cala polane energiczny okrzyk.

Blade blyski miotaczy granatow zamigotaly z trzech stron za plecami Mvena Masa, ktory wypuscil z rak kamien. Pierwszy tygrys wspial sie na cala swa dlugosc i runal na wznak. Drugi dal susa w kierunku lasu, gdzie ukazaly sie sylwetki trzech jezdzcow. Rozlegl sie wybuch szklanego granatu o poteznym ladunku elektrycznym i drugi tygrys padl lbem na trawe.

Jeden z jezdzcow wyrwal sie do przodu. Jeszcze nigdy stroj roboczy Wielkiego Swiata nie wydal sie Mvenowi tak piekny: szerokie krotkie spodenki, luzna koszulka ze sztucznego lnu z dwoma kieszonkami na piersi.

— Mvenie, czulam, ze grozi panu niebezpieczenstwo!

Czyz mogl nie poznac tego wysokiego glosu, w ktorym dzwieczal teraz niepokoj? Czara NandiL.

Dziewczyna zeskoczyla z konia i podbiegla do niego. W slad za nia zblizylo sie pieciu jej towarzyszy. Mven Mas nie zdazyl sie im przyjrzec, bo watly sierp ksiezyca zniknal za lasem i ciemnosc okryla polane. Ujal Czare delikatnie za reke i przylozyl drobna jej dlon do niespokojnie bijacego serca. Ledwie wyczuwalnie cienkie paluszki Czary poglaskaly wypukla plaszczyzne miesnia i ta niewinna pieszczota napelnila Mvena Masa blogim spokojem.

— Czaro, jest tutaj Bet Lon, nasz nowy przyjaciel…

Mven Mas obrocil sie — matematyk gdzies zniknal.

— Bet Lon, niech pan nie odchodzi! — zawolal.

— Jeszcze wroce! — rozlegl sie z daleka potezny glos, ale nie bylo juz w nim gorzkiego zuchwalstwa.

Jeden z towarzyszy Czary — widocznie kierownik grupy — zdjal przytroczona do siodla latarnie sygnalizacyjna. Slabe swiatlo lacznie z niewidzialnym promieniem radiowym pobieglo w niebo. Mven Mas zrozumial, ze przybyli wzywaja aparat latajacy. Cala piatka byli to chlopcy, czlonkowie oddzialu zwiadowczego, ktorzy jako jeden ze swych czynow Herkulesowych wybrali sluzbe obserwacyjna i walke z drapieznymi zwierzetami na Wyspie Zapomnienia. Czara Nandi przylaczyla sie do tego oddzialu w celu odnalezienia Mvena Masa.

— Myli sie pan sadzac, ze jestesmy na tyle przewidujacy — mowil dowodca oddzialu, kiedy wszyscy zasiedli dokola latarni, a Mven Mas zaczal wypytywac o szczegoly. — Pomogla nam dziewczyna o starogreckim imieniu.

— Onar! — zawolal Mven Mas.

— Tak, Onar. Nasz oddzial zblizal sie wlasnie do piatego osiedla, gdy nadbiegla ledwie zywa ze zmeczenia. Onar potwierdzila wiadomosc o tygrysach, ktore nas tu sprowadzily, i przekonala, bysmy jechali za panem niezwlocznie. Lekala sie, ze drapiezniki moga napasc pana w czasie powrotu do miasteczka przez gory. Jak pan widzi, ledwiesmy zdazyli. Niebawem nadleci srubowiec ciezarowy i wyprawimy panskich chwilowo unieszkodliwionych wrogow do rezerwatu. Jesli sie okaze, ze to rzeczywiscie ludozercy, to sie ich zgladzi. Nie mozna jednak pozbywac sie tak rzadkich okazow bez proby.

— Bez jakiej proby?

— Prawdopodobnie dostana zastrzyk obnizajacy ich zywotna aktywnosc. Slabe tygrysy sa zdolne do nauczenia sie wielu rzeczy. Bedziemy panskich wrogow uczyc.

Mlodziencowi przerwal glosny, wibrujacy dzwiek. Z gory wolno znizala sie czarna masa. Polane zalalo oslepiajace swiatlo. Tygrysy zaladowano w elastyczne pojemniki przeznaczone dla delikatnych ladunkow. Zle widoczna w ciemnosci bryla statku znikla odslaniajac na nowo polane dla swiatla gwiazd. Razem z tygrysami pojechal jeden z pieciu chlopcow, a jego konia otrzymal Mven Mas.

Konie Afrykanczyka i Czary szly obok siebie. Droga zbiegala dolina rzeczki Galie. Przy jej ujsciu, na wybrzezu, znajdowala sie stacja medyczna i baza oddzialu zwiadowczego.

— Po raz pierwszy na tej wyspie jade ku morzu — przerwal milczenie Mven Mas. — Dotychczas zdawalo mi sie, ze morze to strefa zakazana, dzielaca mnie na zawsze od swiata.

— Wyspa stala sie dla pana nowa szkola? — powiedziala Czara pytajacym tonem.

— Tak. W krotkim czasie przezylem i przemyslalem wiele. Wszystkie te mysli nurtowaly mnie juz dawniej…

Mven Mas opowiedzial o swoich dawnych obawach, ze ludzkosc rozwija sie zbyt racjonalistycznie, ze kladzie sie zbytni nacisk na kierunek techniczny i powtarza — oczywiscie w lagodniejszej formie — bledy starozytnosci. Zdawalo mu sie, ze na planecie Epsilon Tukana bardzo do nas podobna i tak samo piekna ludzkosc zatroszczyla sie

Вы читаете Mglawica Andromedy
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату