– Juz pan wie, prawda? Chcial, zebym zostala jego zona. A ja nie chce byc zona, ani jego, ani kogokolwiek innego… Pociagnelo mnie do niego to, ze jest taki niesamowity… Zaprosil mnie kiedys z paroma innymi osobami na przyjecie… wie pan, on robi takie przyjecia dla rozmaitych ludzi, ktorzy maja podobne zainteresowania…
Joe w milczeniu przytaknal ruchem glowy.
– A pozniej to trwalo przez pewien czas… i skonczylo sie… Lekam sie go w jakis sposob. Nie wiem, czy zartowal mowiac o tym, ze chcialby mnie zatrzymac w swojej kolekcji. Ale nie spodziewalam sie po nim takiego nikczemnego zartu… Jezeli to miala byc zemsta… Myslalam, ze jest gentelmanem!
Alex dostrzegl ze zdziwieniem, ze Dorothy ma lzy w oczach.
Wszedl Parker.
– Wszystko jest juz w porzadku – powiedzial. – Jezeli boi sie pani tam spac, mozemy zamienic sie pokojami. Mamy wszyscy tak malo rzeczy, ze zajmie nam to trzy minuty.
– Dziekuje – usmiechnela sie do niego i odwrocila glowe, zeby nie dostrzegl lez w jej oczach. – Dalam sie zaskoczyc, co mi sie rzadko zdarza, ale to juz minelo.
Wstala z fotela.
– Jeszcze chwileczke – powiedzial Joe. – Skoro pani juz tu jest, chcialbym zadac dwa male pytania…
– Tak?
Czy przypomina sobie pani te chwile, kiedy weszla pani do Grace Mapleton?
– Co? Tak, oczywiscie… Wyjelam ten klucz z kominka i otworzylam drzwi. Palila sie tylko mala swieczka na pol przyslonieta firankami loza, na ktorym lezala Grace. Rece miala zlozone, krew na sukni, a w nogach, w poprzek, lezal ogromny miecz… Przezylam nieprzyjemna chwile przez ten miecz i te plamy na sukni, ale otworzyla oczy i zapytala, czy sie nie przestraszylam… Wtedy spojrzala na zegarek, zapisala czas, a ja zapytalam, czy sie nie nudzi… Powiedziala, ze troche i zapytala, ile jeszcze osob pozostalo? Powiedzialam, ze dwie, a ona szepnela “Chwala Bogu” i ziewnela. Usmiechnelam sie do niej i wyszlam.
– A teraz prosze dobrze uwazac, Dorothy… – Alex uniosl wskazujacy palec i wymierzyl nim w jej piers – czy jest pani absolutnie pewna, ze w pospiechu nie zapomniala pani wlozyc z powrotem klucza do garnka w kominku?
– Absolutnie – powiedziala stanowczo Dorothy Ormsby – A wiem dlatego, ze chcialam jak najpredzej zbiec na dol i rzucilam klucz z gory do garnka… Nie trafilam i musialam ukleknac, zeby go znalezc. A pozniej wsunelam reke do srodka wkladajac go razem z ta kartka, ktora byla do niego doczepiona.
– Dziekuje – Joe usmiechnal sie do niej. – Nie bedziemy juz pani wiecej dreczyli. Pojde z pania, raz jeszcze sam zajrze do szafy, do lazienki i pod pani lozko, a pozniej poprosze, zeby zamknela sie pani na klucz i pod zadnym pozorem nie otwierala, jezeli ktos zapuka. Z wyjatkiem pana Parkera i mnie, oczywiscie.
– Zamknelabym te drzwi nawet wtedy, gdyby pan o to nie poprosil – powiedziala Dorothy Ormsby. Byla wciaz jeszcze blada, ale opanowana. Ruszyli ku drzwiom.
XXIII Schludna i pedantyczna
Joe wsunal na nogi lekkie treningowe pantofle i zawiazal je. Pozniej wstal. W swetrze, flanelowej koszuli i jeansach poczul sie o wiele lepiej.
– Gdzie schowales tego kosciotrupa?
– Wrzucilem go do szafy.
Parker wzruszyl ramionami. Siedzial na krawedzi lozka Alexa i przypatrywal mu sie z ponurym wyrazem twarzy. Znizyl glos niemal do szeptu, wskazujac oczyma sciane pokoju.
– Czy myslisz, ze ten idiotyczny zart moze miec jakies znaczenie?
– Dla niej najwyrazniej ma – szepnal Joe – ale watpie, czy ma zwiazek ze smiercia Grace Mapleton. Choc moze miec, bo tam gdzie nie zna sie rozwiazania, wszystko jest mozliwe.
– Przeciwnie – mruknal Parker – nic nie jest mozliwe. Na razie dysponujemy dwoma pewnikami:
– Jezeli nie popelnil tej zbrodni, zgodnie z przepowiednia, duch Ewy De Vere, musze to podwazyc. Grace nie zyje i do twoich dwoch pewnikow musimy dodac trzeci: nie popelnila samobojstwa. Czy zgadzasz sie?
Parker westchnal.
– Trudno by jej bylo polozyc sie na wznak i wbic sobie w serce miecz tej dlugosci.
– Ale te trzy pewniki… – Joe siegnal po tyton i lezaca na stole fajke – nie moga zyc zgodnie obok siebie. Procz tego, nie wierze w duchy.
– Ani ja – Parker znow wzruszyl ramionami – ale za mniej wiecej trzy godziny zamek stanie sie dostepny, wstanie swit i zostane skonfrontowany z moimi milymi kolegami, policja hrabstwa Devon. Wezwalem ich. Coz im powiem? Ze bylem tu przez caly czas i pragne wystawic niepodwazalne alibi wszystkim, ktorych mogliby podejrzewac? To znaczy, powiem im, ze co prawda moga sobie zawiezc zwloki zamordowanej do kostnicy, ale wykluczam istnienie mordercy, ja, zastepca szefa Dochodzen Kryminalnych Stolecznej Policji!
Alex mimowolnie usmiechnal sie.
– Rzeczywiscie, twoi koledzy z hrabstwa Devon beda nieco zaskoczeni. Ale siedzac tu i zastanawiajac sie nad ich reakcja na twoje slowa, niewiele zdzialamy. Trzeba porozmawiac z ludzmi tutaj. Moze ktos cos zauwazyl i nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, ze ma to jakiekolwiek znaczenie? Moze ktos wie cos, czego my nie wiemy? Moze…
Parker uniosl reke i opuscil ja powoli, jak gdyby chcac zatrzymac potok jego slow.
– Joe, jezeli zalozylismy (a jestem pewien, ze mamy slusznosc), ze ani Dorothy Ormsby, ani pani Wardell nie mogly zabic Grace Mapleton… a ja tuz przed tym widzialem ja zywa i nikt procz tych obu kobiet nie wyszedl z jadalni po mnie, to kto mogl ja zabic? Takze nikt!
– Chodzmy! – powiedzial Joe polglosem, wskazujac drzwi.
– Dokad?
– Do jej pokoju.
Z lezacego na stoliku peku kluczy wybral jeden i oddzielil go od pozostalych.
– Czworka… to chyba ten, jezeli twoj pokoj ma numer trzeci. Wyszli starajac sie poruszac jak najciszej i bezglosnie zamkneli drzwi. Joe przekrecil klucz w zamku i schowal go do kieszeni. Mineli pokoj Parkera, skrecili kruzgankiem w prawo i zatrzymali sie przy pierwszych drzwiach. Alex delikatnie wsunal klucz j przekrecil go. Zamek nie wydal zadnego dzwieku. Nacisnal klamke i weszli.
– Kto mieszka tam za sciana? Quarendon?
Parker potwierdzil skinieniem glowy.
Pokoj byl podluzny. Na wprost bylo okno, a pod nim biegl dlugi stol, na ktorym stal komputer, drukarka i ekran, nieco dalej elektroniczna maszyna do pisania, a jeszcze dalej rowno poukladane, stojace pionowo i podparte stalowymi uchwytami teczki rekopisow, taca z listami, a w samym rogu duzy wazon pelen swiezycz czerwonych roz. Do stolu przysunieto lekkie obracane krzeslo.
Pod druga sciana niski tapczan okryty narzuta w kwiaty, a pomiedzy nim i lazienka duza trojdrzwiowa szafa scienna wbudowana we wneke muru.
– Nie widze jej… – szepnal Alex. Podszedl do szafy i otworzyl pierwsze z trojga drzwi. Sukienki.
– Jest… – powiedzial szeptem, siegnal reka i wydobyl zawieszona na wieszaku biala suknie – kiedy weszlismy tu pierwszy raz, szukajac naszego hipotetycznego mordercy, zapomnialem o niej. Wazny byl czlowiek, ktory mogl sie tu gdzies ukrywac… Grace po wyjsciu z jadalni, wbiegla tutaj i zamienila te suknie na inna z plamami krwi, ktore wymalowal jej Tyler… Czy mozesz przejrzec zawartosc tej szafy, Ben? Ja sprobuje zerknac pobieznie na te papiery… – polozyl reke na ramieniu przyjaciela – wiem, ze najprawdopodobniej niczego nie znajdziemy… Ale zamordowano ja, a to znaczy, ze jesli nie zabil jej jakis szaleniec, musial to byc ktos, kto jej straszliwie nienawidzil, albo postanowil zaryzykowac spedzenie reszty dni za kratami, zeby sie jej pozbyc. Nie mam wielkiej nadziei, ale moze odkryjemy chocby cien sladu…
Odwrocil sie i szybko zaczal przegladac teczki z papierami. Najwyrazniej byly to wydruki komputerowe. Zerknal na pierwszy z brzegu… chyba szkic powiesci kryminalnej, rzucony byle jak, chaotyczny, pelen przerw i