chwile, kiedy siedziala tam sama pod oknem… mowila rzeczy przedziwne, jak gdyby nie istniala dla niej granica pomiedzy zyciem a smiercia. Kiedy bylam u niej w pokoju niedawno, nadal tak mowila. Ale to bylo okropne, bo laczyla smierc Grace z ta umarla setki lat temu niewierna zona pana De Vere. Sluchaj, Joe? Przeciez ona znalazla martwa Grace! Czy to niemozliwe, ze ona wlasnie…
Alex potrzasnal glowa.
– Nie chce wchodzic w szczegoly, Amando, bo przezylas dzis w nocy dosyc, ale zabojstwa dokonano w taki sposob, ze nie mogla go popelnic watla, stara, krucha kobieta. Mam jeszcze jedno pytanie: jak powstala lista zaproszonych gosci? Czy to ty wytypowalas osoby, ktore chcialas tu widziec, czy pan Quarendon sie tym zajal?
– Pan Quarendon przyjechal tu kilka tygodni temu i zaczal z nami omawiac swoj pomysl, proponujac rozne rozwiazania. Grace nie bylo przy tej rozmowie… nie pamietam juz dlaczego, ale musiala byc czyms zajeta. Rzucalismy rozne mniej albo bardziej zabawne projekty, w koncu zaczelismy omawiac liste gosci. Quarendon nie chcial, zeby dzialo sie to wszystko pod okiem telewizji i grupy dziennikarzy. Powiedzial, ze zepsuja nastroj takiej nocy. Zgodzilam sie z nim od razu. Wypisalismy wspolnie nazwiska kilku osob, a pozostale mielismy omowic przy nastepnym spotkaniu.
– Czy pani Wardell byla na tej pierwszej liscie?
– Nie. Jestem pewna, ze nie. Po tygodniu Frank pojechal na pare dni do Londynu i wrocil z dodatkowa lista zaproponowana przez pana Quarendona. Byla na niej pani Wardell, Jordan Kedge i Dorothy Ormsby. Bylam szczesliwa, bo szczerze mowiac, chcialam, zeby bylo jak najmniej osob. Wiesz przeciez, ze Quarendonowi chodzilo wylacznie o jakis wielki, nowy projekt reklamowy jego ksiazek. My wszyscy i ten zamek, mielismy byc tylko tlem.
– Tak… – Alex siegnal do tylnej kieszeni jeansow i wyciagnal koperte. – Czy mozesz mi powiedziec, kto to napisal? – Wyjal z koperty trzy zlozone kartki i podal je Amandzie.
Zerknela na tekst pierwszej, pozniej odlozyla ja i spojrzala na dwie pozostale, trzymajac je w obu rekach.
– To moje pismo – powiedziala – na wszystkich trzech kartkach.
– Sprawiaja wrazenie pospiesznie zapisanych samobojczych rozwazan…
– Tak, oczywiscie, masz slusznosc – jeszcze raz przebiegla oczyma po tekscie i polozyla kartki na stole. – Pierwsza jest sprzed miesiaca, druga nieco pozniejsza, a trzecia zanotowalam kilka dni temu… To fragment samobojczego listu w mojej nowej ksiazce. Krotko mowiac, list ma byc pozornie prawdziwy, ale kilka zwrotow wzbudzic musi podejrzenia detektywa… moze nawet jedno zdanie, ale takie, ktorego wlasnie ten samobojca nie moglby napisac… falszywie brzmiace. Ten list musi byc bardzo sprytny, w pewien sposob oprze sie na nim akcja, bo poczatkowo wszystko ma sprawiac wrazenie smierci na skutek samobojstwa i dopiero od tej chwili zacznie sie pozornie absurdalne dochodzenie, ktore oczywiscie okaze sie sluszne i doprowadzi do ujecia mordercy.
– I dawalas te i podobne kartki Grace?
– Tak. Ona wprowadzala je do komputera, a pozniej, kiedy nadchodzil czas pisania tych stron, mialam sporo surowego materialu, ktorym moglam sie posluzyc. Jak wiesz, czasami takie male rzeczy przychodza do glowy nawet na spacerze i musza czekac, poki nie znajdzie sie dla nich miejsce w ksiazce.
– Oczywiscie. A po wprowadzeniu do pamieci komputera Grace przechowywala je nadal?
Amanda potrzasnela glowa.
– Nie. Po co? Przeciez sa pozniej zupelnie zbyteczne. Takich kartek z fragmentami tekstu dawalam jej czasem po kilkanascie dziennie. Komputer jest wspanialy do tego, a archiwizowanie moich bazgrolow byloby zupelnie bezsensowne.
– Te trzy kartki pochodzace z okresu niemal miesiaca, jak powiedzialas, znalezlismy razem w jej pokoju.
– To dziwne, ale moze wiedzac, ze mysle o tym, chciala je zebrac razem i zakodowac obok siebie? Nie znam sie na komputerach.
– Ale te koperte znalezlismy w jej szafie, ukryta pod jej bielizna…
– Pod bielizna?! – powiedziala cicho Amanda.
– Przyszla mi nagle do glowy absurdalna mysl – powiedzial Alex niemal pogodnie – ze kazda z tych kartek, napisanych twoja wlasna reka, mozna byloby polozyc obok twojego ciala… zupelnie tak, jak to planujesz w swojej ksiazce.
Amanda Judd uniosla wzrok i spojrzala Alexowi prosto w oczy.
– Nie wiem, co miales na mysli mowiac to – powiedziala niemal szeptem – ale chcialabym ci zwrocic uwage, ze to ja zyje, a biedna Grace umarla.
Parker, ktory siedzial w milczeniu przygladajac sie jej, dostrzegl, ze palce Amandy zacisnely sie niemal spazmatycznie na kluczu.
– To prawda – Alex skinal glowa. – Wyobraznia ponosi mnie i plote glupstwa. Przepraszam cie.
– Wszyscy mamy wyobraznie i jestesmy ofiarami jej igraszek. Nie przepraszaj mnie, bo naprawde nie ma za co.
Joe wstal, a Parker podniosl sie wraz z nim.
– Dziekujemy pani – Parker sklonil sie. – Ta noc skonczy sie wkrotce. Obysmy mogli rownie predko zamknac te sprawe!
– Czy… czy ma pan nadzieje, ze tak sie stanie?
– Na razie, tylko nadzieje. Nic wiecej.
– A ty, Joe? – jej ciemne, inteligentne oczy przesunely sie ku twarzy Alexa.
– To wszystko jest bardzo zagmatwane… – odpowiedzial niepewnie – i sprzeczne ze zdrowym rozsadkiem. Doszedlem do pewnego wniosku, ktory wydaje mi sie zupelnie absurdalny, ale innego nie widze.
Amanda w milczeniu skinela glowa i ruszyla ku drzwiom.
– Czy odprowadzic cie do pokoju? – zapytal Alex obchodzac szybko stol.
Powstrzymala go ruchem reki. Wyszla. Parker polozyl mu dlon na ramieniu.
– Jaki wniosek, Joe? Chyba nie przeslyszalem sie?
– Nie przeslyszales sie.
– Czy to znaczy, ze w tym upiornym absurdzie, zobaczyles… Alex polozyl palec na ustach. Parker urwal. Dopiero wtedy Joe powiedzial:
– Zobaczylem w tym upiornym absurdzie twarz pani Wardell i pojalem, ze musze jej zadac jedno krotkie pytanie.
– Chodzmy – powiedzial Parker.
XXV Motyw
Przystaneli. Parker pochylil sie i przylozyl oko do dziurki od klucza.
– Na szczescie, swiatlo pali sie… – szepnal – mam nadzieje, ze nie spi.
– Nie pukajmy – Joe pochylil sie do jego ucha. – Uchyle lekko drzwi i zajrze. Jezeli nie spi, zadam jej to jedno pytanie. Jezeli spi, bede musial ja obudzic. Wiem, ze jest stara i wyczerpana, ale musze ja zapytac, Ben! Musze zapytac ja teraz! Jej odpowiedz to klucz do calej zagadki.
Nacisnal lekko klamke. Drzwi ustapily. Alex ostroznie wsunal glowe do pokoju.
Pani Wardell siedziala przy niewielkim stole posrodku pokoju. Zawieszona pod sufitem lampa rzucala swiatlo na jej twarz, na pol widoczna, gdyz glowe miala odchylona do tylu, jak gdyby zanosila sie bezglosnym smiechem.
Parker pociagnal nosem i czybko podszedl do niej, odsuwajac Alexa na bok. Joe takze zblizyl sie i przez chwile stali bez slowa, Pokoj przepelniala won gorzkich migdalow.
– Kwas pruski… – powiedzial polglosem Alex. Cofnal sie ku drzwiom i zamknal je cicho. Jego przyjaciel ujal odruchowo jedna ze szczuplych rak siedzacej i niemal natychmiast polozyl ja na poreczy fotela.
– Zupelnie zimna. Niewiele w niej bylo zycia, a to musialo podzialac piorunujaco… – rozejrzal sie, pozniej skierowal spojrzenie na stol. – Widzisz? To chyba to… – wskazal palcem niewielki flakonik zatkany szklanym korkiem. – Brakuje polowy zawartosci! Ale… – cofnal sie i obszedl fotel. Pod zwisajaca przez porecz fotela prawa reka umarlej lezala na dywanie przewrocona szklanka. Parker pochylil sie nisko… – Tak, tu byl ten kwas. Wlala do