X. „… Trzeci cios: ofiarny…”

Tak – powiedzial Parker, kiedy Joe skonczyl. – To wszystko daje duzo do myslenia. Kiedyz oni zalatwia te ogledziny lekarskie i odciski? Trzeba juz cos robic. W tej samej chwili Jones znowu wsunal glowe.

– Dzwoni doktor!

– Nareszcie! – Parker poderwal sie z miejsca i wyszedl.

Alex pozostal sam. Odwrocil oczy od miejsca, na ktorym wciaz jeszcze stal fotel Iana. Plama na podlodze byla coraz ciemniejsza.

Drzwi otworzyly sie.

– Mam juz wyniki! – powiedzial Parker. – Zabity zostal trzema uderzeniami tego wlasnie noza chirurgicznego…

– Trzema? – Alex potarl czolo. – Wiec jednak. O, moj Boze!…

– Tak. Trzema. Smierc nastapila od razu. Serce przebite dwukrotnie na wylot. Trzeci, ostatni cios, byl juz zupelnie zbyteczny. Duzy krwotok. Stad wielka plama krwi. A zabity zostal najwczesniej o godzinie dziesiatej trzydziesci, a najpozniej o jedenastej pietnascie.

Usiadl.

– Jak to? – Alex zerwal sie z miejsca. – Przeciez o pierwszej, kiedy zszedlem, morderca byl tu i…

Parker rozlozyl rece.

– On sie nie myli, nasz drogi eskulap. Mozna mu duzo zarzucic. W Yardzie mowia, ze pije troche za wiele. Ale nigdy sie nie myli. Musimy to przyjac jako pewnik.

– Ale przeciez JA rozmawialem z Ianem o dziesiatej trzydziesci!

– Nie. Powiedziales mi, ze godzina wybila, kiedy znalazles sie, na gorze. Rozmawiales z nim o minute wczesniej. Zreszta to jest dolna granica czasu. Mogl zginac w ciagu nastepnych czterdziestu pieciu minut, w ciagu kazdej z tych minut.

– A ten czlowiek? Ten, ktory mnie… – Alex dotknal reka glowy.

– Wszystkiego musimy sie jeszcze dowiedziec. Zaczekamy na wynik badan daktyloskopijnych. To troche dluzej potrwa, bo oni sa bardzo dokladni i robia powiekszenia zdjec. Ale wszystko przyjdzie. Za wiele jest tych sladow, zebysmy nie mieli odnalezc prawdziwego tropu.

Joe usiadl. Parker zajrzal do swojego notesu.

– Moze, zanim sie to skonczy, przesluchamy tych, ktorzy sa najmniej podejrzani, a wlasciwie sa poza podejrzeniem. Czy myslisz, ze stary Malachi mogl, nie teoretycznie, ale praktycznie biorac, podejsc do Iana z tylu i uderzyc go nozem chirurgicznym w plecy? Trzy razy? A potem spokojnie wrocic na prog domu i czekac, az sie to wszystko wyjasni i oskarza kogos zamiast niego?

– Nonsens! – Alex potrzasnal glowa. – Malachi nie mogl tego zrobic i mozesz go spokojnie wykreslic ze swojej listy. Dlaczego mialby zabijac Iana, ktorego kochal i z ktorego rodzina zwiazany byl niemal od urodzenia? Przeciez to nie lokaj ani kucharz, ale prawdziwy przyjaciel trzech pokolen Drummondow. Zreszta to w ogole niemozliwe. Nie taka zbrodnia i nie w ten sposob. A zreszta… – wskazal lezace na stole przedmioty. – Skad wzialby ten lancet i ten wisiorek? Chyba ze Lucja Sparrow zgubila go gdzies?… Gdybys widzial jego lzy…

– Tak. Masz racje. Nawet bez tego dowodzenia wiem, i ty wiesz, ze Malachi Lenehan tego nie zrobil. Wlasnie dlatego chcialbym go przesluchac. Jones!

– Tak, szefie – pyzata glowa wyskoczyla spoza uchylonych drzwi, jakby byla przytwierdzona na sprezynie.

– Sprowadz tu Malachi Lenehana, starego ogrodnika.

– Tak, szefie!

Czekali w milczeniu. Po krotkim czasie Jones znowu sie ukazal.

– Jest juz, szefie.

– Popros go tu.

Malachi Lenehan wszedl do pokoju pochylony, ale zaraz wyprostowal sie i zblizyl rownym, spokojnym krokiem do stolika.

– Niech pan siada, dziadku – powiedzial Parker i wskazal mu trzecie, nie zajete krzeslo.

Ogrodnik usiadl. Rozejrzal sie. Ale nie powiedzial ani slowa, chociaz na pewno zobaczyl rozrzucone na stole pudelka z haczykami. Zwrocil oczy na Parkera.

– Pan Ian nie zyje – powiedzial Parker glosem tak cieplym, o jaki Ian by go nie podejrzewal. – Wszyscy, ktorzy tu siedzimy, bylismy jego przyjaciolmi. Mysle o prawdziwych przyjaciolach, ktorych czlowiek ma w zyciu niewielu. Teraz zginal. Zamordowano go, chociaz mozemy przypuszczac, ze w zyciu jego nie zdarzylo sie nic, za co mozna byloby sie na nim w ten sposob zemscic. To nie ktos skrzywdzony chcial sobie w ten sposob wymierzyc sprawiedliwosc, ktorej nie mogl osiagnac inaczej. Chociaz bylaby to takze zbrodnia, bo czlowiek nie ma prawa karac smiercia drugiego czlowieka, ale wtedy moglibysmy myslec, ze zabitego spotkal zasluzony los, chociaz morderca musi poniesc kare. My wiemy, ze tak nie jest. Zabito najlepszego, najuczciwszego z ludzi. I musimy dowiedziec sie, kto to zrobil. Musimy znalezc tego morderce nie tylko dlatego, ze Ian Drummond byl nam bliski i szanowalismy go, i kochalismy jak brata. Ale dlatego, zeby zlo zostalo ukarane, a dobro zwyciezylo. Tu mamy do czynienia z wielkim zlem. Jestem przekonany, ze Ian Drummond zostal zabity tylko dlatego, ze smierc jego byla komus potrzebna. Nie wiemy jeszcze komu. I to wlasnie musimy odkryc, zebrac dowody i schwytac zbrodniarza.

– Tak trzeba zrobic… – Malachi skinal siwa glowa.

– Teraz, dziadku, niech pan skupi uwage i opowie nam przebieg wczorajszego dnia. Kolejno i nie opuszczajac najmniejszych, nawet niewaznych spraw.

– Rano wstalem… i pojechalem na ryby z panem Hastingsem. Lowilismy dlugo, az do poludnia. Pan Hastings zlowil ladna rybke. Potem wrocilismy. Razem z nim oprawialem ja, to znaczy glowe, bo chce ja zabrac…

– A jak lowiliscie? – zapytal Parker. – Na haki?

Alex spojrzal na niego ze zdumieniem i nagle zagryzl wargi.

– Nie. On nie lowi tak jak ja albo pan Drummond… Oni tam, w Ameryce, lubia lowic harpunami na sprezone powietrze, jak z pistoletu… Strzelil i trafil ja, kiedy byla blisko pod powierzchnia. A potem ciagnela nas, bo przy tym harpunie jest uwiazana linka, ktora sie rozwija, kiedy trafiona ryba ucieka. Ciagnela nas tam i z powrotem po morzu, ale w koncu oslabla. A wtedy pan Hastings wychylil sie z lodzi i uderzyl ja zwyczajnym harpunem. Przebil ja na wylot… W samo serce dostala… To bylo piekne uderzenie…

– Tak… – Parker zrobil jakis znaczek w swoim notesie. – Po powrocie i oprawieniu glowy, co bylo?

– Zdrzemnalem sie troche. Potem poszedlem do ogrodu. Z Malisborough dwa razy w tygodniu przychodzi mi do pomocy mlody chlopiec. Obcina uschniete galezie na drzewach i pomaga mi przystrzygac zywoplot. Duzo roboty jest latem, bo ciagle wszystko odrasta. Potem pracowalem przy rozach, potem poszedlem obejrzec jedna szczepionke obok bramy. Bylo tam tych dwoch z namiotu: Obchodzili park z daleka, polami. Widzialem ich. Wloczyli sie ciagle. Ale pan powiedzial, ze to pana ludzie, wiec nie zwracalem na nich uwagi. No i pozniej przyszedlem do kuchni na kolacje, a po kolacji bylem u psow. Sa zamykane na dzien w malym ogrodzeniu za moim domkiem. Nakarmilem je i wrocilem do siebie, do tej rybiej glowy. Pomajstrowalem przy niej troche, bo na dzis rano miala byc gotowa. W koncu zabralem psy i poszedlem do parku. Tam spotkalem pana Alexa. Porozmawialismy chwile i pan Alex odszedl. Pozniej, przed sama jedenasta, wyszedl do mnie pan Drummond.

– Co? – powiedzial Parker. – Przed jedenasta?

– No, byla wtedy za pietnascie jedenasta… bo kiedy mowilem z nim, zegar na wiezy w Malisborough uderzy trzy razy. Zawsze slucham tych uderzen w nocy. W taka ksiezycowa pogode dzwonienie slychac, jakby to nie byl dwie mile, ale pol mili.

– Czy pan Drummond pytal o cos?

– Tak. Pytal o pogode na jutro. Wydawalo mu sie, ze po takiej cieplej nocy moze przyjsc burza. I o to, jakie haki zabrac? Pojedyncze czy potrojne? Powiedzialem, ze moze te nowoczesne potrojne maja swoje zalety, ale ja tych zalet nie widze. Wtedy rozesmial sie i powiedzial, ze wezmie pojedyncze. I wszedl do srodka.

– A dalej co?

– Nic… A moze jeszcze tylko tyle, ze… Ale to niewazne, bo jezeli pana Alexa uderzyl ten zbrodniarz o pierwszej, to pewnie go nie moglo byc tam wtedy…

Вы читаете Powiem wam, jak zginal
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату