do wniosku, ze dalsze wyjasnienia wprowadza tylko dodatkowy zamet. – W takim razie wyjasnij mi jeszcze raz, dlaczego nie mozesz odrzucic zaproszenia. Czy ten… jak go tam… Sniak jest kims w rodzaju magicznego Dona Corleone?
– Kto to taki, ten Korleone? – zasepil sie Kreol.
Van i Mao, przerywajac sobie co chwila, opowiedzieli mu tresc „Ojca chrzestnego”. Oboje po prostu uwielbiali ten film.
– To dziwne, ale widze wiele podobienstw. – Mag ze zdziwieniem pokiwal glowa, gdy nareszcie zrozumial, co znaczy pojecie „mafioso” i dlaczego lepiej nie odrzucac zaproszenia od kogos takiego. – Owszem, mniej wiecej tak sie rzeczy maja. Teraz rozumiecie, dlaczego moj niewolnik nie ma ochoty sie tam wybierac? Co wiecej, takie zaproszenie uwazane jest za zaszczyt! – parsknal szyderczo. – No nic, nic… jesli wszystko pojdzie tak, jak trzeba, to bedzie ich ostatnie swieto!
– Do tego pozwalaja wziac osoby towarzyszace! – podzielil sie smutna refleksja Hubaksis. – Gdyby nie to, chociaz ja moglbym odmowic!
– Chcesz mnie porzucic, niewolniku? – Kreol rzucil mu gniewne spojrzenie. – Nic z tego! I tak musze szukac jeszcze jednej osoby! Gdzie ja znajde kogos odpowiedniego w ciagu tych kilku godzin?!
– Juz znalazles – usmiechnela sie Vanessa. – Jak sadzisz, w co powinnam sie ubrac?
– Co?!! – krzykneli jednoczesnie Kreol, Hubaksis i Mao. Tylko wciaz milczacy Butt-Krillach siedzial w kacie, patrzac ironicznie na cale to zamieszanie.
W ciagu nastepnych dziesieciu minut trojka ludzi i jeden dzinn z zaangazowaniem krzyczeli na siebie, przy czym nikt z nich nie rozumial, o co wlasciwie chodzi pozostalym. W koncu zmeczyli sie i umilkli.
– Nie, nie i jeszcze raz nie! – odezwala sie Vanessa z uporem. – Postanowilam! Mam przepuscic taka imprezke?! Jeszcze mnie nie znacie!
– Mao? – Kreol popatrzyl rozzalonym wzrokiem na starego Chinczyka. – Prosze wplynac na corke!
– Nie sadze, zeby mi sie udalo. – Mao filozoficznie wzruszyl ramionami. – Upor odziedziczyla po matce.
– Kobieto, czy chociaz rozumiesz, gdzie sie wybieramy? – zazgrzytal zebami mag. – To nie jest balu imperatora! To sabat w Krolestwie Mroku!
– Ale przeciez tam juz z Hubaksisem byliscie? – upewnila sie Van spokojnie. – Czyli nie ma tam nic strasznego. Sam powiedziales – bezpieczenstwo jest gwarantowane.
Kreol zakryl oczy reka i ciezko westchnal. Pomyslal chwile, wzial dziewczyne za rece, i najlagodniej jak tylko potrafil powiedzial:
– Vanesso, moja droga – tak nieoczekiwana delikatnosc zaskoczyla Van – czy myslisz, ze bedzie tam cos ciekawego? Leng to najwstretniejszy i najbardziej odpychajacy wymiar, jaki przyszlo mi widziec. Prawie nie ma tam ludzi, tylko demony i potwory. Gdyby nie bylo to tak wazne dla mojej… sprawy, nawet na mysl by mi nie przyszlo, by sie tam pchac, wiec jak mam ciebie tam puscic?
– Panie, to moze w takim razie ja zostane tutaj? – Hubaksis proszaco spojrzal mu w oczy, podlatujac blizej.
– Nie, to niemozliwe! – warknal Kreol natychmiast. – Jestes dzinnem! I moim niewolnikiem!
– Ale przeciez tak czy siak musisz wziac kogos trzeciego? – upierala sie Van, caly czas pozostajac pod wrazeniem delikatnego tonu Kreola. – Przeciez nie wezmiesz taty!
– A co w tym takiego niezwyklego…? – Mao rozlozyl rece. – A poza tym, Kreol moze wziac kogos z naszej domowej menazerii…
– Niestety, nie – skrzywil sie mag. – Butt-Krillach-Mecckoj-Nekchre-Tajllin-Mo jest zwiazany z tym wymiarem. Hubert to skrzat domowy, wiec nie moze oddalac sie zbytnio od domu. O duchu z piwnicy nie ma nawet co mowic…
– Sam widzisz! – zwyciesko usmiechnela sie Van. – Wiec nie ma po co mnie przekonywac. I tak nic z tego nie wyjdzie!
– W zasadzie ona ma racje, panie – cichutko wymamrotal dzinn, starajac sie unikac gniewnego wzroku Kreola.
– Dobrze, kobieto! – odpowiedzial mag ze zloscia. – Dobrze, wezme cie ze soba! Ale pamietaj, ze gdy znajdziesz sie w Lengu, nie bedziesz mogla go opuscic az do konca swieta! I nie oczekuj, ze zobaczysz tam cokolwiek ciekawego!
– I wez ze soba kilka workow jedzenia, dobrze? – Hubaksis popatrzyl na nia proszaco. – Karmia tam gorzej niz na uczcie u robakow w trumnie…
Kreol, marszczac nos, co pomagalo mu lepiej sie skoncentrowac, chodzil po podlodze na czworakach, kreslac magicznym nozem ogromny pentagram. Tym razem nie byl to zwyczajny krag z gwiazda w srodku. Wszystkie zewnetrzne linie, oprocz jednej, byly podwojne. Vanessa obserwowala prace maga. W prawym dolnym rogu rysunku pysznila sie spirala, a w gornych – prawym i lewym oraz na samym szczycie – trojkaty. Gorny trojkat Kreol pozostawil niedomkniety. Ponadto, na prawo od srodka narysowal krzywa linie podobna do poludnika, jaki zwykle rysuje sie na globusach. Wszystkie linie natychmiast po narysowaniu zaczynaly swiecic.
– Wychodzi na to, ze swiaty rownolegle rzeczywiscie istnieja… – powiedzial w zadumie Mao, obserwujac te przygotowania. – Musze przyznac, ze nigdy w to nie wierzylem.
– A ja i teraz nie wierze – fuknela Van. – Jak to mozliwe – kilka swiatow w jednym miejscu?
– Nie kilka, tylko nieskonczenie wiele – uprzejmie poprawil ja Butt-Krillach. – To bardzo proste. Popatrz. – Wzial ze stolu jakies czasopismo i pokazal je ludziom. – Zalozmy, ze kazda z kartek jest swiatem. Rozumiesz?
– No?
– Jak widzisz, kartka ma dlugosc i szerokosc, ale nie ma wysokosci. To znaczy ma, ale…
– Jest tak mala, ze mozna nie brac jej pod uwage – ze zrozumieniem pokiwal glowa Mao. – Kontynuuj, prosze, Butt-Krillach, sluchamy cie.
– Zalozmy, ze na kazdej kartce zyja jacys… no… plascy ludzie, powiedzmy. Oni tez maja dlugosc i szerokosc, ale nie maja wysokosci.
– Zyja w dwoch wymiarach? – spytal Mao z zainteresowaniem. – Tak, rozumiem.
Vanessa otwarcie ziewnela, Hubaksis tez nie sluchal. I tak wszystko to wiedzial, a poza tym zupelnie nie byl ciekaw wykladu.
– Tym naszym ludziom tez moze sie wydawac, ze zadnych innych kartek nie ma i byc nie moze. Po prostu nie moga sobie tego wyobrazic. A jednak kartki istnieja i znajduja sie calkiem blisko. Podobnie jest w naszej sytuacji, z ta tylko roznica, ze zyjemy nie w dwoch, a w trzech wymiarach, a pozostale wymiary sa rozmieszczone w czwartym. Calkiem blisko nas, a jednak niedostepne… – Demon ze smutkiem rozlozyl wszystkie cztery lapy. – Tym niemniej mozna sie miedzy nimi przemieszczac, chociaz zwyczajne sposoby nie nadaja sie do tego… W tym celu wystarczy przesunac sie w czwartym wymiarze. Tylko odrobine, o tycio – demon pokazal kawalek pazura – tycio zupelnie wystarczy.
– W ten sposob mozemy w mgnieniu oka dostac sie do dowolnego swiata – podsumowal Mao.
No, nie do dowolnego – zaprzeczyl Butt-Krillach. – Przeciez z kartki mozna przejsc tylko na sasiednia, a nie w dowolne miejsce ksiazki. Im blizej siebie sa dwa swiaty, tym latwiej jest sie miedzy nimi przemieszczac. Do tego nie wszystko jest takie proste – w rzeczywistosci sa nie trzy wymiary, a znacznie wiecej, co jeszcze bardziej utrudnia takie podroze. Ale Leng to jeden z najblizszych swiatow, dosc latwo sie do niego dostac… – nieoczekiwanie zakonczyl demon. – Moj swiat tez znajduje sie calkiem blisko waszego, i swiat dzinnow, i wiele innych…
– A czy istnieje swiat, ktory prawie nie rozni sie od naszego? – zasepil sie Mao.
– Tak, jak w „Slidersach” – przypomniala swoj ulubiony serial Vanessa.
– Tak, cale mnostwo – usmiechnal sie Butt-Krillach. – Sa takie, ktorych w zaden sposob nie da sie odroznic od waszego. Przeciez mowie – swiatow jest nieskonczenie wiele. Doswiadczony mag, jesli zechce, moze przeniesc sie do kazdego z nich – rytualy nie sa zbyt skomplikowane.
– Kiedy troche sie obrobie, zbuduje pentagram do podrozowania – burknal Kreol, podnoszac sie z kolan – a na razie wystarczy tymczasowy.
Mag wyjal zza pazuchy czarny flakonik zatkany wiekowym korkiem, otworzyl go i rozsypal nad pentagramem zjadliwie zielony proszek. Pylki spadajace na swiecace linie buchaly malenkimi plomieniami jak meszki wlatujace do ogniska.
– Tak… – w zadumie powiedzial mag, ogladajac swe dzielo. – Wszystko gotowe, kobieto, bedziesz cos ze