Humbabe, panie!

– Humbabe? – ozywil sie mag natychmiast. – To jest nam bardzo na reke… Jeden arcydemon niczego nie przesadza, ale mimo wszystko to mile… To wszystko, czy jeszcze czyms sie wslawil?

– Tak, i to jeszcze jak, panie! Gilgamesz…

Nieoczekiwanie rozlegl sie gluchy dzwiek, podobny do bicia dzwonu pokrytego gruba warstwa waty. Vanessa az sie wzdrygnela, ale pozostali podeszli do tego spokojnie. Liczni „kapiacy sie” zaczeli niespiesznie wstawac z miejsc i przemieszczac sie w strone drzwi.

– Co sie dzieje?

– Sygnal, kobieto – wyjasnil Kreol, takze wstajac z miejsca. – Sygnal rozpoczecia swieta. Niewolniku, potem opowiesz o Gilgameszu! Teraz musimy isc – w duzej sali bedzie wital gosci sam Azatoth.

– Czy to nie ten, ktory umarl? – Vanessa podejrzliwie zmruzyla oczy. – Pamietam, ze cos takiego mowiles.

– Nie umarl, Van, po prostu pozbyl sie ciala – wyjasnil Hubaksis zyczliwie.

– Dotychczas myslalam, ze to jedno i to samo… – burknela Vanessa.

– Jak widzisz, nie zawsze. – Kreol wzruszyl ramionami.

W glownej komnacie Zamku Kadath bez trudu zmiesciloby sie z dziesiec Bialych Domow. A zebrany tam tlum poczwar doprowadzilby do ataku zazdrosci kazda parade straszydel – mozna bylo pomyslec, ze trafilo sie do Piekla. Zreszta, w pewnym sensie, byla to prawda.

Ogromny tron, wznoszacy sie w oddalonym koncu sali, na razie byl pusty, ale stala juz wokol niego straz honorowa – trzynascie roznych potworow. Pierwszy od lewej stal potezny garbus z glowa wielblada, za nim – nie mniej garbaty minotaur. Trzeci wygladal jak zwykly czlowiek, tyle ze nienaturalnie blady, i nosil na glowie helm z jelenimi rogami. Jako czwartego Vanessa dojrzala znanego juz Eligora. Piatym byl ogromny czarny kruk z okrwawionym dziobem. Szosty – oblok mgly ze swiecacymi oczami, siodmy – wielki, bialy waz. Osmy najbardziej przypominal gigantyczna muche, dziewiaty byl czlowiekiem z zielona skora i czyms jakby klebami dymu zamiast wlosow. Dziesiaty – ogromny gryf, jedenasty – lysy mezczyzna z plonacymi rekami. Dwunasty – garbaty wielkolud przewyzszajacy wzrostem wszystkich pozostalych razem wzietych, trzynasta – duza zolta zaba.

– To sa Emblematy? – zainteresowala sie Vanessa.

– Swietnie – ocenil jej domyslnosc Kreol. – Tak, to jest trzynascie Emblematow Yog-Sothotha.

– A pozostali? – zapytala Van, z widocznym obrzydzeniem przenoszac wzrok z jednego stworzenia na drugie.

– O, ten podobny do czarnego kozla, to Shub-Niggurath, pulkownik armii Lengu – ochoczo wyjasnil Kreol. – Tamten, w czarnym plaszczu, to Noszacy Zolta Maske, Najwyzszy Kaplan Swiatyni Nocy.

Van przyjrzala sie wskazanemu typowi. Noszacy Zolta Maske rzeczywiscie nosil zolta maske, podobna do tej, jaka zakladaja bramkarze podczas meczu hokeja. Bardzo przypominal w niej ozywionego trupa z filmu „Piatek 13”

– A to kto? – Van pokazala na najbardziej chyba odpychajacego potwora. Dlugo starala sie zgadnac, do czego jest podobny, ale nie udalo sie jej – byl jakas niewyobrazalna mieszanka, bez chocby jednego znajomego organu. Nawet twarzy nie bylo widac.

– To Nyarlathotep, jedyny, oprocz Yog-Sothotha, ktory moze swobodnie poruszac sie miedzy swiatami, gdyz jest Poslancem Przedwiecznych. Nawiasem, to on dostarcza zaproszenia na swieto.

– Ee, listonosz? – powiedziala Van z pewnym rozczarowaniem. – Ale brzydactwo…

– Cicho, panie! – zasyczal Hubaksis. – Yog-Sothoth!

Van zamilkla, starajac sie jak najdokladniej obejrzec najwieksza szyche na tej imprezce.

Yog-Sothoth byl podobny do dlugiego robaka albo weza. Czarny jak wegiel, pelzl w strone tronu w grobowej ciszy, pozostawiajac sliski slad na podlodze. Nikt nie wydal z siebie najcichszego dzwieku, wszyscy jak zaczarowani patrzyli na Straznika Wrot. Van zrozumiala, ze przedwczesnie nazwala go robakiem – z robaka mial tylko odwlok, a tam, gdzie powinna byc glowa, w rzeczywistosci zaczynal sie korpus – bardzo maly w porownaniu z ogonem, ale jednak istnial. Tulow, przy odrobinie dobrej woli, mozna bylo nazwac ludzkim, ale mial ten sam czarny kolor co reszta. W miejscu nog wyrastaly mu dwie pary lap modliszki, a zamiast rak – cos w rodzaju romboidalnych plyt kostnych, jak u niektorych dinozaurow. Z kazdej wystawaly trzy dlugie pazury, cicho postukujace podczas ruchu. Glowa nieco tylko przypominala ludzka – byly w niej osadzone fasetowe owadzie oczy, brakowalo nosa i wlosow, a do tego z lysej czaszki sterczalo cos w rodzaju mrowczych czulkow. Oto jak wygladal Yog-Sothoth.

Potwor wpelzl na tron i powoli skinal na swe Emblematy. W sali nadal panowala cisza.

– Co teraz bedzie? – zaryzykowala szept Van.

– Cicho! – syknal Kreol. – Azatoth!

Sciana za tronem zachwiala sie, zafalowala, a potem wychynela z niej gigantyczna kamienna twarz, przypominajaca gipsowa maske. Martwe kamienne oczy spojrzaly na obecnych, a nastepnie otwarly sie kamienne usta, z ktorych wydostal sie okropny glos, swiszczacy i wyjacy, wyraznie akcentujacy syczace spolgloski. Kazde slowo wymawial jakby duza litera. Azatoth, pozbawiony ciala, ale nie zycia, wyglaszal przemowe do swych poddanych:

Ia! Ia! Ia! Io! Io! Io! Jestem Bogiem Bogow! Jestem Panem Mroku I Wladca Czarnoksieznikow! Jestem Sila I Wiedza! Przewyzszam Wszystko! Przewyzszam Anu I lgigi! Przewyzszam Anu I Annunnaki! Przewyzszam Siedmiu Shuruppaki! Przewyzszam Wszystko! Przewyzszam Enki i Szamasza! Przewyzszam Wszystko! Przewyzszam Ninnursak i Testament Lenki! Przewyzszam Wszystko! Przewyzszam Inanne I Isztar! Przewyzszam Nanne I Uddu! Przewyzszam Endukugga I Nindukugga! Przewyzszam Wszystko!
Вы читаете Arcymag. Czesc II
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату