Oprocz tego, Kreol zdazyl jeszcze zabezpieczyc ogrod przed ciekawskimi spojrzeniami sasiadow. Wykorzystal dwie warstwy zywoplotu – wewnetrzna z paproci, a zewnetrzna z tarniny. Obie rosliny w ciagu kilku dni zdazyly osiagnac imponujace rozmiary, calkowicie zaslaniajac sad przed obcymi spojrzeniami. Z pewnoscia i tutaj nie obeszlo sie bez magii.
W ogrodzie byla tylko jedna sciezka – od tylnych drzwi willi do oranzerii. Cala pozostala przestrzen gesto pokrywaly wszelakie rosliny. Tam, gdzie nie bylo roslin, rosly grzyby. I to jakie! Przewazaly muchomory, ale gdzieniegdzie wcisniete byly calkiem nieznane gatunki, niepodobne do niczego, co mozna zobaczyc na rycinach w podreczniku botaniki. Wsrod drobnych roslin Mao rozpoznal niezapominajki, dziki kminek, prymulki i jeszcze co nieco, ale wieksza czesc ziol i kwiatow pozostala dla niego zagadka.
Rosly tam tez mchy. W roznych kolorach i odcieniach, chociaz przewazal czarny. Pokrywaly sciany, sciezki i w ogole cala dostepna przestrzen. Do tego w niektorych miejscach mech najwyrazniej poruszal sie. Mao z calej duszy pragnal wierzyc, ze to z powodu owadow.
Ale wszystkie te dziwaczne rosliny blakly w porownaniu z monstrum rosnacym w samym srodku zaimprowizowanego trawnika. Wielki kwiat z najprawdziwsza paszcza i mackami zamiast lisci. Drapiezna roslina poruszala sie, chociaz pogoda byla bezwietrzna, z paszczy cuchnelo jej wstretnie, a liscie-macki poruszaly sie samodzielnie, starannie oczyszczajac lodyge z blota i owadow. Mao na wlasne oczy widzial, jak roslinne monstrum klapnelo paszcza i pozarlo jakiegos nieostroznego owada. Czlowiekowi ten kwiatek raczej nie dalby rady – byl na to za maly, ale Mao wolal nie podchodzic blizej. Mial szczera nadzieje, ze sasiedzi, ktorych posiadlosc przylegala do ogrodu, nie beda az tak wscibscy, by przedzierac sie przez klujace zarosla – wyjasnic im pochodzenie tak dziwnego herbarium byloby nielekko.
Jeszcze jedna rzecz zdziwila Chinczyka – temperatura. Byl listopad, a wtedy, nawet w poludniowej Kalifornii nikt nie hoduje kwiatow. A jednak w ogrodzie krolowalo prawdziwe lato – bylo cieplo, wszystko kwitlo i zielenilo sie, a rosliny najwyrazniej czuly sie wspaniale. Czul coraz wiekszy respekt dla magicznych mocy Kreola.
Jeszcze wiekszego szacunku nabral, gdy zaszedl do magicznego laboratorium. Mao byl juz tutaj, gdy z Vanessa i Hubaksisem probowali sporzadzic lek na nieoczekiwana chorobe maga, ale wtedy nie mial czasu, aby podziwiac wystroj wnetrza. Za to teraz czasu mial w brod, i wykorzystal go jak nalezy. Jednak niczego nie dotykal, pamietajac przypadek z mandragora. Tutaj mogly znajdowac sie bardziej podstepne przedmioty.
Znaczna czesc polek zajmowaly fiolki, flakoniki, buteleczki, pudeleczka, szkatulki, sloiki i inne naczynia przeznaczone do przechowywania cial plynnych i stalych. Na wszystkich znajdowaly sie napisy, ale Mao nie mogl odczytac ani jednego – w przeciwienstwie do swej corki, nie znal sumeryjskiego. Staly tam rowniez lodowki. Trzy sztuki, jedna wieksza od drugiej. Gdyby ich zawartosc zobaczyl jakis przedstawiciel prawa (oczywiscie poza wyrozumiala dla swojego czarodzieja Vanessa), Kreola bez watpienia czekaloby mnostwo nieprzyjemnosci.
W najmniejszej chlodziarce znajdowaly sie rozne organy ludzkie i zwierzece. Wyciete serca, watroba, nerki i inne wnetrznosci. Odciete palce rak i nog, oczy i uszy, nosy i jezyki. W srodkowej Mao ujrzal podobne kawalki, tyle ze wieksze. Cale rece i nogi, odciete glowy i inne paskudztwa. No a w najwiekszej lezaly juz cale ludzkie ciala. Dwa meskie i jedno kobiece. Wygladalo na to, ze Kreol zdazyl przeszukac pobliskie cmentarze.
– Mam nadzieje, ze nie zamierza stworzyc Frankensteina… – wymamrotal oszolomiony Mao, zamykajac drzwi laboratorium na klucz. W tym pomieszczeniu jeszcze bardziej nie zyczyl sobie nieproszonych gosci niz w ogrodzie.
Idac do piwnicy, Mao spotkal trzy kociaki: Czarnula, Dymka i Alicje. Wesolo gonily cos niewidzialnego.
– Sir, obiad bedzie dokladnie o drugiej – stanowczo oznajmil ktos niewidzialny.
Do piwnicy Kreol do tej pory nie mial czasu zajrzec. Za to zdazyla to zrobic Vanessa. Podczas Wielkiego Remontu Starego Domu Katzenjammera przytargala tam wszystko, co w jej osobistym slowniku okreslane bylo slowem „graty”. Znalazly sie tam stare meble, na wpol zgnile dywany, jakies bibeloty znalezione w pokojach i inne drobiazgi. Nie ma potrzeby wspominac, ze nie obciazyla delikatnych, damskich rak ta praca i zlecila ja Sludze i Butt-Krillachowi. Pierwszy sie nie sprzeciwial, a drugi protestowal, ale tylko po cichu i wtedy, gdy Vanessy nie bylo w poblizu.
Teraz, w rozpadajacym sie bujanym fotelu siedzial melancholijny duch sir George’a. Jak zwykle nie zaszczycil Mao nawet slowem, a tylko obrzucil go tesknym wzrokiem i przeciagle zajeczal. Byly major bardzo sumiennie odnosil sie do roli ducha, ale nie mial zadnej strasznej tajemnicy, nie wiedzial nic o ukrytych skarbach, nie potrzebowal porzadnego pogrzebu, nie mial wiec o czym rozmawiac z ludzmi. Chociaz nie, wiazala sie z jego smiercia okropna tajemnica, ale i tak wszyscy o niej wiedzieli. Pozostawalo mu jeczec, ale ostatnimi czasy staral sie robic to jak najciszej – od razu pierwszej nocy Vanessa zagrozila, ze jesli chociaz raz obudzi sie przez jego wrzaski, natychmiast zazada, aby Kreol uwolnil dom od ducha. Nikt nie mial watpliwosci, ze sumeryjski mag potrafi to zrobic bez wysilku. Podobnie, jak nikt nie watpil, ze zrobi to na pierwsze zadanie pewnej siebie dziewczyny – kto faktycznie rzadzi w tym domu rozumialy nawet karaluchy na strychu.
Przyjrzawszy sie do woli piwnicy, w ktorej zreszta nie bylo czego ogladac, Mao wrocil na pierwsze pietro i zaczal po nim spacerowac, trzaskajac drzwiami. Najpierw wszedl do biblioteki. Tak, tak, w domu Katzenjammera byla biblioteka – poprzedni wlasciciel przywiozl tutaj swe ksiazki, ale nie zabral ich z powrotem, doszedlszy do wniosku, ze ta karma dla termitow nie jest warta, by wracac do tak odpychajacego miejsca. Wtedy jeszcze mieszkal na strychu chichoczacy potwor…
Ksiazki zajmowaly dwie szafy, przy czym w jednej umieszczono powazna literature – encyklopedie, slowniki, klasyke i temu podobne, a w drugiej – beletrystyke. Przewazala fantastyka i kryminaly. Bezwzglednym zwyciezca byl Isaac Asimov, zajmujacy cala polke. Widac bylo, ze poprzedni wlasciciel szczerze cenil jego dziela.
Do beletrystyki Kreol nie zdazyl sie dobrac. Ale dla literatury powaznej znalazl czas. Wiele ksiazek moglo sie poszczycic uwagami na marginesach, wyrwanymi stronicami, a nawet osmalonymi okladkami. Gdy magowi nie podobala sie tresc, po prostu wyrywal stronice i palil. Szczegolnie rozzloscil go podrecznik historii starozytnej – wygladal jakby mag go pogryzl. Najbardziej ucierpial rozdzial o starozytnym Sumerze – nawet popiol po nim nie zostal.
– A czemu tu sie dziwic? – Wzruszyl ramionami Mao, rozmawiajac sam ze soba. – Zobaczymy, co napisza o nas w podrecznikach za piec tysiecy lat. Obawiam sie, ze tez nalgaja…
W holu rozlegl sie stuk, a potem przygluszony tupot bosych stop. Mao zszedl popatrzec, co sie dzieje i odkryl Butt-Krillacha. Czteroreki demon dopiero co wpadl przez drzwi i wygladal na pelnego poczucia winy. Jak pies, ktory przez nieuwage narobil gospodyni do kapci. U kotow jest wprost przeciwnie – kot w takiej sytuacji wyglada na bardzo zadowolonego.
– Dzien dobry, panie Lee – uprzejmie uklonil sie Butt-Krillach, przysiadajac na tylnych rekach.
– Witaj, Butt. Cos sie stalo?
– W ogole to tak… – przyznal elwen niechetnie. – Zobaczyli mnie.
– Naprawde? – Chinczyk uniosl brwi. – Czyli jutro napisza o tobie w gazetach?
– Byc moze… chociaz nie sadze. Widziala mnie nasza sasiadka. Wie pan, taka chuda, podobna do szczura.
– Pani Foresmith? – przypomnial sobie Mao. – I gdziez to cie zobaczyla?
– Gdy wchodzilem do domu… – Butt-Krillach ze wstydem spuscil oczy. – Prosze o wybaczenie, panie Lee, wiem, ze nie powinienem wychodzic do miasta za dnia…
– A co teraz mozna zrobic? – Mao rozlozyl rece z filozoficznym spokojem. – Widziala, to widziala… W koncu, kto jej uwierzy? A w ogole, Butt, masz szczescie, ze moja kochana coreczka wyjechala. Juz ona by cie obsztorcowala jak nalezy.
– Wiem, panie Lee… – zasepil sie demon. Rozlegl sie dzwonek. Mao stanal jak skamienialy, usilnie probujac zgadnac, kto to moze byc. Agnes powinna wrocic z Amsterdamu nie wczesniej niz za tydzien. Vanessa ze swym kawalerem – za trzy dni, o ile czas w Lengu biegl tak samo jak na Ziemi. Mao byl wystarczajaco wyksztalconym czlowiekiem, by wiedziec o mozliwosci takiego paradoksu.
– Szybko, chowaj sie – krotko nakazal Butt-Krillachowi.
Demon nie kazal mu dlugo czekac, zniknal, nim Mao zdazyl zrobic pierwszy krok w strone drzwi. Chowac umial sie jak nikt inny.
Stary Chinczyk otworzyl drzwi, nie pytajac, kto przyszedl. Kreol, zanim udal sie do swiata po tamtej stronie, zapewnil go, ze otoczyl dom ochronna pajeczyna zaklec i teraz nikt nie moze wejsc do domu, jesli on, Mao, tego nie zechce.
Na progu stala owa „chuda, podobna do szczura” sasiadka, Margaret Foresmith. W zasadzie nalezalo tego oczekiwac. O wiele gorsze bylo to, ze przyprowadzila ze soba policjanta. Chociaz grubasek w mundurze