– Daj no mi to… – leniwie zazadal Kreol. Dokladnie obejrzal zwyczajny tani zegarek na baterie i wyglosil werdykt: – Najzwyklejszy magiczny zegarek. Moc zaklecia sie wyczerpala, dlatego nie pracuje… Nawet nie czuc sladu magii, wyczerpala sie do ostatniej kropli.

– To nie magia, to elektronika! – oburzyla sie Vanessa. Zabrala Kreolowi swoja wlasnosc i, przypomniawszy sobie wszystko, co kiedykolwiek slyszala o elektronicznych zegarkach i o tym, jak dzialaja, zaczela tlumaczyc to magowi. W koncu nie tylko on moze uczyc, ona tez moze udzielic kilku lekcji tej ozywionej mumii.

Trzeba oddac sprawiedliwosc Kreolowi – sluchal nadzwyczaj uwaznie, nie przerywal i szczerze staral sie zrozumiec nowe pojecia. Z natury mag mial zywy, otwarty umysl i zawsze staral sie dowiedziec czegos nowego, rozszerzyc swa i tak ogromna wiedze. W koncu pojal, jak dzialaja przewodniki w ogole i zegarek w szczegolnosci. Za to Vanessa diabelnie sie zmeczyla. Ku jej wielkiemu zdziwieniu nauczac bylo znacznie trudniej niz uczyc sie.

Hubaksis takze nie tracil czasu. Na pokrytej pylem podlodze narysowal duze kolo, podzielil je na dwadziescia cztery rowne sektory, a w kazdym z nich postawil po szescdziesiat kreseczek i z westchnieniem zadowolenia odlecial na bok.

– To jest zegar sloneczny! – oznajmil uroczyscie. – Jeslibym w srodku postawil koleczek, a na niebie swieciloby Oko Szamasza, pokazywalby, ktora jest godzina!

– Gluptas… – Vanessa dobrodusznie pogladzila malutkiego dzinna po glowie, uwazajac, aby nie skaleczyc sie o jego ostry rog. Hubaksis rozplynal sie z zadowolenia. Jeszcze chwila i zaczalby mruczec jak kociak!

– Zaraz zrobie jeszcze zegar piaskowy! – zawolal radosnie, szczesliwy, ze Vanessa doceniala jego starania.

– A ja zaraz zrobie z ciebie kotlet mielony – ponuro obiecal Kreol, ktory zupelnie owych staran nie docenil.

Juz siegal po laske, gdy nagle zamarl w bezruchu. A potem straszliwie zbladl i zaczal trzasc sie na calym ciele.

– Slyszycie? – wyszeptal z przerazeniem. – Slyszycie?

– Nic nie slysze – odparla natychmiast Vanessa. – A ty, Hubi?

– Ja tez. Panie, co sie stalo? Juz kiedys tak…

Kreol gwaltownie wypuscil powietrze.

– Tym razem na pewno sie nie przeslyszalem…

Vanessa niechcacy dotknela jego reki i natychmiast odskoczyla – mag byl zimny jak lod.

– Czy demony naprawde tego nie slysza?! Czy nie widza, co sie dzieje? – ciagnal.

– A co sie dzieje? – Van o malo nie wyszla z siebie.

– Dzieje sie to, ze obudzilem sie na czas, a nawet lepiej. – Kreol ponuro pokiwal glowa. – Leng upadl na samo dno, a teraz zaczyna sie podnosic. Lepszego momentu nie mozna bylo sobie wymarzyc. Wiesz, co uslyszalem, niewolniku? Wtedy, od razu po przebudzeniu i jeszcze raz, przed chwila?

Hubaksis pokrecil glowa.

– Uslyszalem cos, czego nie da sie uslyszec uszami, a jedynie tym zmyslem, ktory mamy tylko my, magowie! – uroczyscie oznajmil Kreol. – Slyszalem dzwieki z samego dna lodowatego oceanu Lengu – z zatopionego miasta R’lyeh. To Cthulhu, niewolniku! Cthulhu sie poruszyl! Cthulhu sie budzi… Trzeba natychmiast budowac…

– Co? – Dzinn pochylil sie do przodu, nie spuszczajac oczu ze swego pana.

– To, co trzeba! – ofuknal go mag. – Koniec, odczep sie, to nie na twoj rozumek! I na twoj tez nie, uczennico! – dodal, gdy zauwazyl, ze Vanessa przerwala czytanie. – Czy pozwolilem ci skonczyc?

Znudzona Vanessa pod czujnym okiem Kreola mieszala dwa proszki, gdy rozlegl sie okropny dzwiek.

– Buuuuum! Buuuuum! Buuuuum!

– A co to takiego? – zlekla sie.

– Najpiekniejsza muzyka dla moich uszu! – zawolal radosnie Hubaksis. – Mozna wracac do domu!

Kreol juz krzatal sie kolo Kamienia Wrot. Pospiesznie nasypal na niego garstke mirry, podpalil plomyczkiem, ktory pojawil sie na koncu jego palca, i szybko wymamrotal niezrozumiale zdanie.

– Portalu, otworz sie! – wykrzyknal uroczyscie, z drapieznym usmiechem patrzac, jak posrodku pieczary otwiera sie magiczny luk, ksztaltem przypominajacy lekko wygieta podkowe. Przejscie bylo przysloniete biala swiecaca mgla, wiec Vanessa, jakby nie wytezala oczu, nie mogla dojrzec, co znajduje sie po drugiej stronie.

Zreszta, po kilku sekundach zobaczyla to na wlasne oczy. Kreol delikatnie popchnal ja w plecy i doslownie przeleciala przez blyszczacy woal. Znalazla sie… w domu?

Wlasnie tak. Magiczne przejscie zaprowadzilo Kreola, Vanesse i Hubaksisa w to samo miejsce, w ktorym trzy dni wczesniej Kreol odprawil rytual Przemieszczenia. W salonie ich domu w San Francisco.

– Tato! – krzyknela Van na caly glos. – Tato, wrocilismy!

– Witamy w domu, ma’am. – Hubert zmaterializowal sie prawie natychmiast. – Witam w domu, sir!

– Czesc, Hubercie! – usmiechnela sie Van. – A gdzie tata?

– Sadze, ze pan Lee schodzi juz po schodach, ma’am – odpowiedzial urisk, nie tracac opanowania. – Prawdopodobnie…

– Van, coreczko! – Do salonu wbiegl Mao. W slad za nim, podskakujac jak pilka, podazal Butt-Krillach, szczerzac sie jak bialy rekin. Vanessa usmiechnela sie do niego przyjaznie. Co tu duzo gadac, po trzech dniach w Lengu nawet Butt-Krillach wydawal sie jej sympatyczny.

Nie wiadomo dlaczego, wszyscy obejmowali i witali tylko Vanesse. Nawet Hubaksis aktywnie udawal, ze dawno jej nie widzial. Kreola przywitano znacznie mniej wylewnie, wiec nieco sie obrazil.

– I jak tam bylo, bardzo strasznie? – zainteresowal sie Mao ze wspolczuciem, gdy przeminela pierwsza euforia.

– Nie, tato, cos ty! – Machnela reka Vanessa, druga ukradkiem grozac piescia Kreolowi i Hubaksisowi. – Takie tam gadanie! Posiedzielismy, porozmawialismy, troche wypilismy… Imprezka jak imprezka, nic szczegolnego…

Butt-Krillach usmiechnal sie ze zrozumieniem, za to Kreol podrapal sie w glowe. Co znaczy slowo „takt”, wielki mag wiedzial tylko teoretycznie. Wolal przekazywac informacje od razu i w calosci.

– W ogole to tak, zazwyczaj bywalo gorzej – niechetnie przyznal Hubaksis. – Przez piec tysiecy lat Leng ostatecznie zszedl na dziady.

– Do tego wlasnie dazylem – rozciagnal usta w usmiechu Kreol. – A teraz odpoczne kilka dni i zaczne budowac…

– Kolacja gotowa, sir – obwiescil skrzat, materializujac sie tuz obok.

Kreol i Vanessa opuscili salon jako ostatni.

– Takie tam gadanie? – Uniosl brwi, przedrzezniajac ja. – Poczekaj, uczennico, az zaczniemy z nimi wojowac, wtedy zobaczysz „gadanie”!

– Daj juz spokoj! – wysyczala Van. – Nikt nas nawet palcem nie dotknal! Nawet dali ci prezent…

Hubert dokladnie obliczyl czas powrotu swoich panstwa i naprawde sie postaral. Kolacje, ktora przygotowal, mozna by bez wstydu podac nawet na uroczystym przyjeciu w Palacu Buckingham.

Dziewiecdziesiat procent slow, jakie padly przy kolacji, wypowiedziala Vanessa. Dziewczyna bombastycznie opowiadala o swojej pierwszej podrozy do rownoleglego swiata. Oczywiscie, nieco tonujac nieprzyjemne szczegoly. Nie opisala zbyt szczegolowo tubylcow, ani slowkiem nie zajaknela sie o urokach tamtejszych krajobrazow; przemilczala tez, jakie dania preferuja Wladcy Lengu. Nie opowiedziala o tym, jak chciano ja kupic, ani o spotkaniu z duchem Mey’Knoni. Tego ostatniego po prostu nie miala ochoty wspominac. Nie pisnela ani slowa o Wielkim Planie Kreola – nie wiadomo, co zrobilby ojciec, gdyby dowiedzial sie, ze jego potencjalny „ziec” zamysla rozpetac prawdziwa wojne swiatowa (jesli nawet w innym swiecie). Za to gornolotnie opowiadala wiele innych historii. O tym, ze zostala uczennica Kreola, kandydatka na maginie. O tym, ze ona i Kreol zostali ambasadorami Ziemi w Lengu. O rozmowie z tajemniczym Czarnym Slepcem. O spotkaniu z najprawdziwszymi aniolami i jednym archaniolem. W ogole, o wszystkich wspomnieniach, ktore mozna bylo nazwac przyjemnymi. Troche naciagajac prawde, oczywiscie.

– Mama by ci pozazdroscila… – powiedzial Mao w zadumie. Mamuska Vanessy lubila chwalic sie tym, ze objechala prawie pol swiata. Jednak jedna jedyna wyprawa do Lengu zacmila wszystkie jej podroze razem

Вы читаете Arcymag. Czesc II
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату