doswiadczeniem u mnie krucho – przyznal sie szczerze.
– Jestes zonaty? – zdziwila sie Van. Wydawalo jej sie, ze Shep jest na to zdecydowanie za mlody.
– Dopiero kilka lat… – wzruszyl ramionami. – A ty od dawna tu jestes?
– Urodzilam sie tu… A niech to diabli, co znowu?
Ostatnie zdanie wykrzyknela, bo cos dziwnego dzialo sie w jej kieszeni. Cos tam szuralo jak rozzloszczony kociak, dygotalo… dobrze chociaz, ze nie drapalo.
Okazalo sie, ze to puderniczka zmieniona przez Kreola w wideofon. Vanessa otworzyla ja i na gladkiej powierzchni lustra pojawila sie twarz maga.
– Gdzie sie podziewalas? – zapytal. – Wywoluje cie juz od dziesieciu minut!
– A niech mnie! – zachwycil sie Shep, zagladajac jej przez ramie. – Kapitalna rzecz! Co to, telefon z kamera?,!
– Mniej wiecej… Po co dzwonisz?
– Tak po prostu… A kto to stoi obok ciebie? – Kreol zmarszczyl brwi.
– Moj partner. A co? Jestes zazdrosny? – kokieteryjnie mrugnela Van.
– I co jeszcze?! – prychnal mag, wylaczajac sie.
Obrazona Vanessa pociagnela nosem, chowajac puderniczke do kieszeni. Jak zwykle, wycisnac z Kreola jakies cieple slowo bylo niezwykle trudno…
– To twoj… – Shep szukal odpowiedniego slowa.
– Cos w tym rodzaju – zgodzila sie Van. – Dobrze, idziemy, pokaze ci nasza komende. A potem pojdziemy na probny patrol…
Po drodze Vanessa niezgrabnie przeprosila, wpadla do toalety i natychmiast wyciagnela puderniczke.
– Po co dzwoniles? – wyszeptala, gdy tylko twarz Kreola pojawila sie w lusterku.
– Mozesz przyjac, ze po nic – burknal obrazony mag. Sam Kreol do nawiazania kontaktu nie korzystal z zadnych artefaktow, wiec w lusterku odbijala sie tylko i wylacznie jego twarz – jakby plynela samotnie w ciemnym kosmosie. – A ty po co dzwonisz?
– Zapytac, po co ty dzwoniles – odparla zdezorientowana Vanessa. – Tfu, calkiem mnie skolowales. No wiec?
– Niepokoilem sie – niechetnie burknal Kreol, spuszczajac oczy.
– O mnie?! – zachwycila sie dziewczyna. – Oj, Kreolu, jakie to mile…
– Nie ma w tym nic milego! – wybuchnal mag. – Jestes moja uczennica, jestem twoim nauczycielem, wiec sie niepokoje. Co w tym dziwnego?!
Van usmiechnela sie skromnie. Kreol zawstydzil sie jeszcze bardziej.
– A w ogole, dlaczego mowisz „dzwoniles” – sprobowal zmienic temat. – Nie widze zadnych dzwoneczkow.
– Tak sie mowi – zbagatelizowala Van. – Co porabiasz?
– Podlewam kwiaty. Obok stoi twoj ojciec, przekazac mu cos?
– Nooo… Zawolaj go, sama z nim porozmawiam.
– Uczennico… – Kreol usmiechnal sie z wyzszoscia. – Jak mam go zawolac, jesli nie wlada magia? Nie ma takiego artefaktu – zrobilem tylko jeden. Mozesz rozmawiac tylko ze mna.
– Szkoda… No dobrze, sluchaj, musze juz leciec, jak by nie bylo – jestem w pracy… I w ogole – nie naruszaj konspiracji! Umowmy sie, ze bedziesz dzwonil tylko wtedy, gdy bedziesz mial cos naprawde waznego do powiedzenia, okej? No to swietnie, na razie!
Kreol chcial cos odpowiedziec, ale nie zdazyl – Vanessa zatrzasnela wieczko.
– Ej, Van, wez trzeci radiowoz i pedz pod ten adres; mamy morderstwo! – wesolo zawolal do niej dyzurny.
– Masz ci los, wlasnie chcialam pokazac partnerowi komende… – powiedziala rozczarowana Vanessa.
– Nic sie nie stalo, potem zobaczymy – wzruszyl ramionami Shep.
– Co, Van, rozleniwilas sie? – Dyzurny chytrze zmruzyl oczy. – W kurorcie pewnie lepiej niz w pracy, co? No coz, przyzwyczajaj sie, przyzwyczajaj…
Vanessa spojrzala na niego zlym wzrokiem. Mial na imie Lester, nie znosila go. Kiedys probowal ja podrywac, ale szybko zorientowal sie, ze nic z tego nie bedzie i dal sobie spokoj. Ale wzajemna niechec zostala, chociaz zazwyczaj nie przekraczali przyjetych norm.
– Dawaj no to. – Wyrwala Lesterowi kartke z adresem, obrzucajac go na pozegnanie pelnym pogardy spojrzeniem. – Jedziemy, Shep.
– Jak chcesz, ty tu jestes szefem. – Shep usmiechnal sie blado.
Uspokojona Vanessa westchnela z zadowoleniem, sadowiac sie za kierownica policyjnego samochodu. Lubila swoja toyote, ale wozy policyjne przewyzszaly ten model pod kazdym wzgledem. Szkoda, ze nie mozna miec ich na wlasnosc.
Po dziesieciu minutach byli na miejscu. Zabojstwa dokonano w domu czynszowym, w jednym z odnajmowanych mieszkan. Praca szla tam juz pelna para – starannie ogladano cialo i miejsce zbrodni, specjalisci od medycyny sadowej probowali z grubsza okreslic czas smierci.
– Co my tu mamy? – rzeczowo zapytala Vanessa. Shep, jako mlodszy w patrolu, poslusznie trzymal sie z tylu, bacznie przygladajac sie zabitemu.
– O, Van, wrocilas? – usmiechnal sie ekspert. – Jak odpoczelas?
– Nie odchodz od tematu, Lucas.
– Mezczyzna, bialy, wiek czterdziesci dziewiec lat – wyrecytowal Lucas monotonnie. – Nazwisko: Carlo Toscani, wloski imigrant. Rozwiedziony, dwoje dzieci, mieszkaja z matka. Zabity strzalem w piers. Kula przeszla na wylot, przeszyla lewe pluco i serce. Biorac pod uwage, ze w chwili wystrzalu ofiara siedziala przy stole, a przestepca, sadzac po ranie wlotowej, naprzeciwko, musieli sie znac. Sadzac po stezeniu i plamach opadowych, smierc nastapila jakies dwa dni temu, na razie nie moge powiedziec dokladniej. Lapiduchy wyciagna wiecej przy sekcji.
– Kto znalazl cialo?
– Siostra zamordowanego. Przyjechala odwiedzic brata, a tu…
– Rozumiem. Podejrzani?
– Na razie brak. Nieboszczyk pracowal jako kierownik dostaw w firmie kosmetycznej, prowadzil spokojne, ustabilizowane zycie.
– Rozumiem. – Vanessa kiwnela glowa. – Musze zadzwonic. Jest tu jakis spokojny kat?
– Mozesz isc do lazienki. Technicy juz tam skonczyli – odpowiedzial Lucas.
– Aha… Shep, poczekaj tu chwile, zaraz wracam.
Vanessa swietnie rozumiala, ze proszenie Kreola o pomoc byloby bezczelnoscia. Nie w stosunku do Kreola – w koncu mial wobec niej spory dlug wdziecznosci. Chodzilo o konspiracje. Zachowanie tajemnicy i inne takie… Ale mimo wszystko strasznie ja korcilo!
W lazience wszedzie byl porozsypywany proszek do zdejmowania odciskow palcow. Vanessa zamknela sie od srodka i otworzyla puderniczke. W lusterku pojawila sie niezadowolona twarz Kreola. Najwyrazniej Van oderwala go od czegos waznego.
– Czego? – zapytal nieprzyjaznie. Vanessa szybko naswietlila sytuacje.
– Masz jakis pomysl?
– Czego wlasciwie ode mnie chcesz? – zdziwil sie Kreol.
– No, oczywiscie dowiedziec sie, kto to zrobil… Nie moglbys go wskrzesic?
– A kiedy umarl?
– Jakies dwa dni temu.
– W takim razie nie. Mozg juz zaczal sie rozkladac. Moglbym tylko czesciowo.
– Czyli jak?
– Zombi – krotko wyjasnil mag.
– Nie, dziekuje! – przestraszyla sie Van. – Jeszcze mi tylko zombi tu brakuje! Inne propozycje?
– Przynies mi jego glowe, uczennico – zazadal Kreol. – Ozywie ja i sam wszystko opowie.
– Aha! A jak ty to sobie wyobrazasz? „Przepraszam chlopaki, potrzebna mi glowa tego goscia. Moj znajomy mag chce poznac imie zabojcy bezposrednio z ust ofiary. Nie macie czasem pily?” Natychmiast zamkneliby mnie w