postanowil zastosowac radykalne srodki. Szykuj kase!
– Rzeczywiscie, ekspert… – Shep z uznaniem pokiwal glowa.
Rozdzial 14
Przyznaj sie, przyznaj sie, bydlaku!
Vanessa i Shep stosowali stara sztuczke z dobrym i zlym policjantem. Van wrzeszczala na podejrzanego, a Shep szeptem namawial go, aby sie przyznal, zanim „ta wariatka calkiem nie oszaleje”. Ale nie dawalo to zadnego efektu.
– Sluchajcie, nie wiem, o czym mowicie! – odpowiadal zdenerwowany Fletcher. – Tak, znalem Carla, i bardzo mi zal, ze go zabili, ale to nie ja, rozumiecie? I w ogole bede rozmawial tylko w obecnosci adwokata!
Van zostawila go w pokoju przesluchan i wyszla za drzwi. Po chwili przylaczyl sie do niej Shep.
– Nie puszcza farby… – zauwazyla, nie patrzac na partnera.
– Wlasnie – zgodzil sie Shep. – Pistoletu nie znalezlismy, alibi ma zelazne… Zupelnie nie ma sie do czego przyczepic! Ale czuje przez skore, ze to on! Sluchaj, a ten twoj ekspert nie moze dac nam jakichs dowodow?
– Moc to moze, tylko ze zaden sad ich nie uzna – przyznala Van ze smutkiem. – Chociaz nie, poczekaj chwile… Zaraz wracam.
Vanessa odeszla na kilka krokow, wyjela puderniczke i szeptem naswietlila Kreolowi sytuacje.
– Nic nie umiesz sama zrobic… – stwierdzil Kreol z satysfakcja. Nie wiadomo dlaczego mial na glowie kucharska czapke. – Za moich czasow zeznania zdobywalo sie za pomoca dwoch rzeczy: metalu i ognia stosowanych razem lub osobno. Wiec tak, sluchaj instrukcji: na poczatek wez kilka igiel i wbij mu pod paznokcie. Najlepiej zacznij od malego palca, tam boli najbardziej…
– Ostatni raz powtarzam: tortury sa u nas zakazane! – wysyczala Vanessa.
– W takim razie nie ma sie co dziwic, ze nikt sie nie przyznaje! Na jego miejscu tez bym milczal jak glaz! W takim razie przywiez go do mnie. Potrafie odroznic prawde od klamstwa.
– Tak oczywiscie mozna, ale… – zawahala sie Van -…moze jeszcze cos wymyslisz?
– Mozna jeszcze zastosowac proszek prawdy. – Kreol nie podjal dyskusji. Wygladalo na to, ze nie chcialo mu sie wysilac. – Nie jest zbyt efektowny, ale tez dziala. Masz?
– Zasadniczo to tez nie jest dozwolone… – meczyla sie Vanessa. – Jesli ekspertyza wykaze, ze podejrzanego naszpikowano jakis swinstwem niezle mi sie oberwie… A poza tym nie mam takiego srodka…
– Juz dobrze, pomoge. – Kreol usmiechnal sie pod nosem. – Moj proszek jest magiczny, nieszkodliwy dla zdrowia, wasi specjalisci za nic na swiecie go nie wykryja. Czekaj, przysle niewolnika z przesylka.
– Wspaniale!
Vanessa przerwala polaczenie i z radosnym wyrazem twarzy wrocila sie Shepa. Ten popatrzyl na nia uwaznie, ale natychmiast odwrocil wzrok. Na pewno cos podejrzewal, lecz jakie mogl snuc teorie?
Vanessa polecila partnerowi kontynuowac proby wydobycia zeznan z podejrzanego, a sama wyszla do sasiedniego pomieszczenia, usiadla przy biurku i probowala podniesc zszywacz. Oczywiscie, nie rekami, ale sila woli. Nic z tego nie wyszlo. Westchnela i sprobowala zrobic to samo z dlugopisem. Rezultat pozostal niezmienny. Nawet spinacz nie zareagowal na wysilki poczatkujacej magini, nawet malutka zszywka ze wspomnianego zszywacza, nawet kawaleczek papieru niewiele wiekszy od platka stokrotki.
Porzuciwszy bezowocne wysilki, Vanessa ze smutkiem pomyslala, ze z kazda minuta coraz trudniej bedzie przetrzymywac tego calego Fletchera – wszystkie dopuszczalne terminy dawno juz minely, nalezalo go wypuscic jak najszybciej, inaczej mogl oskarzyc ich o niezgodne z prawem ograniczenie wolnosci. Van znala takich typow – stac go na to. Chociaz nie, oczywiscie, ze nie zaryzykuje – jesli rzeczywiscie jest zabojca, byloby to skrajna bezczelnoscia… A jest zabojca – duch Toscaniego wyraznie go wskazal. Niby po co duch mialby klamac? Zreszta nie moglby, jesli wierzyc Kreolowi…
Rozmyslania Vanessy przerwal slaby, ledwie doslyszalny pisk dochodzacy z szuflady biurka. Vanessa wysunela ja i z trudem powstrzymala okrzyk zdziwienia. Wewnatrz siedzial Hubaksis.
– Czesc, Van! – pisnal cichutko. – Nie spoznilem sie?
– Nie, zdazyles. – Vanessa odwrocila sie mimowolnie w strone okna z weneckim lustrem. Shep i Fletcher przeszywali sie nawzajem pelnymi zlosci spojrzeniami.
– Jak mnie tu znalazles?
– Dzieki lusterku. Pan wbudowal w nie nadajnik. A wiec to tutaj pracujesz?
– Tak, tak – przytaknela dziewczyna niecierpliwie. – Gdzie serum?
– Co takiego? – zdziwil sie dzinn.
– Serum prawdy! Kreol mi obiecal!
Hubaksis fuknal, zdejmujac z grzbietu ogromny plecak. Ogromny jak na jego filigranowe rozmiary, oczywiscie. Vanessa szczerze sie zdziwila, ze nie zauwazyla go w pierwszym momencie.
– Serum… – wymamrotal poslaniec, przekazujac ladunek. – Nie ma tu zadnego sera, do czego moglby sie przydac? A wiec tak: proszek prawdy jest bezbarwny i nie ma zapachu. Mozna go podac w jedzeniu, w piciu albo podpalic i dac dym do powachania. Osoba, ktora zje proszek lub wchlonie dym, nie moze klamac ani przemilczec niczego, co wie i wygada wszystko. To wszystko? – zapytal sam siebie Hubaksis, niepewny, czy wystarczajaco dokladnie przekazal instrukcje.
– Dziekuje. – Van usmiechnela sie, ogladajac proszek. Z wygladu przypominal najzwyklejsza drobnoziarnista sol kuchenna, tyle ze troche ciemniejsza.
– Van, moge zostac tu troche? – poprosil Hubaksis. – Jestem zmeczony, chce mi sie spac, a w domu pan znowu mnie gdzies posle…
– Zostan, tylko nie wylaz z szuflady, bo nie daj Boze, ktos cie zobaczy! – pozwolila Vanessa i zaczela majstrowac przy ekspresie do kawy, ktory na szczescie stal w zasiegu reki. – A ile tego dac? – zaniepokoila sie, szykujac swoja ulubiona kawe bez cukru.
– Wystarczy szczypta – oznajmil dzinn, oceniajac wielkosc styropianowego kubeczka. – Nie musi dzialac dlugo?
– Nawet lepiej jesli sie szybko ulotni. Najwazniejsze, zeby zdazyl sie przyznac, a potem niech sie dzieje co chce…
– Sluchajcie, to juz przechodzi wszelkie granice! – Podejrzany z oburzeniem podniosl glos, gdy Vanessa weszla do pokoju przesluchan. – Albo mnie wypuscicie, albo przynajmniej wezwijcie mojego adwokata! Zdaje sie, ze mam prawo do jednego telefonu, a moze demokracja juz nic nie znaczy w naszym kraju?!
– Nie ma co sie denerwowac bez powodu. – Vanessa usmiechnela sie przymilnie. – Lepiej napijmy sie kawy.
– Dziekuje – burknal Fletcher ze zloscia, biorac kubek. – Wydaje mi sie, ze wypadla pani z roli.
– To znaczy?
– O ile zrozumialem, pan – wskazal na Shepa – jest dobrym glina, a pani – przesunal palec w kierunku Vanessy – zlym. Jesli wczesniej podzieliliscie role, to przynajmniej trzymajcie sie ich konsekwentnie…
– Dobrze, dobrze… – Van nie kontynuowala sporu, z radoscia obserwujac, jak pochlania napoj z niespodzianka. – A teraz prosze powiedziec, czy to pan zabil Toscaniego?
– Tak, to ja. – Fletcher pokiwal glowa. Rozlegl sie trzask wlacznika dyktafonu. – Przeciez uprzedzalem, zeby trzymal sie z daleka od Dorothy! Mowilem, ze ten koziol jest dla niej za stary! Ale nie chcial mnie sluchac – czyli sam jest sobie winien… Co tu sie wyrabia, do diabla?
– Prosze nie zmieniac tematu – zazadala Van tonem ostrym jak brzytwa. – Prosze opowiedziec wszystko szczegolowo.
Fletcher zaczal mlec jezykiem. Wypaplal wszystko: jak obmyslil caly plan, jak kupil u jakiegos czarnoskorego nastolatka pistolet – gowniany, sklecony byle jak gdzies w Tajlandii, ale wystarczajacy dla jego celow, jak zorganizowal sobie alibi – bardzo sprytnie, trzeba przyznac, jak zabil Toscaniego i zadbal o to, by nikt go nie zauwazyl, jak pozbyl sie pistoletu, i tak dalej, i tak dalej… Przez caly czas mial przy tym oczy pelne strachu i zdziwienia, a Shep patrzyl na Vanesse z niemym zachwytem.
– Policja San Francisco dziekuje za wspolprace i zyczy milego dnia – przyjaznie usmiechnela sie Van. –