Szczere przyznanie sie do winy zostanie uwzglednione przez sad. Ej, chlopaki, zaprowadzcie go do celi! Mysle, ze nie bedzie sie pan nadal upieral przy natychmiastowym zwolnieniu.
Vanessa juz zbierala sie do domu, gdy wezwano ja do gabinetu szefowej. Dziewczyna zmella w ustach przeklenstwo, wpychajac Hubaksisa do kieszeni. Malutki dzinn uparl sie, ze nie opusci pomieszczenia inaczej, jak tylko z nia, i przez caly czas siedzial w szufladzie. Najwyrazniej cos tam palil – Van doskonale czula zapach dymu.
– Wzywala mnie pani? – zapytala Vanessa wsuwajac glowe przez uchylone drzwi.
– Tak, Van, wejdz – kiwnela glowa Florence. Na biurku lezaly dokumenty sprawy Fletchera. – Siadaj.
Vanessa usiadla. Komendantka uparcie nie odrywala wzroku od papierow i napiecie w gabinecie powoli roslo.
– Taaa… – westchnela w koncu. – Wiesz, dzwonila dzis do mnie moja daleka kuzynka, zdaje sie, ze szwagierka krewnego mojego tescia, czy cos w tym rodzaju… niewazne. Skarzyla sie, ze jej przyjaciolke zahipnotyzowal jakis podstepny kosmita i od tego czasu nie jest juz soba. A przejawia sie to tym, ze nie chce sie zadawac z nia – swoja najlepsza przyjaciolka. Wedlug mnie, ta jej przyjaciolka, wrecz przeciwnie, wyzdrowiala, ale… co o tym sadzisz?
– A co moge o tym sadzic? – Van wzruszyla ramionami. – Co to ma wspolnego z policja?
– Nie, oczywiscie… – Zmarszczyla sie Florence. – W ogole to juz sie przyzwyczailam, bo ta wrozka co tydzien wyskakuje z czyms… takim. A to UFO jej laduje w ogrodku z tylu domu, a to Yeti grzebie w smietniku, a to wampir ofiaruje reke i serce, a to leprechaun podrzuci garnek ze zlotem… Ale chodzi o to, ze tym razem wskazala konkretny adres, pod ktorym zamieszkuje „kosmita”. Twoj adres! To ty wprowadzilas sie niedawno do domu Katzenjammera? Juz kiedys przyszla do nas w tej sprawie…
Vanessa szybko zamknela usta, ktore juz zaczela otwierac, by wyglosic kolejna replike. Paniusia-medium okazala sie kuzynka jej szefowej. Jaki ten swiat maly…
– Co zamierzasz z tym zrobic? – zapytala ostroznie.
– Oczywiscie, nic… – wzruszyla ramionami Florence. – Kto zwraca uwagi na takie skargi? Absolutnie nic, ale… Van, nie chcesz mi czegos powiedziec?
Vanessa powoli pokrecila glowa.
– Dobrze… – Florence pokiwala glowa, caly czas patrzac jej podejrzliwie w oczy. – W takim razie przejdzmy do bardziej namacalnych zagadnien. Jak ci sie to udalo?
– Ale co? – Van niewinnie zamrugala oczetami.
– Fletcher zlozyl na ciebie skarge. Utrzymuje, ze naszpikowano go jakims swinstwem i zmuszono do zlozenia obciazajacych zeznan. Mozesz miec klopoty.
– Wiec to tak? – Wargi Vanessy scisnely sie w cieniutka kreske. – A co wykazaly badania?
– Kompletnie nic. Zadnych psychotropow. Znalezli nawet szklanke whisky, ktora wypil wczoraj, ale…
– Ale?
– Sama slyszalam jego przyznanie sie do winy. Van, powiedz szczerze, jak ci sie to udalo? Hipnoza? Pranie mozgu? Wedlug mnie ustanowilas rekord – przestepstwo bez zadnego punktu zaczepienia, sprawca wykryty w ciagu dwoch i pol godziny… Niczego takiego nie pamietam, jak dlugo tu pracuje.
– Nie rozumiem, o co chodzi – odparla Vanessa sztywno.
– Dobrze. – Florence wzruszyla ramionami. – Ale musisz wiedziec, ze tasma z nagraniem nie jest dowodem w sadzie i kazdy adwokat natychmiast udowodni, ze to podrobka. Dlatego mam do ciebie tylko jedno pytanie.
– Tak?
– Czy mozesz zmusic tego bydlaka, zeby jeszcze raz to powtorzyl? Przed lawa przysieglych?
– Jesli to konieczne… – Van zrobila buzie w ciup. – Przyzna sie, az milo.
Florence po raz pierwszy podniosla glowe i popatrzyla prosto na rozmowczynie. W oczach igraly jej wesole iskierki.
– Moze jednak powiesz? – zapytala z nadzieja w glosie. – Chociaz tyle: hipnoza czy serum?
– Serum… – westchnela Van. – Ale jest zupelnie nieszkodliwe! Po prostu zmusza do mowienia prawdy.
– Zupelnie nieszkodliwe… – rozmarzyla sie szefowa. – I badanie nic nie wykazalo… Tak, widzialam takie rzeczy, ale potem nie trzeba bylo ich nawet szukac – na kilometr bylo widac, ze goscia czyms nafaszerowano… A gdzie mozna zdobyc takie cudo?
Vanessa milczala.
– Dobrze, nie chcesz – nie mow, prosze bardzo! – rozzloscila sie Florence. – Moglabys chociaz dac jakas wskazowke. Mnie by sie tez przydalo pare funtow…
– Wystarczy szczypta – nie wytrzymala Van.
– No to pare funtow wystarczyloby na dlugo… – usmiechnela sie rozmarzona Florence. – No coz… Dobrze, Van, mozesz isc, ale gdybys miala ochote sie podzielic jakimis informacjami, to wiesz, gdzie mnie znalezc.
– Zapamietam. – Van powaznie kiwnela glowa, wstajac od stolu. Miala szczera nadzieje, ze szefowa nie slyszala, jak w kieszeni chichocze dzinn. Hubaksis zdecydowanie nie umial siedziec cicho.
Wychodzac z gabinetu Van zalowala, ze nie odgryzla sobie jezyka. Przez caly czas krzyczala na przybyszow z przeszlosci za to, ze nie przestrzegaja konspiracji, a teraz masz ci los! Sama wszystko wypaplala! Zachcialo jej sie pochwalic – wykryc przestepstwo w rekordowym czasie! A teraz na pewno rozejda sie plotki na jej temat, i nie wiadomo, do czego moze to w koncu doprowadzic.
– Glupia, glupia, glupia… – mamrotala Vanessa, zla na siebie.
Ku wielkiemu zaskoczeniu Van, w drodze z gabinetu szefowej do wyjscia, az trzy razy zatrzymywali ja koledzy. Powod za kazdym razem byl ten sam – wszyscy strasznie chcieli poznac tajemnice napoju odkrywajacego prawde, i jesli to mozliwe, zdobyc dla siebie chociaz odrobine. Tak, plotki rozchodza sie po komisariacie bardzo szybko.
– Kreol…? – Vanessa otwarla puderniczke, sadowiac sie za kierownica.
– Co znowu, uczennico? – odburknal mag. – Co tym razem? Moze jeszcze mam popracowac jako kat, czy jednak sami wykonacie wyrok?!
– Na kim? – przestraszyla sie Van.
– No, na tym… Dla ktorego zamawialas proszek prawdy. A propos, jak go zabija? Ogien? Sznur? Topor? Wbija na pal?
– W ogole go nie zabija, panie! – wtracil sie do rozmowy obrazony Hubaksis. – Wyobraz sobie, ze po prostu wsadza go do lochu na kilka lat!
– Ciekawe, dlaczego mnie to nie dziwi? – westchnal Kreol. – Szalony swiat, szaleni ludzie…
– Dosc! – wybuchnela Vanessa, przekrecajac kluczyk w stacyjce. – Powiedz lepiej, czy mozesz przygotowac mi jeszcze troche takiego proszku?
– Jeszcze troche? – zmruzyl oczy Kreol. Vanessie wydawalo sie, ze za chwile wyskoczy z lusterka. – A ile konkretnie?
– No… kilka funtow. Na zapas.
– Nie mac mi w glowie, uczennico – zmarszczyl sie mag. – Ile to jest funta?
– Nie funta, tylko funt. Mniej wiecej tyle.
Vanessa na sekunde oderwala rece od kierownicy i pokazala, jaka objetosc mialby worek z dwoma funtami proszku. Kreol az zakaszlal ze zdumienia.
– Zartujesz? – wychrypial. – Po co ci tyle? Zamierzasz przesluchac cala armie imperium?!
– Chce nim handlowac, panie! – pisnal dzinn.
– Aaaa… To co innego! – Kreol momentalnie sie uspokoil. – Za moich czasow tez nim handlowali, to przydatny srodek… Tylko nie sprzedawaj za tanio, to droga rzecz!
– Jak droga? – z niewinna mina zapytala Van.
– To zalezy, kto go robil! – Z dumna mina uniosl palec Kreol. – Im silniejszy mag, tym lepszy proszek mu wychodzi. Nie jestem Mistrzem Eliksirow, ale wychodzi mi niezle, mysle, ze poltora miarki zlota bedzie w sam raz…
– Jak to?
– Przypomnij mi, jak sie nazywa ta wasza miara?
– Funt, panie! – zyczliwie oznajmil Hubaksis.
– Wlasnie. Czyli, jesli bedzie go potrzebowal – chociaz komu moze byc potrzebne az tyle?! – funta proszku