Yossarian nie mial czasu, zeby sie ratowac przed udzialem w akcjach bojowych, nie mial czasu, zeby wyperswadowac dalsze latanie Nately'emu ani nawet zeby umowic sie z Dobbsem w sprawie zamordowania pulkownika Cathcarta, ktory poznym popoludniem wydal rozkaz podnoszacy limit lotow do osiemdziesieciu, a nastepnego dnia o swicie nagle ogloszono alarm i lotnikow zapedzono do ciezarowek, zanim dalo sie przygotowac przyzwoite sniadanie, i zawieziono z maksymalna szybkoscia do namiotu odpraw, a stamtad na lotnisko, gdzie terkoczace samochody cysterny pompowaly jeszcze benzyne do samolotow, a zespoly zbrojmistrzowskie uwijaly sie jak w ukropie, wciagajac tysiacfuntowe bomby burzace do komor bombowych. Wszystko odbywalo sie biegiem i gdy tylko cysterny odjechaly, zapuszczono silniki.
Wywiad doniosl, ze Niemcy chca jeszcze tego ranka odholowac uszkodzony wloski krazownik z suchego doku w La Spezia i zatopic go u wejscia do portu, aby uniemozliwic aliantom korzystanie z portu, kiedy zajma miasto. Raz przynajmniej dane wywiadu okazaly sie prawdziwe. Dlugi okret znajdowal sie posrodku przystani, kiedy nadlecieli od zachodu i rozlupali go na drzazgi bezposrednimi trafieniami ze wszystkich kluczy, co napelnilo ich serca fala niezwykle przyjemnej solidarnej dumy, dopoki nie stwierdzili, ze znajduja sie w samym srodku nawalnicy ognia przeciwlotniczego z dzial ukrytych za kazdym zalomem wzgorz, wielka podkowa otaczajacych przystan. Nawet Havermeyer zaczai stosowac najdziksze uniki, na jakie go bylo stac, kiedy ocenil odleglosc dzielaca go jeszcze od granicy bezpieczenstwa, a Dobbs, pilotujacy jeden z samolotow jego klucza, zrobi} zyg tam, gdzie mial zrobic zag, i wpadl na sasiedni samolot odcinajac mu ogon. Jego skrzydlo oderwalo sie przy tym u nasady i samolot runal jak kamien, w jednej chwili niknac z oczu. Nie bylo zadnego ognia ani dymu, zadnego zlowieszczego dzwieku. Jedynie pozostale skrzydlo obracalo sie ciezko niczym mieszadlo do cementu, kiedy samolot spadal dziobem w dol po linii prostej ze wzrastajaca szybkoscia, az zderzyl sie z woda, ktora rozkwitla pieniscie jak biala lilia wodna na granatowym morzu i zamknela sie z powrotem gejzerem lawendowych babelkow, kiedy samolot zatonal. Wszystko trwalo kilka sekund. Nie bylo zadnych spadochronow. A w tym drugim samolocie zginal Nately.
36 Piwnica
Kapelan omal nie przyplacil zyciem smierci Nately'ego. Kapelan Tappman w okularach na nosie siedzial w swoim namiocie i cos pisal, kiedy zadzwonil telefon i zawiadomiono go z lotniska o zderzeniu w powietrzu. Wnetrznosci momentalnie zamienily mu sie w sucha gline. Drzaca reka odlozyl sluchawke. Druga reka tez mu zaczela drzec. Nieszczescie bylo tak wielkie, ze nie miescilo sie w glowie. Dwunastu zabitych – jakie to straszne, jakie to potworne! Czul, jak narasta w nim przerazenie. Modlil sie zarliwie, zeby wsrod ofiar nie bylo Yossariana, Nately'ego, Joego Glodomora i pozostalych jego przyjaciol, ale zaraz zganil sie ze skrucha, gdyz modlic sie o ich bezpieczenstwo znaczylo modlic sie o smierc innych, nie znanych mu nawet mlodych ludzi. Bylo za pozno, zeby sie modlic, ale bylo to jedyne, co umial robic. Serce walilo mu z halasem, ktory zdawal sie dochodzic skads z zewnatrz, i wiedzial, ze nigdy juz nie usiadzie w fotelu dentystycznym, nie spojrzy na lancet chirurga, nie bedzie swiadkiem wypadku samochodowego i nie uslyszy krzyku w nocy, zeby nie odczuc tego samego gwaltownego lomotania w piersi i leku przed smiercia. Nigdy nie bedzie mogl obserwowac bojki bez obawy, ze zaraz zemdleje i roztrzaska sobie czaszke o kraweznik albo ze dozna smiertelnego ataku serca lub wylewu krwi do mozgu. Zastanawial sie, czy jeszcze kiedys ujrzy zone i trojke swoich malych dzieci. Zastanawial sie, czy w ogole powinien zobaczyc sie jeszcze z zona, po tym jak kapitan Black zasial w jego sercu tak powazne watpliwosci co do wiernosci i charakteru wszystkich kobiet. Uwazal, ze wielu innych mezczyzn mogloby ja lepiej zaspokoic seksualnie. Kiedy teraz myslal o smierci, myslal zawsze o swojej zonie, a kiedy myslal o zonie, zawsze myslal o tym, ze moze ja stracic.
Po minucie na tyle odzyskal sily, ze wstal i poszedl z ponura niechecia do sasiedniego namiotu po sierzanta Whitcomba. Pojechali jeepem.
Kapelan zacisnal dlonie w piesci i oparl je o kolana, zeby mu sie nie trzesly. Zacisnal tez zeby, usilujac nie sluchac ozywionej paplaniny sierzanta Whitcomba na temat tragicznego wydarzenia. Dwunastu zabitych oznaczalo dwanascie nastepnych listow kondolencyjnych z podpisem pulkownika Cathcarta, ktore mozna bylo wyslac za jednym zamachem, co dawalo sierzantowi Whitcombowi nadzieje, ze artykul o pulkowniku Cathcarcie ukaze sie jeszcze w wielkanocnym numerze “The Saturday Evening Post'.
Na lotnisku panowala grobowa, wykluczajaca wszelki ruch cisza, jakby tepe, bezwzgledne zaklecie spetalo jedyne istoty mogace mu sie przeciwstawic. Kapelan byl wstrzasniety. Nigdy w zyciu nie widzial tak wielkiego, przerazajacego bezruchu. Prawie dwustu zmeczonych, sponiewieranych ludzi trzymajac spadochrony stalo w ponurej, nieruchomej gromadzie przed namiotem odpraw, a ich twarze wyrazaly rozne odcienie oszolomienia i przygnebienia. Wygladali, jakby nie chcieli odejsc, nie mogli ruszyc sie z miejsca. Kapelan zblizajac sie odczuwal ogromne skrepowanie z powodu cichego odglosu swoich krokow. Jego oczy pospiesznie, goraczkowo przeszukiwaly nieruchomy labirynt bezwladnych postaci. Wreszcie ku swojej wielkiej radosci dostrzegl Yossariana, ale zaraz szczeka opadla mu powoli z nadludzkiego przerazenia, gdyz zauwazyl na twarzy Yossariana zywy, bolesny, zaciety wyraz dotkliwego, nieprzytomnego cierpienia. Zrozumial od razu skrecajac sie z bolu i potrzasajac glowa przeczaco i blagalnie, ze Nately nie zyje. Ta swiadomosc wprawila go w stan odretwienia. Z gardla wyrwal mu sie szloch. Krew odplynela mu z nog i przestraszyl sie, ze zaraz upadnie. Nately nie zyl. Wszelka nadzieja, ze sie pomylil, zostala zgaszona dzwiekiem nazwiska Nately'ego wylaniajacym sie wyraznie raz po raz z ledwie slyszalnego pomruku glosow, jaki nagle dotarl do jego swiadomosci. Nately nie zyl: zabili chlopca. W krtani kapelana narastal skowyt, broda zaczela mu sie trzasc, lzy naplynely do oczu i zaplakal. Ruszyl na palcach w strone Yossariana, zeby przy jego boku oplakiwac Nately'ego i dzielic z nim swoj niemy bol. W tym momencie jakas dlon chwycila go brutalnie za ramie i ostry glos spytal:
– Kapelan Tappman?
Odwrocil sie zdziwiony i zobaczyl zazywnego, zadzierzystego pulkownika z duza glowa, wasami i gladka, rumiana cera. Widzial go po raz pierwszy w zyciu.
– Tak. O co chodzi? – spytal. Palce zacisniete na jego ramieniu sprawialy mu bol i kapelan na prozno usilowal uwolnic reke.
– Prosze z nami.
Kapelan cofnal sie zaskoczony i przestraszony.
– Dokad? Dlaczego? Kim pan jest?
– Niech ksiadz lepiej pojdzie z nami – z pelnym szacunku smutkiem odezwal sie z drugiej strony kapelana chudy major o orlim profilu. – Reprezentujemy rzad i chcemy zadac ksiedzu kilka pytan.
– Jakich pytan? O co chodzi?
– Czy to pan jest kapelan Tappman? – spytal otyly pulkownik.
– To on – odpowiedzial sierzant Whitcomb.
– Niech pan z nimi idzie – krzyknal kapitan Black z wrogim, pogardliwym usmieszkiem. – Dobrze panu radze, niech pan wsiada z nimi do auta.
Kapelan nie mial sily oprzec sie ciagnacym go rekom. Chcial wezwac na pomoc Yossariana, ten byl jednak za daleko, zeby go uslyszec. Niektorzy z blizej stojacych zaczynali spogladac na niego z zaciekawieniem. Kapelan pochylil plonaca ze wstydu twarz i pozwolil sie wepchnac na tylne siedzenie sztabowego samochodu, gdzie posadzono go miedzy grubym pulkownikiem o duzej, rozowej twarzy i chudym, uroczystym, posepnym majorem. Odruchowo wyciagnal ku nim przeguby, myslac przez chwile, ze beda chcieli go zakuc w kajdany. Trzeci oficer siedzial juz na przednim siedzeniu. Wysoki zandarm w bialym helmie i z gwizdkiem zasiadl za kierownica. Kapelan nie odwazyl sie podniesc wzroku, dopoki kryty samochod nie opuscil terenu lotniska, popiskujac kolami na nierownym asfalcie drogi.
– Dokad mnie zabieracie? – spytal kapelan glosem cichym ze wstydu i poczucia winy, wciaz jeszcze ze spuszczonym wzrokiem. Przyszlo mu do glowy, ze winia go za zderzenie w powietrzu i smierc Nately'ego. – Co ja zrobilem?
– Moze bys tak zamknal jadaczke i pozostawil nam zadawanie pytan? – powiedzial pulkownik.
– Niech pan tak do niego nie mowi – wlaczyl sie major. – Nie badzmy brutalni.
– No to niech mu pan sam powie, zeby zamknal jadaczke i pozostawil nam zadawanie pytan.
– Moze ksiadz uprzejmie zamknie jadaczke i pozostawi nam zadawanie pytan – namawial go grzecznie major. – Tak bedzie dla ksiedza lepiej.