– Nie ma potrzeby tytulowac mnie ksiedzem – powiedzial kapelan. – Nie jestem katolikiem.

– Ja tez nie, prosze ksiedza – powiedzial major. – Jestem po prostu czlowiekiem bardzo religijnym i lubie zwracac sie per ksiadz do wszystkich duchownych.

– On nawet nie wierzy, ze w okopach sa ateisci – kpil pulkownik, rubasznie tracajac kapelana w zebra. – Niech mu ksiadz powie, czy w okopach sa ateisci.

– Nie wiem, panie pulkowniku – odpowiedzial kapelan. – Nigdy nie bylem w okopach.

Oficer z przedniego siedzenia odwrocil szybko glowe z zadziornym wyrazem twarzy.

– W niebie tez pan nigdy nie byl, prawda? A jednak pan wie, ze niebo istnieje, prawda?

– A moze nie? – spytal pulkownik.

– Popelnil ksiadz bardzo powazne przestepstwo – powiedzial major.

– Jakie przestepstwo?

– Jeszcze nie wiemy – powiedzial pulkownik. – Ale dowiemy sie. I jestesmy pewni, ze to cos bardzo powaznego.

Samochod z piskiem opon zjechal z drogi przy sztabie grupy, nieznacznie tylko zwalniajac, i mijajac parking zajechal pod tylne wejscie. Trzej oficerowie i kapelan wysiedli. Idac gesiego sprowadzili go po chwiejnych drewnianych schodach do wilgotnego, ponurego pomieszczenia w piwnicy z niskim betonowym sufitem i golymi kamiennymi scianami. We wszystkich naroznikach wisialy pajeczyny. Ogromna stonoga przemknela po podlodze do kryjowki przy rurze wodociagowej. Posadzono kapelana na twardym, prostym krzesle przed malym, pustym stolikiem.

– Prosze, niech sie ksiadz czuje jak u siebie w domu – zaprosil go serdecznie pulkownik i wlaczywszy oslepiajacy reflektor, skierowal go wprost na twarz kapelana. Na stoliku polozyl pudelko zapalek i mosiezny kastet. – Chcemy, zeby czul sie ksiadz zupelnie swobodnie.

Kapelan wytrzeszczyl oczy z niedowierzaniem. Zeby mu szczekaly, czul bezwlad w rekach i nogach. Byl jak sparalizowany. Uswiadomil sobie, ze moga z nim zrobic wszystko, co zechca; ci brutale moga go zatluc tu w piwnicy i nikt nie ruszy nawet palcem, zeby go ratowac, nikt byc moze z wyjatkiem religijnego i okazujacego mu sympatie majora z ostra twarza, ktory wlasnie odkrecil kran, zeby woda glosno kapala do zlewu, a potem polozyl na stole obok mosieznego kastetu kawal grubej gumowej rury.

– Wszystko bedzie dobrze, prosze ksiedza – dodal mu otuchy major. – Nie ma sie czego obawiac, jezeli ksiadz jest niewinny. Czego sie ksiadz obawia? Przeciez ksiadz jest niewinny, prawda?

– Jasne, ze jest winny – powiedzial pulkownik. – Winny jak cholera.

– Winny czego? – dopytywal sie kapelan, czujac coraz wieksze oszolomienie i nie wiedzac, kogo prosic o laske. Trzeci oficer nie mial zadnych dystynkcji i milczkiem trzymal sie na uboczu. – Co ja zrobilem?

– Wlasnie zaraz sie dowiemy – odpowiedzial pulkownik popychajac blok papieru i olowek przez stolik ku kapelanowi. – Napiszcie nam swoje nazwisko, dobrze? Swoim wlasnym charakterem pisma.

– Moim wlasnym?

– Tak jest. Wszystko jedno w ktorym miejscu. – Kiedy kapelan skonczyl, pulkownik wzia} blok i porownal go z kartka wyjeta z tekturowej teczki. – Widzisz? – zwrocil sie do majora, ktory stanal za nim i z powaga zagladal mu przez ramie.

– Sa rozne – przyznal major.

– Mowilem ci, ze to on zrobil.

– Co zrobilem? – spytal kapelan.

– To dla mnie wielki wstrzas, prosze ksiedza – oskarzyl go major tonem glebokiego ubolewania.

– Ale co?

– Nie potrafie wyrazic, jak mnie ksiadz rozczarowal.

– Czym? – dopytywal sie kapelan goraczkowo. – Co ja zrobilem?

– Tym – odpowiedzial major i z wyrazem zniechecenia i obrzydzenia rzucil na stolik blok, w ktorym kapelan napisal swoje nazwisko.

– To nie jest charakter pisma ksiedza. Kapelan zatrzepotal powiekami zdumiony.

– Alez to jest moj charakter pisma.

– Nie. Znowu ksiadz klamie.

– Alez to ja pisalem! – krzyknal kapelan bliski rozpaczy. – Sam pan widzial, jak to pisalem.

– O to wlasnie chodzi – powiedzial major z gorycza. – Sam widzialem, jak ksiadz to pisal. Nie moze ksiadz zaprzeczyc, ze sam to pisal. Nie mozna zaufac czlowiekowi, ktory falszuje charakter pisma.

– Kto tu falszuje charakter pisma? – spytal kapelan zapominajac o strachu w przyplywie gniewu i oburzenia, jaki w nim nagle zakipial.

– Czy pan oszalal? Co panowie wygadujecie?

– Prosilismy, zeby ksiadz napisal swoje nazwisko swoim wlasnym charakterem pisma, a ksiadz tego nie zrobil.

– Jak to nie? Czyim charakterem pisalem, jezeli nie swoim?

– Kogos innego.

– Kogo?

– Wlasnie zaraz sie dowiemy – zagrozil pulkownik.

– Niech ksiadz sie przyzna.

Kapelan spogladal to na jednego, to na drugiego z narastajacym powatpiewaniem i histeria.

– To jest moj charakter pisma – upieral sie zarliwie. – Jezeli to nie jest moj charakter pisma, to jak wyglada moj?

– Tak – odpowiedzial pulkownik i z wyniosla mina rzucil na stolik fotokopie listu Wojskowego, w ktorym bylo zamazane wszystko procz slow “Kochana Mary”, a cenzurujacy go oficer dopisal: “Tesknie za toba tragicznie. A. T. Tappman, kapelan Armii Stanow Zjednoczonych'. Pulkownik usmiechnal sie szyderczo patrzac, jak twarz kapelana oblewa sie purpura. – No i jak, kapelanie? Wiecie, kto to napisal?

– Nie – odpowiedzial kapelan po dluzszej chwili, gdyz rozpoznal pismo Yossariana.

– Umiecie chyba czytac, prawda? – ciagnal pulkownik sarkastycznie. – Autor jest podpisany.

– Tam jest moje nazwisko.

– A wiec wy jestescie autorem. Q.E.D.

– Ale ja tego nie napisalem. To nie jest moj charakter pisma.

– To znaczy, ze znowu podrobiliscie czyjs charakter pisma

– odparl pulkownik wzruszajac ramionami. – I to wszystko.

– Alez to smieszne! – krzyknal kapelan, nagle straciwszy cierpliwosc. Zerwal sie na rowne nogi plonac furia, z zacisnietymi piesciami.

– Mam tego dosyc! Slyszycie? Dopiero co zginelo dwunastu ludzi i nie mam czasu na wasze glupie pytania. Nie macie prawa trzymac mnie tutaj, a ja ani mysle sie z tym godzic.

Pulkownik bez slowa pchnal kapelana w piers, rzucajac go z powrotem na krzeslo, i kapelan nagle znowu byl slaby i przestraszony. Major wzial do reki gumowa rurke i zaczal uderzac sie nia znaczaco po otwartej dloni. Pulkownik podniosl pudelko zapalek, wyjal jedna zapalke i przylozyl ja do draski, czekajac z plonacymi oczami na nastepny przejaw buntu ze strony kapelana. Kapelan pobladl i skamienial niezdolny do najmniejszego ruchu. Po chwili jaskrawy blask reflektora zmusil go do odwrocenia glowy; kapanie wody z kranu rozlegalo sie coraz glosniej i stawalo sie nieznosnie denerwujace.

Kapelan pragnal dowiedziec sie, czego od niego chca, zeby wiedziec, do czego sie przyznac. Obserwowal z napieciem, jak trzeci oficer na sygnal pulkownika odrywa sie od sciany i siada na stoliku tuz przed nosem kapelana. Jego twarz byla pozbawiona wyrazu, oczy mial przenikliwe i zimne.

– Wylaczcie lampe – rzucil przez ramie niskim, spokojnym glosem. – Trudno z tym wytrzymac.

Kapelan poslal mu slaby usmiech wdziecznosci.

– Dziekuje, l kran tez, jezeli mozna prosic.

– Kran zostawcie – powiedzial oficer. – To mi nie przeszkadza.

– Podciagnal nieco nogawki spodni, jakby chcial zachowac ich nienaganny kant. – Czy mozna wiedziec – spytal obojetnie – jakie wyznanie ksiadz reprezentuje?

– Jestem anabaptysta.

– Nie sadzi ksiadz, ze to dosyc podejrzana religia?

– Podejrzana? – naiwnie spytal zaskoczony kapelan. – Dlaczego?

Вы читаете Paragraf 22
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату