szedl szybko miedzy ich zwartym dwuszeregiem. Przyspieszyli kroku i mial uczucie, ze leci nie dotykajac stopami ziemi, gdy tak klusowali zdecydowanym rytmem po szerokich marmurowych schodach na gore, gdzie czekalo jeszcze dwoch zagadkowych zandarmow o kamiennych twarzach, aby poprowadzic ich jeszcze szybciej wzdluz dlugiej galerii otaczajacej ogromny hali. Ich marszowy krok glucho dudnil na kamiennej podlodze, rozbrzmiewajac w pustym wnetrzu budynku jak przerazliwy, coraz to szybszy werbel, gdy z coraz to wieksza szybkoscia i precyzja zmierzali do pokoju pulkownika Cathcarta. Gwaltowny wicher paniki gwizdal Yossarianowi w uszach, gdy go wreszcie popchnieto ku zgubie do srodka, gdzie pulkownik Korn, rozparty wygodnie tylkiem na biurku pulkownika Cathcarta, powital go milym usmiechem i powiedzial: – Odsylamy was do kraju.

40 Paragraf 22

Oczywiscie byl w tym jakis kruczek.

– Paragraf dwudziesty drugi? – spytal Yossarian.

– Oczywiscie – odpowiedzial uprzejmie pulkownik Korn, odprawiwszy imponujaca swite poteznych zandarmow beztroskim ruchem dloni i z lekka pogardliwym kiwnieciem glowy. Jak zwykle czul sie najlepiej, kiedy mogl sobie pozwolic na cynizm. Jego kwadratowe szkla bez oprawy polyskiwaly filuternym rozbawieniem, gdy przygladal sie Yossarianowi. – Ostatecznie nie mozemy odeslac was do kraju tylko dlatego, ze odmawiacie latania, a cala reszte zostawic tutaj, prawda? Nie byloby to zbyt uczciwe w stosunku do nich.

– Masz racje jak cholera! – wybuchnal pulkownik Cathcart, ktory tupal ciezko tam i z powrotem po pokoju jak zdyszany byk, sapiac i wydymajac wargi ze zloscia. – Wiem, co chcialbym z nim zrobic. Chcialbym go zwiazac jak prosiaka i wrzucac go do samolotu przed kazdym lotem.

Pulkownik Korn dal znak pulkownikowi Cathcartowi, zeby byl cicho, i usmiechnal sie do Yossariana.

– Musze wam powiedziec, ze pulkownik Cathcart rzeczywiscie ma przez was mase klopotow – zauwazyl z impertynencka beztroska, jakby ten fakt nie sprawial mu wcale przykrosci. – Ludzie sa niezadowoleni i morale zaczyna podupadac. I wszystko to wasza wina.

– To wasza wina – zaprotestowal Yossarian – bo podniesliscie liczbe obowiazkowych lotow.

– Nie, to wasza wina, bo odmawiacie latania – odparl pulkownik Korn. – Ludzie bez szemrania odbywali tyle lotow, ile zadalismy, dopoki sadzili, ze nie maja innego wyjscia. Teraz daliscie im nadzieje i poczuli sie nieszczesliwi. Wiec cala wina spada na was.

– Czy on nie wie, ze jest wojna? – spytal ponuro pulkownik Cathcart, nie patrzac na Yossariana i nadal chodzac po pokoju.

– Jestem pewien, ze wie – odpowiedzial pulkownik Korn.

– Zapewne dlatego odmawia latania.

– Czy to nie ma dla niego zadnego znaczenia?

– Czy wiadomosc, ze jest wojna, moze podwazyc wasza decyzje niebrania w niej udzialu? – spytal pulkownik Korn z sarkastyczna powaga, przedrzezniajac pulkownika Cathcarta.

– Nie, panie pulkowniku – odparl Yossarian, omal nie odpowiadajac mu usmiechem.

– Tego sie obawialem – zauwazyl pulkownik Korn z przesadnym westchnieniem, splatajac dlonie wygodnie na czubku swojej gladkiej, lysej, szerokiej, lsniacej, opalonej glowy. – Prawde mowiac, musicie uczciwie przyznac, ze nie dziala sie wam tu krzywda? Karmilismy was i placilismy wam punktualnie. Dalismy wam medal i nawet awansowalismy was na kapitana.

– W zadnym wypadku nie powinienem byl robic go kapitanem – zawolal z gorycza pulkownik Cathcart. – Trzeba go bylo oddac pod sad polowy, kiedy spapral te akcje na Ferrare i nalatywal powtornie.

– Mowilem ci, zebys go nie awansowal – powiedzial pulkownik Korn – ale nie chciales mnie sluchac.

– Wcale tego nie mowiles. Przeciez to ty kazales mi go awansowac.

– Mowilem ci, zeby go nie awansowac. Ale ty nie chciales mnie sluchac.

– Powinienem byl cie posluchac.

– Ty nigdy mnie nie sluchasz – z luboscia powtarzal swoje pulkownik Korn. – Dlatego wlasnie znalezlismy sie w tych opalach.

– Dobra, dobra. Przestan mi suszyc glowe. – Pulkownik Cathcart wepchnal piesci gleboko w kieszenie i odwrocil sie przygarbiony.

– Zamiast czepiac sie mnie, moglbys wymyslic, co z nim zrobic.

– Obawiam sie, ze bedziemy musieli odeslac go do kraju.

– Pulkownik Kom chichoczac triumfalnie zwrocil sie do Yossariana.

– No, Yossarian, dla was wojna sie skonczyla. Odeslemy was do kraju. Prawde mowiac, nie zasluzyliscie sobie na to i dlatego miedzy innymi nie mam nic przeciwko temu. Poniewaz w danej chwili nie mozemy sobie pozwolic na nic innego, postanowilismy odeslac was do Stanow. Postanowilismy zrobic z wami maly interes…

– Jaki interes? – spytal Yossarian z jawna podejrzliwoscia. Pulkownik Korn rozesmial sie odrzucajac glowe do tylu.

– O, jest to zdecydowanie brudny interes, nie miejcie co do tego zadnych zludzen. Cos absolutnie obrzydliwego. Ale zgodzicie sie bardzo szybko.

– Niech pan nie bedzie taki pewien.

– Nie mam najmniejszej watpliwosci, ze sie zgodzicie, mimo ze interes cuchnie na mile. Aha, a propos. Nie mowiliscie chyba nikomu, ze odmawiacie udzialu w dalszych lotach?

– Nie, panie pulkowniku – odpowiedzial Yossarian pospiesznie.

– To dobrze – kiwnal glowa z aprobata pulkownik Korn.

– Podoba mi sie to, jak klamiecie. Mozecie daleko zajsc w tym swiecie, jezeli tylko znajdziecie w sobie dosc ambicji.

– Czy on nie wie, ze jest wojna? – ryknal nagle pulkownik Cathcart i z gwaltownym niedowierzaniem przedmuchal swoja cygarniczke.

– Jestem pewien, ze wie – odpowiedzial zjadliwie pulkownik Korn – gdyz przed chwila zwracales mu juz uwage na ten fakt.

– Pulkownik Korn zrobil do Yossariana mine wyrazajaca zniecierpliwienie, a w jego oczach zaswiecila sie ciemno chytra, bezczelna pogarda. Uchwyciwszy obiema rekami skraj biurka pulkownika Cathcarta, uniosl swoj sflaczaly zadek i usiadl daleko na biurku, dyndajac nogami w powietrzu. Kopal butami zolte debowe drzewo, a jego blotnistobrazowe skarpety bez podwiazek zwisaly obwarzankami, odslaniajac zaskakujaco drobne, biale kostki. – Wiecie co, Yossarian

– podjal przyjaznie tonem swobodnej refleksji, ironicznej i szczerej zarazem – ja rzeczywiscie mam dla was duzo podziwu. Jestescie czlowiekiem inteligentnym o niezlomnych zasadach moralnych i zajeliscie bardzo odwazne stanowisko. Ja jestem czlowiekiem inteligentnym, bez zadnych zasad moralnych, wiec nikt lepiej ode mnie nie potrafi tego ocenic.

– Sytuacja jest krytyczna – stwierdzil opryskliwie pulkownik Cathcart ze swojego kata, nie zwracajac uwagi na pulkownika Korna.

– Sytuacja jest rzeczywiscie krytyczna – przyznal pulkownik Korn lagodnie kiwajac glowa. – Jestesmy swiezo po zmianie dowodztwa i nie mozemy dopuscic do awantury, ktora postawilaby nas w niekorzystnym swietle w oczach generala Scheisskopfa lub generala Peckema. Czy to mial pan na mysli, pulkowniku?

– Czy on nie ma za grosz patriotyzmu?

– Nie chcecie walczyc za ojczyzne? – spytal pulkownik Korn nasladujac chrapliwy, napuszony ton pulkownika Cathcarta. – Nie chcecie oddac zycia za pulkownika Cathcarta i za mnie?

Yossarian az stezal w pelnym napiecia zaskoczeniu, slyszac te slowa.

– Co to ma znaczyc? – zawolal. – Co pan i pulkownik Cathcart macie wspolnego z moja ojczyzna? To sa zupelnie rozne rzeczy.

– Jak mozna je rozdzielic? – spytal pulkownik Korn z ironicznym spokojem.

– Slusznie – wykrzyknal pulkownik Cathcart z emfaza. – Jestescie albo z nami, albo przeciwko nam. Innej mozliwosci nie ma.

– Obawiam sie, ze pulkownik ma racje – dodal pulkownik Korn.

– Jestescie albo z nami, albo przeciwko ojczyznie. To jasne jak slonce.

Вы читаете Paragraf 22
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×