zielono-biala letnia sukienke przez glowe i miala ja powyzej pasa. Yossarian uczul nagly przyplyw zalu na widok Lucjany niknacej na zawsze w majtkach. Schwycil ja za lydke uniesionej nogi i przyciagnal do siebie. Podskoczyla na drugiej nodze i przylgnela do niego. Yossarian calowal namietnie jej uszy i przymkniete oczy i glaskal tylna strone jej ud. Zaczela mruczec zmyslowo, ale zaraz Joe Glodomor w kolejnym desperackim ataku uderzyl swoim watlym cialem o drzwi, omal ich obojga nie przewracajac. Yossarian odepchnal Lucjane.
– Vite! Vite! – poganial ja. – Zbieraj swoje rzeczy.
– Co ty wygadujesz? – spytala.
– Predzej! Predzej! Nie rozumiesz po angielsku? Ubieraj sie predzej!
– Stupido! – warknela: – Vite to po francusku, nie po wlosku. Subito! Chciales powiedziec, subito.
– Si, si. To wlasnie chcialem powiedziec. Subito!
– Si, si – odpowiedziala poslusznie i pobiegla po pantofle i klipsy.
Joe Glodomor zrezygnowal z atakow i robil zdjecia przez zamkniete drzwi. Yossarian slyszal trzaski przeslony aparatu fotograficznego. Kiedy oboje byli ubrani, zaczekal na kolejna szarze Joego Glodomora i gwaltownym ruchem otworzyl przed nim drzwi. Joe Glodomor wpadl do pokoju jak zataczajaca sie zaba. Yossarian przepuscil go zrecznie i ciagnac za soba Lucjane wymknal sie na korytarz. Z wielkim halasem zbiegli po schodach, zasmiewajac sie do utraty tchu i tracajac sie rozbawionymi glowami, ilekroc przystawali na chwile, zeby odpoczac. Na dole spotkali wracajacego Nately'ego i ochota do smiechu im przeszla. Nately byl wycienczony, brudny i nieszczesliwy. Krawat mial przekrzywiony, koszule pognieciona, szedl z rekami w kieszeniach. Mine mial zgnebiona i beznadziejna.
– Co sie stalo, maly? – spytal go Yossarian wspolczujaco.
– Znowu splukalem sie co do centa – odpowiedzial Nately usmiechajac sie krzywo, z roztargnieniem. – I co ja teraz zrobie?
Yossarian nie wiedzial. Nately spedzil ostatnie trzydziesci dwie godziny po dwadziescia dolarow za godzine z apatyczna dziwka, ktora uwielbial, i nie zostalo mu juz ani centa z zoldu ani z duzej pensji, jaka otrzymywal co miesiac od bogatego i szczodrego ojca. Znaczylo to, ze nie moze spedzic z nia ani chwili dluzej. Nie pozwalala mu nawet isc kolo siebie, kiedy przechadzala sie ulicami zaczepiajac innych zolnierzy, i wsciekala sie, kiedy zauwazyla, ze idzie za nia z daleka. Mogl wprawdzie, jezeli chcial, wystawac przed jej domem, ale nie mogl miec pewnosci, czy ona jest u siebie. I nie chciala mu dawac nic bez pieniedzy. Seks zupelnie jej nie interesowal. Nately chcial miec pewnosc, ze nie bedzie spac z kims obrzydliwym ani z zadnym z jego znajomych. Na przyklad kapitan Black obowiazkowo kupowal ja, ilekroc przyjezdzal do Rzymu, zeby moc potem znecac sie nad Natelym, opowiadajac mu, jak to dogodzil jego ukochanej, i patrzec, jak Nately zagryza sie sluchajac o haniebnych rzeczach, do jakich ja zmuszal.
Lucjana byla wzruszona cierpieniem Nately'ego, ale znow wybuchnela zdrowym smiechem, gdy znalezli sie na zalanej sloncem ulicy i uslyszeli, jak Joe Glodomor blaga ich z okna, zeby wrocili i znow sie rozebrali, poniewaz on naprawde jest fotografem z “Life'u'.
Rozesmiana Lucjana pobiegla chodnikiem na swoich wysokich bialych koturnach, ciagnac za soba Yossariana z ta sama zmyslowa i spontaniczna energia, jaka tryskala od chwili ich spotkania w klubie poprzedniego wieczoru. Yossarian dopedzil ja, objal wpol i tak doszli do najblizszego rogu, gdzie Lucjana odsunela sie od niego, wyjela z torby lusterko, poprawila wlosy i umalowala usta.
– Moze poprosilbys mnie o adres, zebys mogl zapisac go na kartce i odnalezc mnie, kiedy znow bedziesz w Rzymie? – zaproponowala.
– Moze dalabys mi swoj adres, zebym mogl go zapisac na kartce – zgodzil sie Yossarian.
– Po co? – spytala wojowniczo, a usta jej naraz wydely sie szyderczo, oczy zas blysnely gniewem. – Zebys mogl go podrzec na drobne kawalki, skoro tylko odejde?
– Dlaczego mialbym go drzec? – zaprotestowal zdetonowany Yossarian. – Co ty, do cholery, pleciesz?
– Na pewno podrzesz – obstawala przy swoim. – Podrzesz na drobne kawalki i odejdziesz dumny jak paw, ze taka wysoka, mloda, piekna dziewczyna jak ja, Luq'ana, poszla z toba do lozka i nie chciala pieniedzy.
– A ile chcesz? – spytal Yossarian.
– Stupido! – krzyknela rozgniewana. – Nie chce od ciebie zadnych pieniedzy!
Tupnela noga i podniosla reke tak gwaltownym ruchem, ze Yossarian przestraszyl sie, iz znowu oberwie po twarzy jej wielka torebka. Ona jednak zapisala tylko nazwisko i adres na skrawku papieru, ktory wsunela mu do reki.
– Masz – powiedziala uragliwie, przygryzajac wargi, zeby ukryc ich drzenie. – Nie zapomnij. Nie zapomnij podrzec tego na kawaleczki, kiedy tylko odejde.
Potem usmiechnela sie pogodnie, uscisnela mu reke i z pelnym zalu “Addio' przytulila sie do niego na chwile, po czym wyprostowala sie i odeszla z nieswiadoma godnoscia i wdziekiem.
Gdy tylko odeszla, Yossarian podarl karteczke z adresem i odszedl w przeciwnym kierunku, dumny jak paw, ze taka piekna mloda dziewczyna jak Lucjana poszla z nim do lozka i nie chciala pieniedzy. Byl bardzo z siebie zadowolony, dopoki nie zajrzal do stolowki w budynku Czerwonego Krzyza i nie zasiadl do sniadania wsrod tlumu zolnierzy w najrozmaitszych fantastycznych mundurach. Wtedy nagle stanely mu przed oczami obrazy Lucjany rozbierajacej sie, ubierajacej sie, pieszczacej go i wymyslajacej mu zywiolowo w swojej rozowej koszulce ze sztucznego jedwabiu, ktorej nie chciala zdjac nawet w lozku. Yossarian dlawil sie tostami i jajkami na mysl o kolosalnym bledzie, jaki popelnil drac tak bezczelnie jej dlugie, smukle, nagie, wibrujace mlodoscia cialo na kawaleczki i wrzucajac je z taka beztroska do rynsztoka. Juz teraz tesknil za nia okropnie. W stolowce bylo tylu halasliwych, pozbawionych twarzy ludzi w mundurach. Odczul tak gwaltowna potrzebe znalezienia sie z nia znowu sam na sam, ze zerwal sie raptownie od stolu i pobiegl z powrotem, szukac strzepkow papieru w rynsztoku, ale zostaly juz splukane przez dozorce, ktory polewal ulice.
Nie mogl jej znalezc tego wieczoru ani w nocnym klubie dla oficerow alianckich, ani w dusznym, lsniacym, hedonistycznym chaosie czarnorynkowej restauracji z jej podrygujacymi wielkimi drewnianymi tacami wytwornego jedzenia i rozswiergotanymi stadkami ozywionych, cudownych dziewczyn. Nie potrafil nawet znalezc tej restauracji. Kiedy wreszcie poszedl do lozka sam, snilo mu sie, ze wymyka sie niemieckiej artylerii przeciwlotniczej nad Bolonia z Aarfym, ktory w ohydny sposob.zaglada mu przez ramie z pyszalkowatym, szyderczym usmiechem. Rano pobiegl szukac Lucjany we wszystkich mozliwych francuskich biurach, ale nikt nie wiedzial, o co mu chodzi, biegl wiec przerazony dalej, tak zdenerwowany, rozkojarzony i zdezorientowany, ze musial dokads biec, na przyklad do pokojow szeregowych, do przysadzistej pokojowki w cytrynowych majtkach, ktora zastal przy scieraniu kurzu w pokoju Snowdena na piatym pietrze, ubrana w szarobury sweter i gruba ciemna spodnice. Snowden jeszcze wtedy zyl i Yossarian poznal.
ze to pokoj Snowdena, gdyz zobaczyl jego nazwisko wypisane bialymi literami na granatowym worku, o ktory sie potknal, rzucajac sie na nia z rozpedu w szale tworczej rozpaczy. Kobieta chwycila go za przeguby, nie dajac mu upasc, kiedy potykajac sie pedzil ku niej w potrzebie, i padajac jednoczesnie plecami na lozko wciagnela go na siebie i zagarnela goscinnie w swoje nieco zwiotczale, kojace objecia, wznoszac przy tym miotelke od kurzu wysoko jak sztandar i zwracajac ku niemu czule swoja szeroka, zwierzeca, mila twarz z usmiechem najszczerszej przyjazni. Z glosnym trzaskiem gumy wysliznela sie ze swoich cytrynowych majtek, nie zmieniajac przy tym pozycji.
Kiedy bylo juz po wszystkim, wsunal jej w dlon pieniadze. Uscisnela go tkliwie z wdziecznosci. On tez ja uscisnal. Odwzajemnila mu sie usciskiem i znow wciagnela go na siebie. Wsunal jej znowu pieniadze do reki, kiedy byli po wszystkim, i wybiegl czym predzej z pokoju, zanim zdazyla znow uscisnac go na znak wdziecznosci. Gdy znalazl sie w swoim pokoju, spakowal pospiesznie rzeczy, oddal Nately'emu wszystkie pieniadze, jakie mu pozostaly, i wrocil na Pianose samolotem zaopatrzeniowym, zeby przeprosic Joego Glodomora za to, ze go nie wpuscil. Przeprosiny okazaly sie zbyteczne, gdyz zastal Joego w doskonalym humorze. Joe Glodomor usmiechal sie od ucha do ucha i Yossarianowi zrobilo sie niedobrze na jego widok, gdyz natychmiast zrozumial, co jest przyczyna tego wysmienitego humoru.
– Czterdziesci lotow – oznajmil Joe Glodomor ochoczo, lirycznym tonem, w ktorym bylo slychac ulge i radosc. – Pulkownik znowu podniosl obowiazkowa ilosc lotow.
Yossarian byl ogluszony.
– Ale ja mam juz trzydziesci dwa, do cholery! Jeszcze tylko trzy i bylbym dobry.
Joe Glodomor obojetnie wzruszyl ramionami.
– Pulkownik wymaga czterdziestu akcji – powtorzyl. Yossarian odepchnal go i pobiegl prosto do szpitala.
