Zatkalo go jeszcze bardziej w sekunde pozniej, kiedy dostrzegl barylkowata, monochromatyczna postac pulkownika Korna klusujaca w jego strone w apatycznym pospiechu po lukowato wygietych, szerokich, zoltych, kamiennych schodach z wielkiego zrujnowanego hallu o strzelistych scianach z popekanego ciemnego marmuru i okraglej podlodze z popekanych brudnych kafelkow. Kapelan bal sie pulkownika Korna bardziej jeszcze niz pulkownika Cathcarta. Smagly, niemlody podpulkownik w lodowatych okularach bez oprawki i z graniasta kopula lysiny, ktorej stale dotykal ostroznie koncami swoich splaszczonych palcow, nie lubil kapelana i czesto bywal dla niego niegrzeczny. Utrzymywal go w stanie ciaglego leku swoim suchym, kpiarskim tonem i wszystkowiedzacym, cynicznym spojrzeniem, ktorego kapelan nigdy nie mial odwagi wytrzymac dluzej niz przez sekunde, jezeli sie przypadkowo na nie natknal. Uwage kapelana, ktory pokornie spuscil glowe przed pulkownikiem, w sposob nieunikniony przyciagnal srodek jego figury, gdzie koszula wzdymala sie nad obwislym pasem i opadala baloniasta falda, nadajac mu wyglad barylkowaty i sprawiajac, ze wygladal na nizszego, niz byl w rzeczywistosci. Pulkownik Korn byl niechlujnym, wynioslym czlowiekiem o tlustej cerze i glebokich, ostrych bruzdach biegnacych niemal prosto w dol od nosa, miedzy jego mrocznymi policzkami a kwadratowym, rozdwojonym podbrodkiem. Twarz mial surowa i kiedy zblizyli sie do siebie na schodach i mieli sie minac, spojrzal na kapelana, jakby go nie znal.

– Czesc, ksieze – powiedzial bezbarwnym glosem, nie patrzac na kapelana. – Jak leci?

– Dzien dobry, panie pulkowniku – odpowiedzial kapelan, uznajac slusznie, ze pulkownik Korn nie oczekuje innej odpowiedzi.

Pulkownik wchodzil po schodach nie zwalniajac tempa i kapelan zwalczyl pokuse, zeby mu jeszcze raz przypomniec, ze nie jest katolikiem, tylko anabaptysta, i co za tym idzie, nazywanie go ksiedzem nie jest ani konieczne, ani poprawne. Byl teraz juz prawie pewien, ze pulkownik Korn dobrze o tym pamieta i ze mowienie do niego z niewinna mina “ksieze' to jedna z metod znecania sie nad nim za to, ze jest tylko anabaptysta.

Pulkownik Korn, minawszy kapelana, zatrzymal sie niespodziewanie i wykonawszy gwaltowny obrot skierowal sie wprost na niego z blyskiem gniewnego podejrzenia w oczach. Kapelan zdretwial.

– Skad ksiadz ma tego dorodnego pomidora? – spytal ostro pulkownik Korn.

Kapelan ze zdziwieniem spojrzal na swoja dlon z pomidorem, ktorym go poczestowal pulkownik Cathcart.

– Z gabinetu pulkownika Cathcarta, panie pulkowniku – odpowiedzial po chwili.

– Czy pulkownik wie, ze pan go wzial?

– Tak jest, panie pulkowniku. Sam mi go dal.

– A, w takim razie wszystko w porzadku – uspokoil sie pulkownik Korn. Usmiechnal sie zimno, wpychajac kciukami pomieta koszule do spodni. Jego oczy blysnely bystro jemu tylko wiadoma, zadowolona z siebie zlosliwoscia. – W jakiej sprawie wzywal ksiedza pulkownik Cathcart? – spytal nagle.

Kapelan wahal sie przez chwile, niezdecydowany.

– Mysle, ze nie powinienem…

– Chodzilo o modly do redaktorow z “The Saturday Evening Post'?

Kapelan omal sie nie usmiechnal.

– Tak jest, panie pulkowniku.

Pulkownik Korn, zachwycony swoja intuicja, rozesmial sie szyderczo.

– Wie ksiadz, obawialem sie, ze on wymysli cos rownie smiesznego, jak tylko zobaczylem “The Saturday Evening Post' z tego tygodnia. Mam nadzieje, ze udalo sie ksiedzu wykazac mu cala potwornosc tego pomyslu.

– Pulkownik sie rozmyslil.

– To dobrze. Ciesze sie, iz przekonal go ksiadz, ze redaktorzy “The Saturday Evening Post' nie zamieszcza po raz drugi tego samego materialu po to tylko, zeby robic reklame jakiemus nikomu nie znanemu pulkownikowi. Co tam slychac w puszczy? Jak sobie ksiadz radzi?

– Dziekuje, panie pulkowniku. Wszystko w porzadku.

– To dobrze. Milo mi slyszec, ze nie ma ksiadz zadnych skarg. Prosze dac nam znac, jakby ksiadz czegos potrzebowal. Chcemy wszyscy, zeby ksiedzu bylo tam jak najlepiej.

– Dziekuje, panie pulkowniku. Jest mi dobrze.

Z dolu dobiegal narastajacy gwar. Zblizala sie pora obiadu i pierwsi lotnicy sciagali do sztabowej stolowki, wchodzac do osobnych sal dla oficerow i szeregowych po przeciwnych stronach archaicznej rotundy. Pulkownik Kom przestal sie usmiechac.

– Ksiadz jadl u nas chyba wczoraj czy przedwczoraj, prawda? – spytal z naciskiem.

– Tak jest, panie pulkowniku. Przedwczoraj.

– Tak mi sie wydawalo – powiedzial pulkownik Korn i odczekal chwile, aby znaczenie jego slow dotarlo do kapelana.-Niech sie ksiadz nie przejmuje. Zobaczymy sie, kiedy znow wypadnie ksiedzu kolejka na obiad u nas.

– Dziekuje, panie pulkowniku.

Kapelan nie byl pewien, w ktorej z pieciu stolowek dla oficerow i pieciu dla podoficerow i szeregowych mial tego dnia jesc obiad, gdyz system rotacji, opracowany dla niego przez pulkownika Koma, byl skomplikowany, a swoje notatki zostawil w namiocie. Kapelan byl jedynym wchodzacym w sklad sztabu grupy oficerem, ktory nie mieszkal w butwiejacym budynku z piaskowca ani w zadnej z mniejszych satelitarnych przybudowek wyrastajacych wokol niego bez ladu i skladu. Kapelan mieszkal w odleglosci czterech mil na polanie w lesie miedzy klubem oficerskim a obozem pierwszej z czterech eskadr rozmieszczonych w jednej linii. Kapelan mieszkal samotnie w obszernym kwadratowym namiocie, ktory pelnil rowniez role jego biura. W nocy dobiegaly go odglosy hulanki z klubu oficerskiego, przez co czesto nie mogl zasnac przewracajac sie i rzucajac w lozku na swoim biernym, na pol dobrowolnym wygnaniu. Nie byl w stanie ocenic dzialania lagodnych pigulek, ktore zazywal czasem, zeby moc zasnac, a potem przez wiele dni mial z tego powodu wyrzuty sumienia.

Jedynym czlowiekiem, ktory mieszkal z kapelanem na jego polance, byl kapral Whitcomb, jego pomocnik. Kapral Whitcomb, ateista, byl niezadowolonym podwladnym, swiecie przekonanym, ze potrafilby wykonywac prace kapelana znacznie lepiej od niego, i co za tym idzie, uwazal sie za skrzywdzona ofiare nierownosci spolecznej. Mieszkal we wlasnym namiocie, rownie przestronnym i kwadratowym jak namiot kapelana. Traktowal kapelana impertynencko i z jawna pogarda, od chwili kiedy sie przekonal, ze mu to ujdzie na sucho. Sciany obu namiotow na polance dzielilo nie wiecej niz cztery do pieciu stop.

Ten sposob zycia wyznaczyl kapelanowi pulkownik Korn. Jednym z najwazniejszych powodow umieszczenia kapelana poza budynkiem sztabu byla teoria pulkownika Korna, ze mieszkajac w namiocie, tak jak wiekszosc jego parafian, kapelan bedzie mogl nawiazac z nimi blizszy kontakt. Innym z najwazniejszych powodow byl fakt, ze ciagla obecnosc kapelana w sztabie krepowalaby pozostalych oficerow. Co innego utrzymywac lacznosc z Bogiem – byla to rzecz, na ktora wszyscy sie godzili – a co innego miec Go na karku przez dwadziescia cztery godziny na dobe. W sumie, jak wyjasnil pulkownik Kom majorowi Danby'emu, nerwowemu i wylupiastookiemu oficerowi operacyjnemu, kapelan i tak mial dobrze; jego jedynym obowiazkiem bylo sluchanie o klopotach innych, grzebanie zmarlych, nawiedzanie chorych i odprawianie nabozenstw. A nie mial teraz zbyt wielu zmarlych, podkreslal pulkownik Korn, gdyz niemieckie lotnictwo mysliwskie wlasciwie przestalo istniec i wedlug oceny pulkownika blisko dziewiecdziesiat procent wypadkow smiertelnych, ktore sie jeszcze zdarzaly, przypadalo na samoloty stracone na terytorium wroga lub zaginione w chmurach, wiec kapelan nie mial w zwiazku z nimi zadnej pracy. Nabozenstwa rowniez nie meczyly go zbytnio, gdyz odprawial je tylko raz na tydzien w budynku sztabu i przychodzilo na nie bardzo niewielu lotnikow.

Prawde mowiac, kapelanowi zaczynalo sie podobac na polance w lesie. Zarowno on, jak kapral Whitcomb mieli zapewnione wszelkie udogodnienia, tak aby zaden z nich nie mogl skarzyc sie na niewygody i na tej podstawie zadac przeniesienia do budynku sztabu. Kapelan jadal sniadania, obiady i kolacje na zmiane w osmiu stolowkach eskadr oraz co piaty posilek w stolowce dla szeregowych w sztabie grupy i co dziesiaty tamze w stolowce oficerskiej. W rodzinnym Wisconsin kapelan z luboscia zajmowal sie uprawa ogrodka i teraz jego serce napelnialo sie wspanialym wrazeniem zyznosci i plodnosci, ilekroc napawal sie widokiem niskich, kolczastych galezi poskrecanych drzew i wysokich po pas traw i zielska, ktore go otaczaly ze wszystkich stron. Na wiosne kusilo go, zeby zasadzic cynie i begonie na waskiej grzadce wokol namiotu, ale powstrzymala go obawa przed zlosliwosciami kaprala Whitcomba. Kapelan cenil sobie odosobnienie i spokoj tego sielankowego otoczenia oraz nastroj zadumy i kontemplacji, do jakiego ono sklanialo. Przychodzilo teraz do niego mniej ludzi ze swoimi klopotami niz dawniej i pozwalal sobie dziekowac Bogu i za to. Kapelan nie mial daru latwego obcowania z ludzmi i prowadzenia rozmowy. Tesknil za zona i trojka malych dzieci, i zona rowniez tesknila za nim.

Вы читаете Paragraf 22
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату