trabiac w udrece. Omal sie nie zabil skrecajac z upiornym piskiem opon, aby nie worac sie w gromade oszalalych zolnierzy, ktorzy biegli w bieliznie ku wzgorzom, nie patrzac przed siebie, oslaniajac glowy watlymi tarczami ramion. Zolte, pomaranczowe i czerwone ognie plonely po obu stronach drogi. Palily sie drzewa i namioty, a samoloty Mila nalatywaly bez kpnca z otwartymi klapami komor bombowych, blyskajac swiatlami pozycyjnymi. Pulkownik Cathcart malo nie przewrocil jeepa do gory kolami, hamujac przed wieza kontrolna. Wyskoczyl z niebezpiecznie zarzucajacego samochodu jeszcze w biegu i wpadl po schodach na gore, gdzie przy pulpitach i przyrzadach miotalo sie trzech ludzi. Z dziko plonacymi oczami i miesista twarza wykrzywiona napieciem rzucil sie, obalajac dwoch najblizej stojacych, do niklowanego mikrofonu. Scisnal mikrofon ze zwierzeca sila i zaczai krzyczec histerycznie co sil w plucach: – Milo, ty skurwysynu! Czys ty zwariowal? Co ty, do cholery, wyprawiasz? Laduj! Natychmiast laduj!

– Czy moglby pan tak nie wrzeszczec? – odpowiedzial Milo, ktory stal tuz obok niego w wiezy kontrolnej rowniez z mikrofonem w reku. – Jestem tutaj. – Milo spojrzal na pulkownika z wyrzutem i wrocil do przerwanej pracy. – Bardzo dobrze, chlopcy, bardzo dobrze – spiewal do swego mikrofonu – ale widze, ze jeden magazyn jeszcze stoi. To nie jest robota, Puryis, zwracalem ci juz uwage, ze pracujesz niechlujnie. Natychmiast wracaj i sprobuj jeszcze raz. Tym razem podchodz powoli… powoli. Co nagle, to po diable, Purvis. Co nagle, to po diable. Mowilem ci to ze sto razy. Co nagle, to po diable.

Glosnik nad glowa zaczal skrzeczec:

– Milo, tu Alvin Brown. Zrzucilem wszystkie bomby. Co mam teraz robic?

– Ostrzeliwac.

– Ostrzeliwac? – spytal wstrzasniety Alvin Brown.

– Nie mamy innego wyjscia – poinformowal go Milo z rezygnacja. – Tak jest w umowie.

– Trudno – zgodzil sie Alvin Brown. – W takim razie bede ostrzeliwal.

Tym razem Milo przeciagnal strune. Zbombardowanie wlasnych oddzialow bylo nie do strawienia nawet dla najbardziej flegmatycznych obserwatorow i wygladalo na to, ze nadszedl jego kres. Wysoko postawione osobistosci urzedowe sciagaly celem przeprowadzenia sledztwa. Gazety atakowaly Mila krzyczacymi naglowkami, kongresmeni pietnowali zbrodnie stentorowym glosem, domagajac sie kary. Matki zolnierzy organizowaly grupy aktywistek i zadaly zemsty. Ani jeden glos nie podniosl sie w jego obronie. Wszyscy przyzwoici ludzie czuli sie obrazeni i Milo nie wykaraskalby sie z tego, gdyby nie udostepnil swoich ksiag do wgladu i nie ujawnil ogromnego zysku z calej operacji. Mogl wyplacic rzadowi odszkodowanie za wszystkie straty w ludziach i sprzecie i jeszcze zostawalo mu tyle, zeby nadal kupowac egipska bawelne. Kazdy, oczywiscie, mial udzial w zyskach. A najpiekniejsze w calym interesie bylo to, ze rzadowi nie nalezalo sie odszkodowanie.

– W demokracji rzad reprezentuje lud – wyjasnial Milo. – My jestesmy ludem, tak? Mozemy wiec zatrzymac sobie pieniadze, eliminujac posrednika. Szczerze mowiac, wolalbym, aby rzad w ogole nie mieszal sie do wojny i pozostawil te dziedzine inicjatywie prywatnej. Placac rzadowi wszystko, co mu sie nalezy, zachecamy go tylko do zwiekszania kontroli i zachecamy innych przedsiebiorcow do bombardowania swoich wlasnych oddzialow. Odbieramy ludziom bodzce do dzialania.

Milo mial oczywiscie racje i wkrotce wszyscy mu to przyznali, z wyjatkiem kilku zgorzknialych pechowcow w rodzaju doktora Daneeki, ktory boczyl sie ponuro, mruczal rozne insynuacje i kwestionowal moralnosc calego przedsiewziecia, dopoki Milo nie udobruchal go premia od syndykatu w postaci lekkiego skladanego aluminiowego fotela ogrodowego, ktory doktor mogl bez trudu wynosic sobie przed namiot, ilekroc Wodz White Halfoat wszedl do namiotu i wnosic z powrotem do namiotu, kiedy Wodz White Halfoat wyszedl. Doktor Daneeka stracil glowe podczas tego bombardowania; zamiast uciekac pozostal na placu i wykonywal swoje obowiazki, czolgajac sie po ziemi jak zwinna, chytra jaszczurka od rannego do rannego, wsrod gradu odlamkow, ognia broni maszynowej i bomb zapalajacych, stosujac opatrunki, morfine, lubki i sulfanilamid z twarza mroczna, posepna, bez jednego zbednego slowa, widzac w kazdej siniejacej ranie zlowrozbny znak swego wlasnego rozkladu. Pracowal przez cala noc bez chwili przerwy az do ostatecznego wyczerpania, a nastepnego dnia sam rozchorowal sie na katar i pobiegl zrzedzac do ambulatorium, zeby Gus i Wes zmierzyli mu temperature i zeby wziac plaster gorczyczny i inhalator.

Doktor Daneeka opatrywal owej nocy jeczacych rannych z tym samym ponurym, zwroconym do wewnatrz glebokim smutkiem, jaki zademonstrowal na lotnisku w dniu nalotu na Awinion, kiedy to Yossarian wyszedl z samolotu nagi, w stanie kompletnego szoku, umazany obficie Snowdenem na pietach i palcach, na lokciach, kolanach i dloniach, i wskazal bez slowa za siebie, gdzie lezal miody radiostrzelec zamarzajac na smierc na podlodze obok jeszcze mlodszego tylnego strzelca, ktory tracil przytomnosc za kazdym razem, kiedy otworzyl oczy i zobaczyl konajacego Snowdena.

Doktor Daneeka niemal z czuloscia narzucil Yossarianowi koc na ramiona, kiedy Snowdena wyciagnieto z samolotu i zaniesiono na noszach do karetki. Z pomoca McWatta zaprowadzil Yossariana do jeepa i w milczeniu pojechali we trojke do ambulatorium, gdzie doktor Daneeka posadzil Yossariana na krzesle i wilgotnymi zimnymi tamponami zmywal z niego Snowdena. Potem dal mu pigulke i zastrzyk, po ktorym Yossarian spal przez dwanascie godzin. Kiedy sie przebudzil i przyszedl do doktora Daneeki, doktor dal mu nastepna pigulke i zastrzyk, po ktorym spal przez nastepne dwanascie godzin. Kiedy Yossarian obudzil sie i przyszedl do niego, doktor Daneeka przygotowal kolejna pigulke i zastrzyk.

– Jak dlugo masz zamiar szpikowac mnie tymi pigulkami i zastrzykami? – spytal go Yossarian.

– Dopoki nie poczujesz sie lepiej.

– Czuje sie zupelnie dobrze juz teraz.

Doktor Daneeka zmarszczyl ze zdziwieniem delikatne, opalone czolo.

– To dlaczego sie nie ubierzesz? Dlaczego chodzisz goly?

– Nie chce juz nigdy wiecej miec na sobie munduru. Doktor Daneeka przyjal to wyjasnienie i odlozyl strzykawke.

– Czy jestes pewien, ze czujesz sie lepiej? – spytal.

– Czuje sie doskonale. Jestem tylko nieco ociezaly po tych twoich pigulkach i zastrzykach.

Yossarian chodzil jak go Pan Bog stworzyl przez caly dzien i nadal byl goly nastepnego przedpoludnia, kiedy Milo po dlugich poszukiwaniach znalazl go wreszcie siedzacego na drzewie tuz za malym, malowniczym cmentarzem wojskowym, na ktorym chowano Snowdena. Milo mial na sobie swoj zwykly stroj roboczy: oliwkowe spodnie, czysta oliwkowa koszule ze srebrna belka podporucznika polyskujaca na kolnierzu, krawat i regulaminowa czapke ze sztywnym skorzanym daszkiem.

– Szukalem cie wszedzie – krzyknal Milo z dolu do Yossariana z wyrzutem.

– Trzeba mnie bylo szukac na tym drzewie – odpowiedzial Yossarian. – Siedze tutaj od rana.

– Zejdz na ziemie, sprobuj tego i powiedz mi, czy to dobre. To bardzo wazne.

Yossarian potrzasnal glowa. Siedzial goly na najnizszej galezi drzewa, trzymajac sie obiema rekami konaru nad soba. Nie chcial sie ruszyc i Milo nie majac innego wyjscia objal pien i z wyrazem najwyzszego niesmaku zaczai sie wspinac na drzewo. Robil to niezrecznie, sapiac przy tym glosno i stekajac, i zanim sie podciagnal na tyle, ze mogl przerzucic noge przez galaz i zlapac oddech, jego ubranie bylo wymiete i poprzekrecane. Czapka przekrzywila mu sie na glowie grozac w kazdej chwili upadkiem. Milo schwycil ja w ostatniej chwili. Krople potu blyszczaly mu na wasach jak perly czystej wody i jak metne pecherze wzbieraly pod oczami. Yossarian przygladal mu sie obojetnie. Milo ostroznie wykonal polobrot, zwracajac sie przodem do Yossariana.

Odwinal z papierka cos miekkiego, okraglego i brazowego i podal to Yossarianowi.

– Sprobuj i powiedz mi, co o tym sadzisz. Chcialbym to dac zolnierzom.

– Co to jest? – spytal Yossarian odgryzajac spory kes.

– Bawelna w czekoladzie.

Yossarian zakrztusil sie i wyplul wielka porcje bawelny w czekoladzie prosto w twarz Milowi.

– Masz, wez ja sobie! – rzucil ze zloscia. – Jezu Chryste! Czys ty zwariowal? Nie oczysciles jej nawet z tych cholernych nasion.

– Moze jednak sprobujesz? – blagal Milo. – Nie moze byc az tak niedobra. Czy naprawde jest az tak niedobra?

– Jest gorsza, niz myslisz.

– Ale ja musze dac to w stolowkach.

– Nikt tego nie przelknie.

– Beda musieli – postanowil Milo tonem dyktatora i omal nie skrecil karku, kiedy puscil sie jedna reka, aby podkreslic swoje slowa wladczym gestem.

Вы читаете Paragraf 22
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату