Luftwaffe przestala istniec! – zawodzil. Wygladal, jakby za chwile mial sie rozplakac. – Linia Gotow moze lada dzien trzasnac!
– No wiec? – spytal Yossarian. – Co w tym zlego?
– Co w tym zlego? – krzyknal doktor Daneeka.-Jezeli nic sie nie zmieni, i to predko, Niemcy moga skapitulowac. I wtedy wszystkich nas wysla na Pacyfik!
Yossarian wytrzeszczyl oczy w groteskowym przestrachu.
– Czys ty oszalal? Czy ty wiesz, co mowisz?
– Tak, latwo ci sie smiac – usmiechnal sie gorzko doktor Daneeka.
– A kto tu sie, u diabla, smieje?
– Ty przynajmniej masz szanse. Bierzesz udzial w walkach i mozesz jeszcze zginac. Ale co ja mam zrobic? Dla mnie nie ma zadnej nadziei.
– Zwariowales do reszty! – krzyknal z naciskiem Yossarian, lapiac go za koszule na piersi. – Rozumiesz? Zamknij na chwile swoja glupia gebe i posluchaj, co ci powiem.
Doktor Daneeka wyrwal sie.
– Zabraniam ci mowic do mnie w ten sposob. Jestem dyplomowanym lekarzem.
– No to zamknij swoja dyplomowana lekarska gebe i posluchaj, co mi powiedzieli w szpitalu. Jestem wariatem. Wiedziales o tym?
– No i co z tego?
– Naprawde.
– No i co?
– Jestem pomylony. Mam kota. Nie rozumiesz? Brak mi piatej klepki. Zamiast mnie odeslali do kraju przez pomylke kogos innego. Maja tam w szpitalu dyplomowanego psychiatre, ktory mnie badal i wydal takie orzeczenie. Jestem naprawde nienormalny.
– No i co?
– Jak to “no i co'? – Yossarian nie mogl zrozumiec, jak doktor moze nie rozumiec. – Nie rozumiesz, co to znaczy? Teraz mozesz mnie wylaczyc z personelu walczacego i odeslac do kraju. Nie posyla sie przeciez na smierc wariatow, prawda?
– A kto inny da sie poslac?
28 Dobbs
McWatt dal sie poslac, chociaz nie byl wariatem. Podobnie jak Yossarian, ktory jeszcze kulal, ale kiedy odbyl dwa nastepne loty i poczul sie zagrozony pogloskami o nowym nalocie na Bolonie, pokustykal zdecydowanie pewnego cieplego popoludnia do namiotu Dobbsa, przylozyl palec do ust i powiedzial: “Csss!'
– Dlaczego go uciszasz? – spytal Kid Sampson, ktory obieral zebami mandarynke i przegladal postrzepiona ksiazeczke z komiksami.
– Przeciez on nic nie mowi.
– Spierdalaj – powiedzial do niego Yossarian, wskazujac kciukiem za siebie, w strone wyjscia z namiotu.
Kid Sampson uniosl ze zrozumieniem swoje jasne brwi i zerwal sie z gotowoscia. Swisnal cztery razy w swoje zolte obwisle wasy i pognal w kierunku wzgorz na starym, pogietym, zielonym motocyklu, ktory kupil od kogos przed kilkoma miesiacami. Yossarian odczekal, az ostatnie, ledwo slyszalne kaszlniecie motoru scichnie w oddali. W namiocie bylo tego dnia jakos inaczej niz zwykle. Panowal zbyt wielki lad. Dobbs przygladal mu sie z zainteresowaniem, palac grube cygaro. Yossarian, od chwili kiedy zebral sie na odwage, mial piekielnego stracha.
– W porzadku – powiedzial. – Zabijemy pulkownika Cathcarta. Zrobimy to razem.
Dobbs podskoczyl na lozku z wyrazem najdzikszego przerazenia.
– Cicho! – ryknal. – Zabic pulkownika Cathcarta? Co ty wygadujesz?
– Ciszej, do cholery, bo cala wyspa uslyszy – warknal Yossarian.
– Masz jeszcze ten rewolwer?
– Czys ty oszalal? – wrzeszczal Dobbs. – Dlaczego mialbym zabijac pulkownika Cathcarta?
– Dlaczego? – Yossarian gapil sie na Dobbsa z wyrazem niedowierzania. – Jak to dlaczego? Przeciez to byl twoj pomysl. Moze nie przychodziles do szpitala prosic mnie o pomoc?
Dobbs usmiechnal sie powoli.
– Ale wtedy mialem zaledwie piecdziesiat osiem lotow – wyjasnil ssac ze smakiem cygaro. – Teraz jestem spakowany i czekam na wyjazd do domu. Zaliczylem juz szescdziesiat lotow bojowych.
– No i co z tego? – odpowiedzial Yossarian. – On i tak znowu podniesie norme.
– Moze tym razem nie podniesie.
– Zawsze podnosi. Co sie z toba, do cholery, dzieje? Spytaj Joego Glodomora, ile razy sie pakowal.
– Musze poczekac i zobaczyc, co bedzie – upiera) sie Dobbs. – Bylbym szalony mieszajac sie do czegos takiego teraz, kiedy jestem zwolniony od udzialu w akcjach bojowych. – Strzasnal popiol z cygara. – Nie, ja ci radze, zebys zaliczyl szescdziesiat lotow tak jak my wszyscy i wtedy zobaczysz.
Yossarian powstrzymal sie, zeby mu nie plunac prosto w twarz.
– Moge nie dozyc do szescdziesieciu – przypochlebial sie bezbarwnym, pesymistycznym glosem. – Rozeszly sie sluchy, ze pulkownik znowu zglosil nasza grupe do akcji na Bolonie.
– To tylko sluchy – powiedzial Dobbs z wazna mina. – Nie mozna wierzyc kazdej plotce.
– Nie potrzebuje twoich dobrych rad.
– Moze porozmawiasz z Orrem? – poradzil mu Dobbs. – W zeszlym tygodniu podczas tego drugiego nalotu na Awinion znowu stracili go nad morzem. Moze on jest tak rozzalony, ze zechce go zabic?
– Orr jest za glupi, zeby byc nieszczesliwy.
Orr zostal znowu stracony nad morzem, w czasie kiedy Yossarian byl w szpitalu, i posadzil swoj okaleczony samolot lagodnie na szklistych, blekitnych falach Zatoki Marsylskiej z takim bezblednym mistrzostwem, ze cala szescioosobowa zaloga wyszla z tego bez najmniejszego szwanku. Wlazy awaryjne w tylnej i przedniej czesci samolotu otworzyly sie, kiedy bialozielona woda pienila sie jeszcze wokol samolotu, i lotnicy wyskakiwali w pospiechu w obwislych pomaranczowych kamizelkach ratunkowych, ktore nie nadymaly sie, tylko dyndaly im na szyjach sflaczale i bezuzyteczne. Kamizelki ratunkowe nie nadymaly sie, poniewaz Milo powyjmowal z nich zbiorniczki z dwutlenkiem wegla, potrzebne mu do przyrzadzania truskawkowych i ananasowych napojow gazowanych, ktore serwowano w stolowce oficerskiej, i wlozyl na ich miejsce odbite na powielaczu karteczki z nastepujacym tekstem: “Dobro firny M i M to dobro kraju'. Orr wylonil sie ostatni z tonacego samolotu.
– Zaluj, zes go nie widzial! – opowiadal sierzant Knight Yos-sarianowi ryczac ze smiechu. – W zyciu nie widziales nic tak smiesznego. Kamizelki nie dzialaly, poniewaz Milo ukradl dwutlenek wegla, zeby robic te napoje gazowane, ktore wam skurwysynom daja w kasynie oficerskim. Na szczescie nic sie nie stalo. Tylko jeden z nas nie umial plywac, ale wciagnelismy go na ponton, ktory Orr uruchomil i podholowal do kadluba, kiedy jeszcze wszyscy tam stalismy. Trzeba przyznac, ze ten maly pomyleniec ma dryg do takich rzeczy. Drugi ponton urwal sie i odplynal, wiec w szostke znalezlismy sie w jednym, gdzie siedzielismy jak sledzie w beczce, bojac sie ruszyc, zeby kogos nie wypchnac do wody. Samolot poszedl na dno w jakies trzy sekundy po tym, jak go opuscilismy, i kiedy tylko zostalismy sami, zaczelismy rozkrecac nasze kamizelki, zeby zobaczyc, co sie z nimi stalo, i znalezlismy te cholerne karteczki od Mila, stwierdzajace, ze co jest dobre dla niego, jest dobre dla nas wszystkich. Co za skurwiel! Jezu, ale go klelismy, wszyscy z wyjatkiem twojego przyjaciela Orra, ktory tylko szczerzyl zeby, jakby godzil sie z tym, ze co jest dobre dla Mila, jest dobre dla nas wszystkich.
Slowo daje, zaluj, zes go nie widzial, jak siedzial na burcie tratwy niczym kapitan okretu, a my wszyscy patrzylismy na niego czekajac, az powie, co mamy dalej robic. On tymczasem klepal sie po udach co kilka sekund, jakby mial dreszcze, i powtarzajac: “W porzadku, teraz juz w porzadku', zasmiewal sie jak maly, zwariowany odmieniec; potem znowu powtarzal: “W porzadku, teraz juz w porzadku', i znowu chichotal jak maly, zwariowany odmieniec. Zupelnie jakby sie patrzylo na jakiegos przyglupka. Dzieki temu patrzeniu na niego nie potracilismy glow zupelnie juz w pierwszych minutach, kiedy kazda kolejna fala zalewala nas, zmywajac po kilku do wody, i musielismy wdrapywac sie z powrotem przed nadejsciem nastepnej fali, ktora mogla odepchnac nas od tratwy. Bylo to cholernie zabawne. Caly czas wypadalismy i wlazilismy z powrotem. Tego, ktory nie umial plywac,
