trzymalismy rozciagnietego na dnie tratwy, ale i tak o malo nam sie nie utopil, bo w srodku bylo tyle wody, ze zalewala mu twarz. O rany!

Potem Orr zaczal otwierac rozne schowki w tratwie i dopiero zaczela sie heca. Najpierw znalazl pudelko z czekolada i poczestowal wszystkich, siedzielismy wiec jedzac slona, mokra czekolade, podczas gdy fale raz po raz zrzucaly nas do wody. Potem znalazl bulion w kostkach i aluminiowe kubki i zrobil nam zupe. Potem znalazl herbate. I oczywiscie ja zaparzyl. Widzisz go, jak serwuje nam herbate, kiedy tak siedzimy przemoczeni do nitki, z tylkami w wodzie? Teraz juz spadalem z tratwy ze smiechu. Zasmiewalismy sie wszyscy. Tylko on zachowywal smiertelna powage, jesli nie liczyc tego glupkowatego chichotu i usmiechu szalenca. Coz to za kawal wariata! Wszystko, co znalazl, zaraz musial wyprobowac. Znalazl proszek przeciwko rekinom i natychmiast wysypal go do wody. Znalazl farbe sygnalizacyjna i wrzucil ja do morza. Potem znalazl zylke do lowienia ryb i suszona przynete i twarz mu sie rozjasnila, jakby ukazal sie kuter ratunkowy spieszacy, zeby nas wziac na poklad, zanim umrzemy z wyczerpania albo zanim Niemcy wysla ze Spezii lodz, ktora wezmie nas do niewoli albo posieka z karabinu maszynowego. Nie tracac ani chwili Orr zarzucil zylke do wody i podspiewywal radosny jak ptasze. “Panie poruczniku, co pan chce zlapac?' – pytam go. “Dorsza' – odpowiada. I wcale nie zartowal. Cale szczescie, ze nic nie zlapal, boby go zjadl na surowo i nas tez do tego zmusil, poniewaz znalazl broszurke, w ktorej bylo napisane, ze dorsza mozna jesc na surowo.

Nastepna rzecza, jaka znalazl, bylo male niebieskie wioselko wielkosci lyzeczki do herbaty i oczywiscie zaczal nim wioslowac, usilujac ruszyc tym patyczkiem tratwe wagi dziewieciuset funtow. Mozesz to sobie wyobrazic? Potem znalazl maly kompas i wielka wodoodporna mape, ktora rozpostarl sobie na kolanach, a na niej ustawil kompas, l w ten sposob spedzal czas az do nadejscia kutra ratunkowego w pol godziny pozniej, siedzac z rozlozona mapa i kompasem na kolanach, ciagnac za soba zylke z przyneta i machajac co sil tym malusienkim niebieskim wioselkiem, jakby gnal na Majorke. O rany!

Sierzant Knight wiedzial wszystko o Majorce, podobnie jak Orr, gdyz Yossarian czesto opowiadal im o takich miejscach azylu, jak Hiszpania, Szwajcaria i Szwecja, gdzie amerykanscy lotnicy mogli byc internowani do konca wojny w warunkach calkowitego bezpieczenstwa i luksusu, jezeli tylko tam dolecieli. Yossarian byl w eskadrze najwiekszym autorytetem w kwestiach internowania i zaczal juz snuc plany przymusowego ladowania w Szwajcarii podczas lotu nad polnocnymi Wlochami. Oczywiscie wolalby Szwecje, gdzie poziom intelektualny byl wyzszy i gdzie moglby kapac sie nago z pieknymi dziewczynami o niskich, spokojnych glosach, plodzac cale szczesliwe, niezdyscyplinowane tabuny nieslubnych Yossariankow, ktorym pomoc panstwa umozliwialaby przyjscie na swiat i start zyciowy bez pietna hanby; niestety Szwecja byla poza jego zasiegiem i Yossarian czekal na odlamek, ktory uszkodzilby jeden z silnikow nad Alpami wloskimi, dajac mu pretekst do skierowania sie ku Szwajcarii. Nie powiedzialby nawet swojemu pilotowi, dokad go prowadzi. Yossarian niejednokrotnie mial zamiar zmowic sie z ktoryms z pilotow, do ktorego mialby zaufanie, zeby zameldowac o uszkodzeniu silnika, a potem zniszczyc dowody oszustwa ladujac na brzuchu, ale jedynym pilotem, do ktorego naprawde mial zaufanie, byl McWatt, a temu bylo wszedzie dobrze i poza tym nadal sprawialo mu wielka ucieche pikowanie na namiot Yossariana albo przelatywanie nad plazowiczami na brzegu tak nisko, ze potezny podmuch smigiel zlobil w wodzie glebokie bruzdy i wzbijal chmure bryzgow utrzymujaca sie jeszcze kilka sekund po jego przelocie.

Dobbs i Joe Glodomor nie wchodzili w gre, podobnie jak Orr, ktory znowu majstrowal przy zaworze do piecyka, kiedy zgnebiony Yossarian przykustykal do namiotu po tym, jak Dobbs odrzucil jego propozycje. Piecyk, ktory Orr sporzadzal z odwroconej do gory dnem blaszanej beczki, stal posrodku gladkiej cementowej podlogi, ktora tez byla jego dzielem. Pracowal zarliwie, na kleczkach. Yossarian staral sie nie zwracac na niego uwagi; utykajac dowlokl sie do swego lozka i usiadl z przeciaglym sieknieciem czlowieka utrudzonego. Czul, jak krople potu stygna mu na czole. Dobbs dzialal na niego przygnebiajaco. Doktor Daneeka dzialal na niego przygnebiajaco. Zlowieszcze przeczucie katastrofy dreczylo go, kiedy patrzyl na Orra. Nagle odezwala sie w nim cala gama wewnetrznych drgan i tikow. Nerwy mial napiete do ostatecznosci i zyla na przegubie zaczela mu pulsowac.

Orr obserwowal Yossariana przez ramie, jego wilgotne wargi odslanialy wypukle rzedy wielkich, wystajacych zebow. Siegnawszy za siebie wygrzebal z szafki nocnej butelke cieplego piwa, otworzyl ja i wreczyl Yossarianowi. Zaden z nich nie odezwal sie slowem. Yossarian zdmuchnal piane i odchylil glowe do tylu. Orr przygladal mu sie przebiegle, szczerzac bezglosnie zeby. Yossarian nie spuszczal go z oka. Orr parsknal z lekkim, mokrym sykiem i wrocil do swojej pracy na kleczkach. Yossarian stezal.

– Nie zaczyna] – poprosil z grozba w glosie, zaciskajac dlonie na butelce. – Nie zaczyna] majstrowac przy swoim piecyku. Orr zachichotal cicho.

– Juz prawie skonczylem.

– Wcale nie skonczyles. Dopiero chcesz zaczac.

– Popatrz, tutaj masz zawor. Jest prawie zlozony.

– A ty go zaraz rozbierzesz. Znam cie dobrze, bydlaku. Widzialem ze trzysta razy, jak to robisz. Orr zadrzal z uciechy.

– Chce zlikwidowac przeciek benzyny – wyjasni). – Zmniejszylem go tak, ze juz ledwo sie saczy.

– Nie moge na ciebie patrzec – wyznal Yossarian bezdzwiecznym glosem. – Jezeli chcesz robic cos duzego, to bardzo prosze, ale ten zawor sklada sie z mikroskopijnych czesci i nie mam teraz cierpliwosci, zeby patrzec, jak wkladasz tyle pracy w cos tak cholernie malego i niewaznego.

– Jak cos jest male, to nie znaczy, ze jest niewazne.

– Wszystko jedno.

– Ostatni raz?

– Jak mnie nie bedzie. Jestes szczesliwym kretynem i nie mozesz zrozumiec tego, co ja czuje. Kiedy pracujesz nad czyms takim malym, dzieja sie ze mna rzeczy, ktorych nawet nie potrafie wytlumaczyc. Czuje, ze cie nie znosze. Rodzi sie we mnie nienawisc i zaczynam sie powaznie zastanawiac, czy nie rozbic ci butelki na glowie albo nie wbic ci w szyje tego kordelasa. Rozumiesz?

Orr kiwnal glowa bardzo inteligentnie.

– Nie bede teraz rozbieral zaworu – powiedzial i zaczal go rozbierac z powolna, niezmordowana, nie konczaca sie precyzja, pochylajac swoja wiejska, z gruba ciosana twarz prawie do ziemi i manipulujac pracowicie palcami przy malenkim urzadzeniu z tak bezgranicznym, pracowitym skupieniem, ze wygladalo to na zupelna bezmyslnosc.

Yossarian zmell w ustach przeklenstwo i postanowil nie zwracac na niego uwagi.

– A wlasciwie po cholere tak sie spieszysz z tym piecykiem?

– warknal w chwile pozniej, zapominajac o swoim postanowieniu.

– Jest jeszcze goraco. Niedlugo pewnie pojdziemy sie kapac. Dlaczego przejmujesz sie zimnem?

– Dnie sa coraz krotsze – zauwazyl Orr filozoficznie. – Chcialbym przygotowac tu wszystko dla ciebie, poki jeszcze czas. Jak skoncze, bedziesz mial najlepszy piecyk w calej eskadrze. Dzieki temu zaworowi, ktory naprawiam, bedzie sie palic przez cala noc, a ta metalowa oslona bedzie promieniowac cieplem na caly namiot. Jezeli idac spac postawisz na nim helm z woda, bedziesz mial na rano ciepla wode do mycia. Czy to nie bedzie przyjemne? A jak bedziesz chcial ugotowac sobie jajka albo zupe, to wystarczy postawic tutaj garnek i podkrecic plomien.

– Dlaczego mowisz caly czas o mnie? – zainteresowal sie Yossarian. – A gdzie ty bedziesz?

Karlowaty tors Orra zatrzasl sie nagle w tlumionym przystepie rozbawienia.

– Nie wiem – zawolal i niesamowity, drzacy chichot wyrwal sie nagle spoza szczekajacych wielkich zebow jak dlugo powstrzymywany strumien uczucia. – Nie wiem, gdzie bede, jak mnie dalej tak beda zestrzeliwac – dokonczyl smiejac sie z gardlem pelnym sliny.

Yossarian poczul wzruszenie.

– Dlaczego nic nie robisz, zeby przestac latac? Masz przeciez powod.

– Mam tylko osiemnascie lotow.

– Ale prawie we wszystkich byles zestrzelony. Za kazdym razem spadasz do wody albo rozbijasz sie przy ladowaniu.

– Nie mam nic przeciwko lataniu. Uwazam, ze to bardzo zabawne. Powinienes sprobowac poleciec pare razy ze mna, kiedy nie bedziesz prowadzacym. Po prostu dla smiechu. Chi! Chi! – Orr z wyrazna uciecha obserwowal Yossariana katem oka.

– Znowu mam leciec jako prowadzacy – powiedzial Yossarian unikajac jego wzroku.

– Jak nie bedziesz prowadzacym. Gdybys mial troche oleju w glowie, to wiesz, co bys zrobil? Poszedlbys prosto do Piltcharda i Wrena i powiedzial im, ze chcesz latac ze mna.

Вы читаете Paragraf 22
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату