kazdemu plywajacemu przedmiotowi z lekiem, ze moze on miec jakis zwiazek z Orrem lub Clevingerem, i byl przygotowany na najgorsze, nie na to jednak, co zrobil pewnego dnia McWatt, wylaniajac sie nagle z wyciem motorow z dalekiej ciszy i przelatujac z basowym, ogluszajacym rykiem wzdluz brzegu nad podrygujaca na falach tratwa, gdzie jasnowlosy, blady Kid Sampson, ktoremu nawet z tej odleglosci widac bylo zebra, podskoczyl blaznujac do lecacego samolotu dokladnie w chwili, gdy jakis kaprysny podmuch wiatru lub moze drobny blad McWatta obnizyl lot mknacego samolotu i smiglo przecielo go na pol.

Nawet ludzie, ktorych tam nie bylo, pamietali doskonale, co dzialo sie potem. Przez rozrywajacy uszy, przytlaczajacy huk motorow uslyszeli wyrazne, krotkie, ciche “ciach!' i zostaly tylko dwie blade, chude nogi Kida Sampsona, polaczone jakos przy krwawych, odrabanych biodrach, ktore – jak sie zdawalo – staly na tratwie nieruchomo przez cala minute, zanim wpadly do wody ze slabym, rozbrzmiewajacym echem chlupotem, odwracajac sie tak, ze widac bylo tylko groteskowe palce i gipsowobiale podeszwy stop.

Na plazy rozpetalo sie pieklo. Nie wiadomo skad zmaterializowala sie nagle siostra Cramer i lkala histerycznie na piersi Yossariana, ktory objal ja ramieniem i pocieszal. Druga reka podtrzymywal siostre Duckett, rowniez drzaca i szlochajaca, z dluga, ostra twarzyczka smiertelnie pobladla. Wszyscy na plazy dokads biegli, a mezczyzni krzyczeli kobiecymi glosami. Pedzili w poplochu do swoich rzeczy i zgarniali je pospiesznie, spogladajac z ukosa na kazda lagodna, spieniona fale, w obawie, ze rzuci im do stop jakis obrzydliwy, czerwony, okropny organ w rodzaju watroby czy pluc. Ci, ktorzy byli w wodzie, rozpaczliwie starali sie z niej wydostac, zapominajac w pospiechu, ze umieja plywac, placzac i walczac z lepkim, kleistym zywiolem jak z przejmujaca wichura. Kid Sampson spadl w postaci deszczu. Ci, ktorzy zauwazyli jego krople na swoich torsach i ramionach, wzdrygneli sie ze strachem i obrzydzeniem, jakby chcieli wyskoczyc ze swojej wlasnej nienawistnej skory. Wszyscy biegli nieprzytomnie niczym sploszone stado, rzucajac za siebie udreczone, przerazone spojrzenia, wypelniajac cieniste, szeleszczace zarosla zduszonymi jekami i krzykami. Yossarian poganial przed soba goraczkowo obie potykajace sie i zataczajace kobiety, przynaglajac je kuksancami, i klnac wrocil, zeby pomoc Joemu Glodomorowi, ktory zaplatal sie w koc czy pasek od aparatu fotograficznego i zaryl twarza w bloto strumyka.

W eskadrze wszyscy juz wiedzieli. Ludzie w mundurach tez biegali i krzyczeli albo zdjeci przerazeniem stali w miejscu bez ruchu, jak sierzant Knight i doktor Daneeka, ktorzy ponuro wyciagali w gore szyje patrzac, jak pelen poczucia winy, przerazliwie samotny samolot McWatta, kolyszac sie z boku na bok, krazy powoli nabierajac wysokosci.

– Kto to? – krzyknal niecierpliwie Yossarian do doktora Daneeki, kiedy nadbiegl ciezko dyszac i kulejac, z oczami plonacymi nieprzytomna, dzika udreka. – Kto jest w tym samolocie?

– McWatt – odpowiedzial sierzant Knight. – Zabral dwoch nowych pilotow na lot cwiczebny. Doktor Daneeka tez jest z nimi.

– Ja jestem tutaj – stwierdzil doktor Daneeka dziwnym, przybitym glosem, rzucajac niespokojne spojrzenie na sierzanta Knighta.

– Dlaczego on nie laduje? – wolal Yossarian z rozpacza.

– Dlaczego on sie wznosi?

– Pewnie boi sie wyladowac – odpowiedzial sierzant Knight nie odrywajac skupionego spojrzenia od wznoszacej sie w puste niebo maszyny McWatta. – Wie, co go czeka.

McWatt wciaz nabieral wysokosci, podciagajac rownomiernie swoj buczacy samolot powolna, owalna spirala, ktora siegala daleko nad wode, kiedy lecial w kierunku poludniowym, i daleko ponad brunatne zbocza gor, kiedy znowu okrazal lotnisko i kierowal sie na polnoc. Wkrotce przekroczyl piec tysiecy stop. Jego motory byly teraz ciche jak szept. Nagle rozkwitl pod nim bialy puszek spadochronu. Po chwili otworzyl sie drugi spadochron i poplynal w slad za pierwszym prosto w strone pasa startowego. Na ziemi wszystko zastyglo w bezruchu. Samolot kontynuowal lot na poludnie mniej wiecej przez trzydziesci sekund wedlug tego samego schematu, znanego juz teraz i latwego do odgadniecia, po czym McWatt przechylil maszyne na skrzydlo i plynnie wszedl w wiraz.

– Jeszcze dwoch musi wyskoczyc – powiedzial sierzant Knight.

– McWatt i doktor Daneeka.

– Ja jestem tutaj, sierzancie – odezwal sie zalosnym glosem doktor Daneeka. – W samolocie mnie nie ma.

– Dlaczego oni nie skacza? – pytal sam siebie na glos sierzant Knight. – Dlaczego oni nie skacza?

– To nie ma sensu – zawodzil doktor Daneeka gryzac warge.

– To nie ma najmniejszego sensu.

Ale Yossarian nagle zrozumial, dlaczego McWatt nie skacze, i pognal na oslep przez caly oboz za jego samolotem, wymachujac rekami i krzyczac do niego blagalnie, zeby schodzil do ladowania: McWatt, laduj; nikt go nie slyszal, a tym bardziej McWatt, i z piersi Yossariana wydarl sie potezny, spazmatyczny jek, kiedy McWatt znowu zawrocil, pomachal skrzydlami na pozegnanie, pomyslal: a, co tam, bylo nie bylo, i wbil sie w zbocze gory.

Pulkownik Cathcart byl tak poruszony smiercia Kida Sampsona i McWatta, ze podniosl ilosc obowiazkowych lotow do szescdziesieciu pieciu.

31 Pani Daneeka

Kiedy pulkownik Cathcart dowiedzial sie, ze doktor Daneeka rowniez zginal w samolocie McWatta, podniosl liczbe lotow do siedemdziesieciu.

Pierwszym czlowiekiem w eskadrze, ktory stwierdzil, ze doktor Daneeka nie zyje, byl sierzant Towser, poinformowany wczesniej przez dyzurnego z wiezy kontrolnej, iz doktor Daneeka figuruje jako pasazer w ksiazce lotow wypelnionej przez McWatta przed startem. Sierzant Towser otarl lze i wykreslil nazwisko doktora ze spisu osobowego eskadry. Potem wstal i z drzacymi jeszcze wargami zmusil sie do tego, aby zaniesc te smutna wiadomosc Gusowi i Wesowi, dyskretnie unikajac rozmowy z samym doktorem Daneeka, kiedy mijal jego watla, zalobna postac przycupnieta posepnie na krzesle w przedwieczornym sloncu miedzy namiotami kancelarii i ambulatorium. Sierzant Towser byl przygnebiony; mial teraz na glowie dwoch zmarlych: nieboszczyka z namiotu Yossariana, Mudda, ktorego w ogole nie bylo, i nowego nieboszczyka eskadry, doktora Daneeke, ktorego istnienie nie moglo budzic watpliwosci i ktory, wedlug wszelkich oznak, zapowiadal sie jako jeszcze powazniejszy problem administracyjny.

Gus i Wes wysluchali sierzanta Towsera z wyrazem stoickiego zdziwienia i nie rozmawiali z nikim o swojej stracie, dopoki w godzine pozniej nie przyszedl sam doktor Daneeka, zeby sobie po raz trzeci tego dnia zmierzyc temperature i cisnienie. Slupek rteci zatrzymal sie o pol stopnia ponizej normalnej temperatury doktora, ktora byla i tak nizsza od normalnej. Doktor Daneeka zaniepokoil sie nie na zarty. Nieruchome, puste, drewniane spojrzenia dwoch szeregowcow denerwowaly go bardziej niz zwykle.

– Ludzie, co sie z wami, do cholery, dzieje? – zwrocil im grzecznie uwage w rzadkim przyplywie rozdraznienia. – Czlowiek nie powinien chodzic stale z obnizona temperatura i zapchanym nosem. – Doktor Daneeka, litujac sie nad samym soba, ponuro pociagnal nosem i poszedl zmartwiony w drugi koniec namiotu, aby przyjac aspiryne i pigulki siarkowe oraz wypedzlowac sobie gardlo. Nisko opuscil swoja drobna, smutna glowke jaskolki i rytmicznie pocieral dlonie. – Zobaczcie, jaki jestem zimny. Czy na pewno nic przede mna nie ukrywacie?

– Pan nie zyje – wyjasnil mu jeden z szeregowcow. Doktor Daneeka poderwal gwaltownie glowe z uraza i niedowierzaniem.

– Co to ma znaczyc?

– Pan nie zyje – powtorzyl drugi. – Pewnie dlatego jest pan taki zimny.

– Tak jest. Widocznie byl pan niezywy juz od dawna, tylko nie poznalismy sie na tym.

– Co wy tu, do cholery, wygadujecie? – zapial doktor Daneeka przenikliwie, czujac, jak ogarnia go lodowate przeczucie nadciagajacego nieuniknionego kataklizmu.

– To prawda – powiedzial jeden z sanitariuszy. – Zgodnie z dokumentami pan polecial z McWattem, zeby zaliczyc sobie godziny w powietrzu. Poniewaz nie wyskoczyl pan ze spadochronem, wiec musial pan zginac w samolocie.

– Tak jest – dodal drugi. – Powinien pan byc zadowolony, ze w ogole ma pan temperature.

Doktor Daneeka mial kompletny zamet w glowie.

Вы читаете Paragraf 22
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату