od niego nie wiecej niz dziesiec krokow. Wszystkie zaluzje w oknach byly opuszczone, ciezkie drzwi zamkniete na glucho. Ich powierzchnia z nierdzewnej stali odbijala slonce niczym zwierciadlo.

– Hej, hej, jest tam kto? – zawolal Kapitan. Milczenie.

Zawolali jeszcze raz. Nikt nie odpowiedzial.

– No i jak, wejdziemy? – zapytal Maly.

– Mam klucz – poinformowal Kapitan. – Dostalem go w Sluzbie Kontaktow.

Stalowe drzwi otworzyly sie lekko, prawie bezszelestnie. Szeroki korytarz, zagracony opakowaniami z drewna i plyt wiorowych oraz zwojami kolorowych przewodow, byl cichy i bezludny. Gdy staneli na jego srodkowym pasie, gdzies wlaczyl sie mechanizm i samobiezna sciezka ruszyla unoszac ich w glab stacji.

I ani jednego dzwieku. Tylko monotonne mruczenie chodnika i ciezkie oddechy przygotowanych na wszystko gosci.

Rozdzial II

Dwaj w stalowym „bescie”. Opowiesc Doktora.

Stacja badawcza na planecie zmontowana byla z plastikowych plyt zbrojonych nierdzewna stala. Inzynier nazwalby ja wycinkiem plasko-wypuklej soczewki; po jej luku przesuwala sie tasma chodnika korytarza. Na korytarz wychodzily stalowe drzwi, niejednokrotnie umieszczone daleko od siebie. Na ich lsniacych jak lustro plycinach widnialy lakoniczne napisy: „Lodowka”, „Kuchnia”, „Magazyny”, „Laboratoria”, „Konnektor”, „Komputery”. W drugiej polowie korytarza miescily sie kabiny specjalistow: „Drugi pilot”, „Cybernetyk”, „Geolog”, „Szef”. Dojechali na miejsce. Kapitan dotknal reka drzwi i chodnik zatrzymal sie. Klamke zastepowal przycisk sygnalizacyjny, ale albo nie dzialal, albo jego dzialanie zostalo zablokowane przez inny mechanizm, drzwi bowiem nie otworzyly sie. Sprobowali najstarszego sposobu: Maly grzmotnal obcasem w metalowa plyte. I znow bez rezultatu.

– Otwieraj! – huknal. – Swoi!

W odpowiedzi cienki i zwezajacy sie jak klinga rapiera, oslepiajaco niebieski promien przebil stalowe drzwi, tylko cudem nie zahaczajac Malego, ktory odskoczyl do tylu i przywarl do sciany. Stojacy nie opodal Kapitan krzyknal zduszonym glosem: „Spokoj! Do tylu!” – i slownie odrzucil Bibla i Alika od drzwi. Teraz niebieska klinga nie mogla juz nikogo dosiegnac.

Rozciela na ukos drzwi i pietrzaca sie pod przeciwlegla sciana piramide skrzynek z syntetycznymi befsztykami, jeszcze raz przejechala na krzyz i zniknela za drzwiami. Na ich stalowej powierzchni widnial tylko rowne, nadtopione szwy. Zapachnialo palonymi syntetykami i wiorami. Pozniej drzwi uchylily sie odrobine i w szczelinie pojawila sie dokladnie wygolona, szczupla twarz z uwaznie patrzacymi oczyma snajpera. Madre, przenikliwe spojrzenie odnalazlo siedzacego w kucki Malego skupiony, jak przy celowaniu, wzrok zlagodnial nagle i cienkie wargi rozchylily sie w usmiechu. Czlowiek w brudnej, zamszowej kurtce, z licznymi zamkami blyskawicznymi, zrobil krok do przodu i przyjacielskim tonem zapytal w algolu:

– Maly?

– Idiota – odparl Maly, wstajac. – Przeciez wolalem, ze swoi.

– Wolales po rosyjsku – powiedzial Kapitan, podchodzac blizej. – Przyjmuj zmiane, gospodarzu. Drugi Pilot, jezeli sie nie myle?

Drugi Pilot „Hedony 2” byl podobny do pojawiajacych sie niekiedy na ekranach telewizorow kowbojow ze starych filmow. Zacisniete usta, zimne spojrzenie i dwie glebokie bruzdy kolo ust, jak dwie kreski nakreslone przez artyste grafika na rysunku twarzy mezczyzny ogarnietego pragnieniem, aby zlamac, zabic, przezyc, wytrzymac. Teraz oczy plonely cieplem przydroznego zajazdu, otwartego w niepogode na spotkanie gosci.

– Fajnie, ze jednak przybyliscie! Zmiana! To brzmi jak dzwon na jarmarku.

– A co, masz pietra?

– Niee. Bac, to sie nie boje. O siebie, oczywiscie. Ale z Dokiem marnie. Kosci sie nie zrastaja. Czegos brak w organizmie.

– No, a kontakty?

– Widziales moje kontakty. O maly wlos nie wyprawilem was tamten swiat.

– Nerwy wysiadly?

– Wysiasc nie wysiadly, ale przyzwyczailem sie do trzymania palca na spuscie. Wy tez zakosztujecie tego, badzcie spokojni.

– Po to przyjechalismy.

– Rakieta w porzadku?

– Calutenka.

– A automatyka?

– Rowniez.

– A wy w ogole tu zostajecie? – zapytal nagle.

– Oczywiscie. My na zmiane, a wy do domu. Siadaj za pulpit sterowniczy i wio.

Kowboj-Pilot wykonal cos w rodzaju szamanskiego tanca wsrod rozdeptanych niedopalkow, pustych butelek, otwartych puszek i rozgniecionych tubek ze skoncentrowanym bulionem i serem. Mozna bylo tylko podziwiac, jakim cudem nie potknal sie i nie zlamal nogi na tym smietniku. Byc moze ten przestronny pokoj bez okna, ale z czystym sztucznym powietrzem dawniej nadawal sie do mieszkania, teraz jednak wygladal jak po rewizji albo po bojce pijanych gosci. Odrapane stalowe sciany tu i owdzie przecinaly wypalone promiennikiem szramy.

– Po co niszczyliscie sciany? – zainteresowal sie Bibl.

Z wygolonej twarzy pilota zniknal usmiech. Uwaznie rozejrzal sie wokolo. Gest byl odruchowy, bezwiedny.

– Przenikaja i tutaj… – szepnal, powoli wycofujac sie w kierunku wewnetrznych drzwi, przez ktore widac bylo waziutkie, spiralne schody prowadzace na wyzsze pietro. – Chodzmy. Tam jest bezpieczniej. Inny horyzont, inny poziom.

Kapitan i Maly popatrzyli po sobie. Nie mialo sensu prosic o wyjasnienia.

– Brudnawo tu – powiedzial Kapitan.

– Nie ma komu sprzatac. Na gorze jest czysciej.

– A kto jest na gorze?

– Ja i Dok. Tam jemy i spimy.

– Dlaczego nie nawiazywaliscie lacznosci?

– Nie ma sensu. Oszczedzalismy energie dla was.

– Mozna obejrzec urzadzenia? – zapytal Alik.

Drugi Pilot goscinnie wskazal na drzwi.

– Czemu nie? Dziesiate drzwi po prawej. Przycisnij guzik i wchodz. Tam jest czysto. Pylu nie ma: wentylator dziala, pylochlon w porzadku.

– A nie wleze na promiennik? Moze macie automatyczne.

– O tym nie pomyslalem – rozesmial sie Pilot.

Alik spojrzal pytajaco na Kapitana i wyszedl. Pozostali ruszyli za Pilotem. Po kreconych schodach wspieli sie do pokoju, ktory roznil sie od tamtego tylko oknem umieszczonym ukosnie i zaciagnietym na wpol przezroczysta stora. Nie przepuszczala ona ciepla promieni slonecznych, ale pozwalala widziec wszystko wokolo. Inna rzecz, ze nie bylo specjalnie na co patrzec, jezeli nie brac pod uwage przygnebiajacej czerni pustyni.

W pokoju bylo czysto i schludnie – zadnych niedopalkow, butelek, puszek. Jedno z wysuwanych lozek bylo starannie zaslane, a na drugim lezal niemlody juz, szpakowaty mezczyzna w rozpietym mundurze z dystynkcjami. Byl gladko ogolony, jak jego towarzysz, za wyjatkiem charakterystycznej, donkiszotowskiej brodki. Nie poruszyl sie i nie otworzyl oczu.

Вы читаете Wszystko dozwolone
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×