– Obudz sie, Dok – powiedzial Pilot. – Zmiana. Nareszcie dlugo wyczekiwana zmiana.
– Co, co? – zawolal lezacy na lozku i otworzyl duze oczy o dobrym i wcale niesmutnym spojrzeniu.
– Nie poznaje pan? – zapytal Kapitan.
Doktor przycisnal guzik u wezglowia. Stora uniosla sie i w pokoju zrobilo sie jasniej.
– Teraz poznaje – powiedzial. – A wiec jest was tylko trzech? Nieduzo.
– Czwarty sprawdza lacznosc.
– Nas tez bylo czterech – mowil w zamysleniu Doktor. – Czterech Dwoch zyje, dwoch pochowano przy stacji. Zamiast lopaty uzyto promiennika, a olowiu z odkrywki zamiast nagrobka. Jak sie to odbywalo nie wiem, nie widzialem.
– Nie sprawia pan wrazenia czlowieka przybitego nieszczesciem -: zauwazyl Kapitan.
– Nie umiem rozpaczac. I nie warto, moim zdaniem. Nie poszczescila sie, no to trudno. My zaczelismy, wy zakonczycie, a jezeli nie wy, to inni. Naszych bledow nie powtorzycie, wykorzystacie doswiadczenia, no, a nas do archiwum Sluzby Kosmicznej.
Pilot kaszlnal znaczaco. Doktor rozesmial sie.
– Wybacz, mowie o sobie. A jezeli mnie wylataja, to mysle, ze tez sie przydam. Pilot to skarb. W kazdy rejs sie nada, chocby od zaraz. Nawet mi zal, ze musi leciec ze mna. Przydalby sie i wam: madry, zdecydowany, z wyobraznia. – Znowu usmiechnal sie i zwrocil do Pilota: – Przeciez mowie prawde, co? Laserogramy musza byc krotkie, a bylo spore takich spraw, ze czlowiekowi o slabych nerwach rece zadrza. Miraze to rzecz dziwna i zlozona i nie zawsze nalezy z nimi walczyc promiennikiem. A zreszta, sami zobaczycie. – Doktor zmeczonym ruchem wskazal na zalamana w ukosnej szybie okna panorame czterech kolorowych slonc. – Wkrotce bedzie zachod. Najpierw zachodzi zielone. Moze cos zobaczycie, nie wiem.
– Nie powtarzacie prob zblizenia?
– Nie. Chowamy sie przed nimi w stalowym bescie.
– Gdzie, gdzie? – nie zrozumial Maly. Bibl uprzejmie uprzedzil odpowiedz Doktora:
– Pamiec Doktora, podobnie jak moja, przechowuje pojecia juz zapomniane przez ludzkosc. Doktor jest Iranczykiem, a w dawnym Iranie tak nazywano schronienia, azyle dla przesladowanych… Tylko dlaczego nawet tu macie sciany poprute promiennikiem?
– Z nadmiaru ostroznosci – powiedzial Doktor. – Pilot nie lubil podejrzanych dzwiekow.
– A promiennik pomaga?
– Teoretycznie nie powinien. Materialny promien przeciwko fantomom? Oczywisty nonsens. Ale wyobrazcie sobie, mimo wszystko spalil caly skraj lasu, ktory „wyrosl” bezposrednio kolo stacji. Jakis dziwny byl ten las – syluryjskie mchy i archaiczne paprotniki.
– Miraz?
– A jak pan mysli? Pilot pociagnal promiennikiem raz i drugi i wszystko zniknelo. Ale zweglone kawalki zostaly. I pomarszczone liscie rozsypujace sie przy dotyku. I popiol!
Rozmowa urwala sie. Informacja Doktora byla zaskakujaco bezsensowna. A moze to juz mania przesladowcza? Ale dlaczego u obu?
– Probowaliscie jakos to wyjasnic? – zapytal Kapitan.
– A wy? – Doktor wybuchnal. – Cztery slonca wschodza i zachodza i nikt do tej pory nie potrafi wyjasnic, gdzie, jak i dlaczego! Zmeczyly mnie juz te cuda i hipotezy.
Uniosl sie na lozku i napil sie wody z sokiem. Albo Kapitan nie potrafil ukryc jakiejs nutki niedowierzania, albo koniecznosc przekonywania o rzeczach dla niego oczywistych zdenerwowaly Doktora. Ze zmeczonym wyrazem twarzy spojrzal w okno i zawolal z nieoczekiwana radoscia:
– Patrzcie! Macie szanse.
Wysuniete na zewnatrz okno nie znieksztalcalo widoku. Wzrok siegal daleko, pustynia byla widoczna jak z otwartego balkonu. Linia horyzontu przecinala tarcze zielonego slonca, z ktorego pozostal juz tylko waski, swiecacy luk z trawiastozlocistym odblaskiem. Tuz obok, ale bez zachowania symetrii, jakby po innej orbicie, spelzalo ku horyzontowi jeszcze jedno slonce – blekitny, plonacy strzep nieba.
Pomiedzy horyzontem i stacja posrodku czarnej pustyni, wyrastalo nagle cos trudnego do opisania i prawie niepojetego. Wygladalo to ja by niewidzialny Guliwer bawil sie kolorowym dzieciecym zestawem konstrukcyjnym. Bral kule i cegielki, pietrzyl z nich rozciete piramid i kopuly, przekrzywione sinusoidy i zgniecione szesciany, albo nagle znanego, podobnego do wiezy w Pizie, pochylonej nad przewroconym gory dnem stadionem. Biale tasmy wily sie jak weze, znikaly, to znow pojawialy sie w tej architektonicznej malignie. Ludzki rozum nie byc jej tworca, nie bylo w niej glownej cechy ludzkiego dziela – celowosci.
– Macie watpliwosci, czy ten kolorowy koszmar moze byc stworzony przez czlowieka, sluzyc mu, cieszyc go lub radowac – powiedzial Doktor, jakby odgadujac mysli swoich wspolrozmowcow. – Mylicie przyjaciele. Widzicie te przesuwajace sie po bialych tasmach punkt To zywe istoty, zewnetrznie niczym nie rozniace sie od nas, Ziemian. Widzielismy ich blisko: sa trojwymiarowymi i humanoidalni.
– Coz oni robia w tym chaosie? – zapytal Bibl.
– Nie moge odpowiedziec, bo nie dysponuje odpowiednimi obserwacjami. Ale mam pewne przypuszczenia. Zyja. To jest miasto. Z innego swiata, moze z innego wymiaru. Nie nalezy do czarnej pustyni. To, co widzimy, to miraz. Widzicie, juz sie rozplywa.
Niebieskie slonce schowalo sie za horyzontem. Zgasly rowniez metne odblaski. Bezmyslny zamet teczowych konstrukcji rowniez blaknal, tracil zarysy i barwe.
– A gdy zachodzi inne slonce, miraz powtarza sie? – ponownie spytal Bibl.
– Rzadko. Nie ustalilem prawidlowosci ich pojawiania sie. Ale kazde zblizenie jest niebezpieczne.
Ledwo slyszalne poskrzypywanie kreconych schodow przerwalo slowa Doktora. Pilot blyskawicznie znalazl sie przy lozku, na ktorym zostawil swoj promiennik.
– Nie przesadzaj – ciezka reka Malego spoczela na jego ramieniu i przygniotla go do podlogi – to przeciez Alik.
Alik wszedl do pokoju z tak promienna twarza, ze nieomal widac bylo aureole nad jego glowa.
– Aparatura w porzadku – meldowal z uniesieniem – chociaz zasilanie jest slabe i dluzszy seans lacznosci z Ziemia jest wykluczony. Na razie wyslalem tylko krociutki meldunek o naszym przybyciu.
– A jutro zameldujecie o naszym wylocie – powiedzial Doktor.
– Niech sie pan nie spieszy, Dok – zaprotestowal Pilot – trzeba jeszcze przezyc swit.
W odpowiedzi rozlegl sie cichy smiech Doktora.
– Ja, syneczku, nie wierze w uroki. Zmiana jest na miejscu, i to zmiana na poziomie. Tylko nie powtarzajcie jeszcze jednego naszego bledu: wyjezdzajcie na rekonesans we dwoch, a dwoch niech zawsze zostaje na stacji. W szczegoly nie bede sie wdawac. Po co niepotrzebnie straszyc i niepokoic.
Kapitan pomyslal, ze prosciej i chyba rozsadniej byloby podzielic sie doswiadczeniami swojej polrocznej pracy na stacji i ze zaden szczegol nie bylby zbedny. Ale Doktor i Pilot wyraznie unikali wyjasnien. Dlaczego? Byc moze powodowali sie wspolczuciem dla zmiennikow-skazancow albo zawiscia do przyszlych odkrywcow Nieznanego? Namawianie ich do szczerosci nie mialo sensu i Kapitan nie powiedzial ani slowa.
– Przypomne jeszcze tylko jedno – ciagnal dalej Doktor, zamknawszy oczy. – Nie zblizajcie sie do mirazy. Unikajcie spotkan z jadowitymi zmijami. Nie ruszajcie ich, jezeli nie napadaja. I lepiej uciekajcie, jezeli jest czas i mozliwosc ucieczki.
– A jezeli takiej mozliwosci nie ma?
– Broncie sie. W magazynie sa promienniki i granaty tworzace trwala zaslone dymna – swego rodzaju „smog”. Jest rowniez taktyczna bron jadrowa, ale w tutejszych warunkach jest ona praktycznie