bezuzyteczna, a radiacja szczatkowa jest bardziej niebezpieczna dla nas niz dla wedrownych, niematerialnych fantomow. Jest wreszcie przenosny deflektor wyladowan elektrycznych, skonstruowany przez mego kolege. To chyba najbardziej skuteczna bron przy spotkaniu z mirazem: ustawiamy go w czasie porannych i wieczornych wycieczek. – Teraz sie wam nie przyda. Noc jest pora wlasciwie bezpieczna.
Zaledwie skonczyl zdanie, juz spal, podobny do woskowej figury z panoptikum. Pilot popatrzyl na niego i powiedzial z zawiscia:
– Spi. A ja, choc nauganiam sie caly dzien, nie moge zasnac. Chyba macie racje, nerwy mi nawalaja.
Doktor nie byl zapewne zbyt elokwentny i Pilot jak dziecko cieszyl sie z rozmowcow.
– Pewnie macie ochote na kolacje? Niestety, nie oczekiwalismy was i nie przygotowalismy sie, jemy podgrzane swinstwo z tubek. Ale w soboty i niedziele urzadzamy sobie uczty. Przeistaczam sie w kucharza i serwuje dania – palce lizac. Zreszta jedzenie mozecie przygotowac w kuchni nawet teraz. Wszystko tam jest – i zywnosc syntetyczna, i konserwy. W ogole rozgosccie sie. Pokoi jest do woli, trzeba je tylko przewietrzyc i posprzatac. Klimatyzatory wlacza sie na tym samym pulpicie co i swiatlo. O swicie zaluzji nie podnoscie, nie radze. A promienniki sa w magazynie, zaopatrzcie sie zawczasu. Sprawdzcie je na zewnatrz, teraz to bezpiecznie.
– A co tu jest niebezpieczne? – huknal Maly.
– Wszystko. Zachody i swity. Powietrze, ktorym oddychasz. Pyl chrzesci w zebach, kiedy sie idzie pod wiatr, i unosi sie nagle metnymi, przezroczystymi klebami. A czasami zielenieje jak rzesa na bagnie albo polyskuje niebiesko, albo gestnieje jak atrament. Sunie taki klab pylu, bladzi jak slepy, i jezeli jestes na piechote, to uciekaj, pokis caly, a jezeli jedziesz na kolach albo na poduszkowcu, to wrzucaj szosty wlaczaj deflektor i kieruj maszyne na ten wir! Deflektor na pewno przelamie pole ochronne. Nie watpie w to i chetnie zaryzykowalbym raz, nawet sam, ale rozumiecie, ze nie moglem ryzykowac, przeciez Dok nie moze sie ruszyc z miejsca. – Pilot zauwazyl, ze Maly przeciaga sie zmeczony, wiec zmienil temat. – Nie zatrzymuje was, chlopcy, pora spac, a noce na Hedonie sa krotkie. I nie zapomnijcie o promiennikach.
– Mysle, ze promienniki nie sa potrzebne, a z jedzeniem sami damy sobie jakos rade – oswiadczyl Kapitan. Kiedy schodzil po schodach, szepnal cicho do Malego: – A mimo wszystko szkoda pozbywac sie takiego chlopaka, przydalby sie nam.
– Moze namowic go, zeby sie wstrzymal z odlotem? – zapytal Maly.
– To bezcelowe. Instrukcja wyraznie mowi, zeby niezwlocznie odeslac druga ekspedycje na Ziemie. To nie przypadek, ze zlamania Doka sie nie zrastaja. No, idziemy!
Rozdzial III
Na Hedonie doba jest o cztery godziny krotsza, a i zmeczenie zrobilo swoje. Pierwszy swit na planecie Kapitan i Maly przespali. Nie slyszal nawet, jak znowu dokladnie ogolony Pilot z nieodlacznym promiennikiem wtargnal do pokoju razem ze sloncem.
– Wstawac, staruszkowie! Sniadanie gotowe. Nie sniadanie, lecz uczta! rakietke juz zdazylem zbadac. Cudo!
Dla Doktora wybrano kombinezon gigantycznych rozmiarow, w ktorym mozna bylo zmiescic jego zagipsowane nogi. Uszczesliwiony Doktor oswiadczyl:
– Na pozegnanie moge podzielic sie przypuszczeniem. Wszystkie pozorne slonca to przestrzenne odbicia jednego, prawdziwego. Optyczny wyraz wielowymiarowosci przestrzeni. Na Hedonie te przestrzenne krawedzie okazaly sie w istocie innymi niz na Ziemi. Ale Pilot mi nie wierzy.
– Bzdura – powiedzial Pilot. – Nie uznaje geometrii nie podporzadkowanej wzrokowi.
– Matematyka juz dawno opracowala geometrie wielowymiarowej przestrzeni – zaprotestowal Kapitan.
– A zycie mnie jak dotad nie przekonalo, ze rownolegle sie przecinaja, a rozdzielne punkty sie pokrywaja. Niech mi to fizyka potwierdzi.
– Optyka to tez fizyka – powiedzial Alik, ale Pilot tylko machnal reka.
– Byc moze rozwiazecie sens tych przymglonych latarni na niebie, ale moj czas juz minal – westchnal i wyszedl.
Rakiete przygotowywali do startu wszyscy oprocz Bibla, ktory gral w szachy z Doktorem. Wszystkie trzy partie Bibl wygral bez trudu, chociaz Doktor myslal nad kazdym ruchem po pol godziny.
– Dobry jestes – powiedzial Dok. – Jezeli z rownym skutkiem zagracie z gospodarzami Hedony, to im nie zazdroszcze.
– A tak szczerze, wierzy pan w tych gospodarzy?
Dok usmiechnal sie:
– Szczerze? Wierze. I bardzo zaluje, ze mielismy pecha z tym wypadkiem. Rozwiazalibysmy to zadanie przed wami.
Na czarnym lustrze pustyni rakieta byla juz gotowa do startu. Maly, ktory juz od dawna nie mial nic do roboty, szepnal Kapitanowi:
– Wy ich tu sobie odprowadzajcie, pomachajcie chusteczkami, a my z Alikiem pokrecimy sie „Portosem” po okolicy. Taka kontrola nie zaszkodzi. – Maly wsunal sie do kabiny zwiadowczego pojazdu terenowego, popularnie zwanego „Portosem”.
Alika mdlilo od pylu, jaki wzbily sprawdzane silniki rakiety, drapalo go w gardle. Swobodniej odetchnac mozna bylo dopiero w momencie, gdy Maly wlaczyl klimatyzacje i „Portos” pomknal nad czarna pustynia. Pojazd plynnie sunal na poduszce powietrznej, utrzymujac wciaz jednakowa wysokosc. Ale ta monotonia draznila. Po co petac sie po jednolitej Plycie, na ktorej ani jedna trawka nie rosnie? Nie ma tu zadnego zycia, tylko wiatr i kurz. Alik w koncu zapytal Malego, dokad wlasciwie jada?
Maly wskazal na dwumetrowy klab zielonkawego pylu wirujacego jak bak w promieniach bladozielonego slonca.
– Interesuje mnie to tornadko.
– Zwykly pyl – obojetnie stwierdzil Alik.
– Niepodobne do ziemskich. Stozki stykaja sie podstawami, a nie wierzcholkami.
Maly wlaczyl ekranizacje, ktora chronila korpus pojazdu przed wszelkim promieniowaniem i radiacja. „Na wszelki wypadek” – wyjasnil, kierujac „Portosa” wprost na pylowy klab. Z bliska byl on metnie przezroczysty, jak dawno nie myta szyba. Pojazd wszedl wen nie drgnawszy. Zwykly pyl. Ale pyl ten nie zniknal, traba powietrzna otaczajaca pojazd posuwala sie teraz wraz z nimi, zaslaniajac widocznosc. Maly wrzucil szosty bieg, „Portosem” szarpnelo, nawet zielone slonce zostalo z tylu, ale tornadko nie dawalo sie zgubic, oblepiajac ich zwarta, pylowa otoczka. Alikowi wydalo sie, ze jej zielen zaczyna byc coraz intensywniejsza „Jak rzesa na bagnie” – przypomnial sobie.
– A moze by zawrocic?
Maly rozesmial sie, nawet nie spojrzawszy na Alika.
– Wszyscy tu maja fiola. Nie malpuj ich. Czego sie bac? Chyba nie wyladowan elektrycznych, kadlub jest ekranowany. Przepasc? Przeskoczymy. Miraz? Tego nam wlasnie trzeba. Przeciez polujemy na miraze Safari na czarnej pustyni. Raz, dwa!… Co to?
Zielona traba powietrzna nagle rozlamala sie i zniknela ukazujac gruntowa droge, a wlasciwie raczej aleje, ktora biegla pomiedzy szeregami drzew; w gorze widnialy ich duze, waskie liscie zwrocone krawedzia k sloncu. Alik poznal je od razu: eukaliptusy, i to rosnace tak rowno, jakby je specjalnie posadzono. Zupelnie ziemski dwudziesty pierwszy wiek gdzies pod Melbourne. Czerwone, duze kwiaty na przystrzyzonych krzewach rowniez swiadczyly nie o syluryjskiej pierwotnosci, ale o zupelnie wspolczesnej, zadbanej kulturze parkowej.