Potem dzgnal ja palcem, ale na jej rumianej skorce nie pozostal nawet zaden slad.
Alik bezdzwiecznie klapnal zebami, jakby podpowiadajac koledze nastepna czynnosc. Maly ostroznie uniosl bulke do ust, sprobowal ja ugryzc i z wsciekloscia cisnal ja na ulice. Normalnie znalazlaby sie na przeciwleglej stronie, ale teraz, zupelnie jak zahamowana, zawisla w powietrzu jakies poltora metra od niego.
Potem krzyczeli sobie nawzajem w ucho, smiesznie przekrecajac glowy.
– Dlaczego nie spada?
– Grawitacja to tez ruch.
– Ale dlaczego zatrzymala sie tak blisko?
– Na wiecej nie starczylo ci sily.
– Dobrze, ze zeba nie zlamalem.
– Gdybys zyl z predkoscia swiatla, mialbys wrazenie, ze jest tylko odrobine czerstwa.
– A wiec, wedlug ciebie, z oranzada tez sie nie uda?
– Jak otworzysz butelke?
– Wezme kamyk, taki dwudziestokilogramowy i lupne.
– Moze uda ci sie ja rozbic, ale nie wypijesz.
– Moge wyssac.
– No to przypomnij sobie strumien – sopel w umywalni. Duzo bys mogl z niego wyssac?
– Wiesz co – nie powiedzial, ale wychrypial Maly – jezeli mamy zdychac, to lepiej w domu!
Wrocili do dyspozytorni akceleratora oddychajac ciezko jak alpinisci na ostatnich metrach podejscia. Maly ledwo wystekal:
– Ale drozka!
– Droga dluga jak kwant – uscislil Alik.
Maly siegnal w milczeniu do plecaka, wyciagnal piwo, kanapki, i wszystko to zostalo zlikwidowane natychmiast i bez namyslu. Bo czy owak glod zawsze zjawia sie bez zapowiedzi.
Byl to ostatni aforyzm wypowiedziany tego niezwyklego poranka przez Malego. I nagle znowu cos sie zdarzylo, ale nie od razu uzmyslowil sobie, co to takiego.
Cicho, ukradkiem wlaczyly sie przybory. Martwy, znajomy huk wplywal do sali, jak szum przyboju do pokoju nadmorskiego hotelu.
Alik machinalnie spojrzal na wskazowke licznika predkosci. Znowu tkwila przed zerem.
Poprzez normalne tlo dzwiekowe wyraznie przebijal sie odglos, szum plynacej z kranu wody.
– Wiesz, stary, mam wrazenie, ze mimo wszystko przeskoczylismy te petle – powiedzial Alik i poprzez klebiaca sie nad nim liliowa mgle zobaczyl twarz Bibla.
Rozdzial IV
Zdarzylo sie to przy drugim sniadaniu, po tym, jak Alik przekazal na Ziemie kolejny komunikat.
– Diabli wiedza, co to takiego! Dziurawimy przestrzen laserem, nauczylismy sie odbierac i przyjmowac fotonowe telegramy, a kawe parzymy tak samo, jak sto lat temu: ekspres, palnik i mleko skondensowane – filozofowal.
– A ty bys chcial jak w Aorze – zlosliwie dorzucil Maly – raz, dwa, przekreciles sie na brzuch, kichnales, i goraca kawa pod samym nosem.
– Stop – zarzadzil Kapitan – cisza!
Wszyscy zamilkli, wpatrujac sie w jego napieta twarz. Zacisnal zeby, jego twarz zastygla. Oczy patrzyly przed siebie. Przysluchiwal sie czemus.
– Tak – powiedzial, nie zwracajac sie do nikogo. – Zrozumiale. Tylko Bibl i ja. Powtarzam: pojazd zostawimy na otwartym miejscu w polu ochronnym. Wchodzimy i wychodzimy, dajac myslowy rozkaz. To wszystko. – Popatrzyl na zaskoczone twarze kolegow. – Maly, szykuj „Portosa”, jade razem z Biblem. A ty i Alik ochraniacie stacje, wszystko moze sie przydarzyc.
– Przeciez nic sie nie stalo, kiedy bylismy w Nirwanie – z niezadowoleniem zaprotestowal Alik.
Maly delikatnie stuknal go palcem w tyl glowy:
– Rozkazy wykonuje sie bez dyskusji. Dla mnie, na przyklad, wszystko jest jasne. Kapitan jedzie dlatego, bo jest Kapitanem. Bibl, bo jest socjologiem. A technik i fizyk Nauczycielowi nie sa potrzebni.
– Kto przekazywal? – spytal Bibl.
– Fiu.
– Dziwne, ze nic nie uslyszelismy. Kazdy z nas ma zalozony helm.
– Rozkaz za posrednictwem promienia psi, nastrojony na okreslone czestotliwosci mozgu – pomyslal na glos Alik. – Helmy to urzadzenie nie tylko tlumaczace, ale i przekazujace. Zreszta do rozmowy z Nauczycielem nie beda potrzebne.
– Fiu prosil, zeby ich nie zdejmowac. Najprawdopodobniej pelnia jeszcze funkcje rejestrujace.
Pozniej, juz w „Portosie”, kiedy Kapitan i Bibl jechali poprzez czarny pustynie w poszukiwaniu lacza z przestrzenia zielonego slonca, z ktorej mogli przejsc do Nauczyciela, Bibl milczal, niechetnie odpowiadajac na pytania Kapitana. Wreszcie Kapitan nie wytrzymal:
– O czym pan tak ciagle rozmysla?
– Takie tam glupstwa – odparl Bibl.
– A jednak?
Bibl usmiechnal sie:
– Dlaczego w rzeczywistosci to Maly bezapelacyjnie komenderuje Alikiem, a w zmaterializowanym, fantastycznym epizodzie z petla czasu bez sprzeciwu podporzadkowal sie Alikowi? Czy zwrocil pan uwage, Kep, ze go nawet nie poprawial w czasie opowiadania?
– Bo przeciez Alik to wszystko wymyslil.
– Gdyby tylko Alik! Ale przeciez i wyobraznia Malego podlaczyla sie synchronicznie do jego wyobrazni – nawet w detalach. Jakby sie z nia zlala. Maly, ktory nigdy przedtem nie pracowal przy akceleratorze, zmaterializowal w pamieci wszystko to, co mu podpowiedzial Alik. Jakaz; technika musi rozporzadzac cywilizacja, zeby tak sterowac psychika czlowieka!
– A my jedziemy zdemaskowac te cywilizacje.
– Wysoki poziom cywilizacyjny nie jest adekwatny do poziomu techniki – podsumowal Bibl.
Musial powtorzyc te slowa juz w czasie rozmowy z Nauczycielem. Wszystko, co mialo miejsce przed ta rozmowa, zajelo zaledwie pol godziny. Wkrotce znalezli miraz. Przeplyneli nad mchami, wydostali sie, na wydeptana lysine pomiedzy niskimi, powykrzywianymi krzewami, wlaczyli oslone „Portosa”.
– Sprawdzimy teleportacje – usmiechnal sie Kapitan i wszedl w biala sale, w ktorej wisialo akwarium z metna masa w nieruchomym plynie. I natychmiast obok zjawil sie Bibl. Popatrzyli na siebie z usmiechem: teleportacja dziala! Ale natychmiast mysli stlumila obca wola:;, siadajcie, poczekajcie, dopoki nie zapoznam sie ze zgromadzonymi przez was informacjami. Siedli w fotele, do ktorych juz zdazyli sie przyzwyczaic.