„Siodemka i dziewiatka”.
Odsunalem krzeslo i wstalem.
„A ty dokad?” – pytaja mnie.
„W antyswiat” – odpowiadam.
„Uklony dla dziewczyn z antyswiata”.
„Nie omieszkam przekazac” – smieje sie i lekko popycham drzwi tam, gdzie narysowana jest klamka. Drzwi, a moze mi sie to tylko wydalo, poddaly sie naciskowi i zupelnie jakby ktos mnie popchnal z tylu, zrobilem krok do przodu, odczuwajac ten nieprzyjemny chlodek w zoladku, jaki zawsze pojawia sie w chwili, gdy winda gwaltownie opada w ciemny szyb. Pomyslalem sobie, ze wlasnie wszedlem do takiej ciemnej i pustej windy, a moze po prostu przymknalem ze strachu i zdziwienia oczy: moje cialo niewytlumaczalnie lekko przeszlo przez sciane, zupelnie jakby rzeczywiscie otworzyly sie drzwi do drugiego pokoju. A przeciez wiedzialem, ze zadnych drzwi za tymi bazarowymi bohomazami na tapetach nie bylo.
Otworzylem oczy, odwrocilem sie i popatrzylem na siebie. Drzwi, jak drzwi. Halucynacja. Chlopaki za stolem siedza przy kartach. Przetarlem oczy, podszedlem do stolu i usiadlem.
„No i jak tam w antyswiecie?” – spytal Oleg.
„Nie najgorzej – mowie – tylko ciemno i cicho”.
„I drzwi sie otwieraja?”
Nie odpowiedzialem. Przeciez wiedzialem, ze popchnalem narysowane drzwi i one sie otworzyly. Otworzyly sie i zatrzasnely, kiedy przekroczylem wyrysowana framuge. Mysl o halucynacji odrzucilem: nie jestem zarejestrowany u rejonowego psychiatry. Wszystko wokolo mowilo, ze byla to tylko gra wyobrazni, chwilowa luka w swiadomosci, sen na ja wie. Wszystko – i krzew dzikiej rozy za oknem, i kaprysna gra swiatla na Podlodze, i dudniacy baryton Hofmana: „Na waleta wezmiemy, ale dziewiatke trzeba bedzie oddac”, i podzwiekiwanie naczyn w polowie domu, ktora zajmowala gospodyni, wszystko to upewnialo mnie, ze otoczenie sie nie zmienilo. Ale cos mnie jednak powstrzymywalo, niepokojacym dysonansem wdzieralo sie w znajomy obraz letniego podmoskiewskiego poranka. W zaden sposob nie bylem w stanie pochwycic owego „czegos” – i mimo woli bylem rozdrazniony, jak czlowiek przypominajacy sobie zapomniana melodie. Ta drazniaca melodia lgnela do mnie, brzeczala jak uprzykrzony komar i… nagle zadzwieczala, napelniajac caly pokoj ogluszajacym dzwiekiem.
Przypomnialem sobie: w tamtym pokoju byly inne tapety.
I natychmiast wszystko umilklo, jak film, w ktorym niezreczny kinomechanik wylaczyl dzwiek. Bezdzwiecznie poruszalo sie wahadlo starego zegara sciennego, bezdzwiecznie otwieraly sie i zamykaly usta Olega, bezdzwiecznie kolysala sie firanka w oknie, i kosmaty trzmiel, tak samo bezdzwiecznie obijal sie o sciane, oklejona innymi tapetami.
Tamte byly jaskrawozielone ze wzorkiem w zlociste rumianki i z nierownym szlaczkiem pod sufitem. Przyjrzalem sie im i zapamietalem je wtedy, gdy stalem przed narysowanymi drzwiami, powtarzajac bajkowe „Sezamie, otworz sie!”. I „sezam” mnie nie zawiodl, rzeczywiscie przeszedlem do antyswiata oklejonego z czterech stron brudnorozowymi tapetami. Wszystko inne bylo, jak dawniej i wszystko to bylo tak nieprawdopodobne, ze mimowolnie rozesmialem sie glosno.
– Co sie z panem dzieje? – spytal Hofman.
Dzwiek wlaczyl sie znowu. Znowu moglem slyszec i mowic. A jezeli siedzacy za stolem nie sa wcale tymi, z ktorymi rozmawialem za narysowanymi drzwiami? Jezeli razem z tapetami zmienily sie rowniez ich imiona, upodobania i zawody? Pytal mnie Hofman i od niego rozpoczalem moj sprawdzian.
„Drobiazg – powiadam – zaklulo w sercu. Wszystko w porzadku… doktorze”.
Ale mysle: zaraz sie zdziwi i powie: „Co pan, oszalal? Jakiz ze mnie doktor?” Milcze, czekam. On zas leniwie, wcale sie nie dziwiac, wyjmuje z kieszeni ten swoj przyrzad i mowi: „Zaraz sprawdzimy, co to za klucie. Niech pan da reke”.
Aha, mysle, nie omylilem sie: to Hofman i zawod ma ten sam. Robert chyba tez: lezace w kacie plotna i blejtramy potwierdzaja to. Tylko mniej obrazow na scianie.
Hofman przylozyl ten swoj aparat do mego przegubu, potem do piersi, najpierw z prawej strony, potem z lewej i wyraznie zaskoczony, powiedzial:
Pan, przyjacielu, okazuje sie, jest fenomenem. Serce ma pan nie z prawej strony, ale z lewej”.
Odpowiedzialem, ze to wlasnie jest normalne, co wywolalo ogolny smiech i sarkastyczna uwage Hofmana na temat mojej, lagodnie mowiac, sklonnosci do zartow. Zamilklem, pojawszy, ze mimo wszystko to ja jestem nienormalny w tym cholernie normalnym swiecie, w ktorym prawe stalo sie lewym, a lewe prawym. Jak odbicie w lustrze. Tylko to ja sam jestem tym odbiciem, a moj lustrzany oryginal znajduje sie w analogicznej sytuacji: musi sie tlumaczyc tym samym ludziom, przy tym samym stole, na tym samym miejscu. Po prostu zamienilismy sie miejscami w dwoch identycznych w kazdym szczegole bytach. W jednej i tej samej przestrzeni, ale po przeciwnych stronach zwierciadla. Nawet czas biegnie u nas tak samo.
„Ktora godzina? – pytam.
„Pietnascie po osmej”.
Co do minuty. Czyz moglo byc inaczej? Dwa filmy wydarzen sa identyczne w kazdym kadrze. Jednoczesnie wstalismy od stolu, jednoczesnie otworzylismy drzwi, jednoczesnie przeszlismy przez czarne „nic”, zero-przejscie, czy jak tam to zwac. W tym lancuchu logicznym brakowalo jeszcze jednego ogniwa.
Powoli wstalem z krzesla.
Tamten, najprawdopodobniej, rowniez wstal, napotykajac zdziwione spojrzenia kolegow.
„Znowu do antyswiata?”
„Dlaczego anty? Do swojego swiata”.
On, zapewne, rowniez to powiedzial, rowniez niespiesznie podszedl do sciany, poglaskal chropowata powierzchnie tapet, popchnal drzwi i skoczyl w pustke.
W tym momencie, zupelnie jak dziecko, zamknalem oczy i uslyszalem gniewny glos Roberta:
„Co sie tak miotasz tam i z powrotem? Jezeli nie chcesz grac, to powiedz”.
Bajka sie skonczyla. Cudowny kraj Za Lustrem pozostal za sciana, oklejona jadowicie zielonymi tapetami. Alicja wrocila do siebie, zamykajac za soba cudowne drzwi.
A moze drzwi wcale nie bylo? Moze to wszystko tylko mignelo w mojej wyobrazni i rozwialo sie jak dym z papierosa? Zreszta i to mozna sprawdzic. Jezeli swiaty lustra sa rzeczywiscie identyczne, to nietrudno sie domyslic, o czym mowil moj „anty-ja” kilka minut temu.
„A wiec gdzie mam serce? – powiadam. – Po lewej, czy po prawej stronie?”
Oleg wymownie nakreslil kolko na czole:
„Znowu o tym samym. To juz nudne”.
Ukradkiem obejrzalem pokoj i odnioslem jakies dziwne wrazenie. Cos sie w nim przez te kilka minut zmienilo. Wygladalo na to, ze ubylo plocien w kacie, pojawily sie sztalugi z nie wykonczonym pejzazem, i zielone tapety jakby wyblakly. Popatrzylem na drzwi, na zagadkowa „furtke w scianie” i poczulem, ze opada mi szczeka. Drzwi nie byly wymalowane „pod drzewo” z oczkami seczkow na framugach, lecz tylko nakreslone weglem na zielonych tapetach.
„Robert – powiedzialem, rzucajac karty – czys ty nie pomalowal tych drzwi?”
„Ciagle sie do tego zabieram – usmiechnal sie – ale czasu mi nie starcza”.
„Trzech miesiecy?” – spytalem nie bez ironii.
A on odpowiada:
„Jakich miesiecy? Dopiero tydzien temu wynajalem te chate”.
Niczego nie bylem w stanie zrozumiec. Nabieraja mnie, czy… czy to jeszcze jedno Zalustrze z tymi samymi osobami. Przypomnialem sobie prosta sztuczke, ktora nieraz wykonywalem w dziecinstwie. Stawialo sie dwa lustra jedno przed drugim i powtarzaly nawzajem swoj obraz dziesiatki razy. Jezeli patrzylo sie dosc dlugo, dziesiatki przeksztalcaly sie w setki, w polyskujacy korytarz odbic, w ktorym, byc moze, nie wszystkie byly do siebie podobne. W kazdym wypadku zmeczone oko czegos nie moglo dostrzec, cos opuszczalo. Czy nie zdarzylo sie to wlasnie teraz?
Zdecydowalem sie sprawdzic. Spytalem Olega: