– Dowiecie sie wszystkiego. Trzymajcie sie mocno.
Wskoczyli na niebieski chodnik, ktory wkrecal sie sruba w purpurowa mgle z taka sama predkoscia, z jaka wczoraj przelatywali obok dyspozytorzy laczy przestrzennych.
– Jedziemy pod gore? – spytal Kapitan stojacego przed nim Fiu.
– U nas nie ma „pod gore” czy „z gory”. Po prostu przenosimy sie z jednego poziomu przestrzennego na drugi.
Zlota kula Koordynatora, wiszaca w swym niebieskim akwarium, pojawila sie po dwu, trzech minutach. Po nastepnych trzech minutach podeszli do niej przez czarna galerie.
Kapitan obejrzal sie. Fiu juz nie bylo.
– Gdzie on przepadl?
– Kto?
– Fiu.
A czy jest nam potrzebny? – wzruszyl ramionami Maly. – Porozmawiamy i bez niego. Pytaj.
– O co?
– O Nirwane, o coz innego! Jak tam trafimy, co zobaczymy? Kapitan skierowal pytanie w niebieska przestrzen. Zlota kula milczala przez kilka sekund, grajac odcieniami swej mieniacej sie powloki. Potem w swiadomosci kazdego rozbrzmialo:
– Fiu odprowadzi was do bezposredniej sruby!
– Sruby? – spytal Kapitan. – Jakiej sruby?
– Wy nazywacie ja chodnikiem albo tasma. Sruba to nasz termin.
– Ale Fiu zniknal.
– Pojawi sie, kiedy bedzie trzeba. Nie slysze twego pytania, ale wszyscy chcecie, abym opowiedzial wam o tym, co nazywacie Nirwana.
– Nie mylisz sie.
– Sruba zaprowadzi was do przestrzeni, podobnej do krateru. Zejdziecie z kregu w centrum. To koniec i poczatek sruby. Jezeli jej nie opuscicie, zawiezie was z powrotem. Sciany krateru maja piec odcieni liliowego, od biadolila do ciemnofioletowego. Piec stopni szczesliwosci. Najciemniejszy z nich to sny, jasny – ataraksja. (Alik uslyszal – „trans”, Maly – „proznia”). Pomiedzy nimi, w miare nasilania sie barwy, znajduja sie wspomnienia, pragnienia, wyobrazenia. Wszystko zrozumiale?
– Nie wszystko. Sny to zrozumiale. Takie jak w zyciu.
– Niezupelnie. Tylko szczesliwe. Ale tak samo zamglone, rozowe i blekitne. Bez konca i poczatku.
– A wspomnienia?
– Odtworzenie przeszlosci. Czlowiek znowu przezywa najszczesliwsze dni w swoim zyciu. Potem zapomina i przezywa znowu. I tak do konca stopnia.
– Pragnienia?
– W gruncie rzeczy sa to marzenia, poniewaz w swojej istocie marzenia sa pragnieniami. Czlowiek pragnie zemscic sie na kims, kto go skrzywdzil, lecz nie moze: krzywdziciel jest od niego znacznie silniejszy. Tak jest w rzeczywistosci. Ale tu pragnienia zawsze sie spelniaja. Czlowiek chce zostac nadczlowiekiem; wolny – wladac swym cialem jak ksor; mag – posiadac sile sirga. Wszystko to sie spelnia, zostaje zapomniane i ozywa znowu.
– Ale przeciez u podstaw wyobrazen rowniez leza pragnienia. Po co wiec bylo tworzyc inny stopien?
– Nie wiem. Stopien jest inny. Materializacji ulega to, czego pragnie sie teraz, w danej chwili. Nie poprawia sie przeszlosci, ale tworzy przyszlosc, wciela sie w zycie wymysl, realizuje hipoteze.
– Nawet naukowa?
– Kazda.
Kapitan zamyslil sie wyobrazajac sobie, jak mozna zmaterializowac idee.
– Niech go pan zapyta o trans – szepnal Alik. Kapitan tylko reka machnal: potem, potem.
Zmieniajaca sie gra odcieni zlotej powloki swiadczyla, ze kula z napieciem „wsluchuje sie”, starajac sie uchwycic przewodnia mysl swych rozmowcow, ze jej rozmowa z nimi jeszcze nie zostala zakonczona.
– W jaki sposob nastepuje przejscie z jednego stopnia do drugiego?
Za posrednictwem teleportacji? – zapytal Kapitan.
– Teleportacji na zyczenie w Nirwanie nie ma. Przesuwamy ludzi po zakonczeniu cyklu, tak jak z Zielonego Lasu do Aory. Otwieramy pole ochronne, rozgradzajace stopnie.
– A w jaki sposob my sie bedziemy poruszac?
– Rozdzielicie sie na dwie pary, uzgodnicie czas zgodnie z waszymi ziemskimi przyrzadami, rozejdziecie sie, a potem znowu spotkacie w kraterze. Pola ochronne przepuszcza was reagujac na cieplote waszych cial.
Kula umilkla.
I natychmiast pojawil sie Fiu. Podszedl niezauwazenie jak kot.
– Gdziezes przepadl? – spytal Bibl.
– Nie mialem prawa uczestniczyc w rozmowie – odparl zagadkowo Fiu. – Moglbym pozostac niezauwazonym, ale nie bylo takiej potrzeby. Idziemy – zakonczyl calkiem po ziemsku.
Alik zamykal pochod, widzac idacych z przodu jak przez mgle. Gwaltowne wiraze chodnika, mowiaca bez slow zlota kula, plywajaca w blekitnej mgielce, przeczucie jeszcze bardziej zadziwiajacych wrazen – wszystko to przycmiewalo spojrzenie i zapieralo dech w piersi. Dlaczego Fiu milczy, nie odpowiada na pytania Kapitana, dlaczego skromnie usuwa sie w cien wskazujac na liliowy chodnik przy nastepnym splocie drog? Dlaczego wszyscy ida gesiego, kladac dlonie na ramionach tych, ktorzy stoja przed nimi? Znowu lot pod niebo? A moze nie pod niebo? Chodnik rzeczywiscie wwierca sie w kolorowa mase, ale trudno okreslic kierunek ruchu. Do gory czy w dol? A moze poziomo – jak noz wcinajacy sie w dopiero co wyjeta z lodowki kostke masla? Plastikowa podloga kolysze sie i podskakuje, pochylajac sie na zakretach. W glowie kreci sie jak na karuzeli. Maly cos krzyczy… nie slychac. Co to? Sruba zwalnia bieg. Bladoliliowa przejrzystosc zastepuje gesta fioletowa mgle. – Przyjechalismy – stwierdzil Kapitan.
Na jego twarzy zastygl wyraz nie ukrywanego rozczarowania. Zlota kula nie oszukala ich. Rzeczywiscie znajdowali sie na dnie krateru o gladkich scianach z nieokreslonego tworzywa. Sciany rozchodzily sie Piecioma krawedziami scietej piramidy o rozmaitych odcieniach liliowej barwy i rozmytych granicach. Nad jednolicie liliowym amfiteatrem nieruchomo wisialo na niebie takiego samego koloru slonce. Trudno bylo wyobrazic sobie cos rownie nudnego i smetnego. Nawet pustynia z jej zapylonym polyskiem sprawiala mniej przygnebiajace wrazenie.
„I chron mnie od ducha prozniactwa, smetku, obojetnosci i pustoslowia” – w pamieci Kapitana wyplynely slowa starego psalmu czy modlitwy. Duch prozniactwa i smetku. Nawet sredniowieczny asceta religijny nie bylby zachwycony takim krajobrazem.
– I to ma byc kolor szczesliwosci? – spytal z szyderstwem.
– Moze damy sobie spokoj i wrocimy? – Maly skinal glowa na wirujacy w centrum krag.
– Ostatni krag piekiel – usmiechnal sie Bibl – mimo wszystko trzeba go przejsc. Rozdzielimy sie, Kep. My zapoznamy sie ze wspomnieniami i pragnieniami. Sny, jak przypuszczam, sa nam niepotrzebne, a Maly z Alikiem zbadaja wyobrazenia. Alikowi ich nie brakuje. Spotkamy sie tutaj mniej wiecej za godzine. Zlota bania – to okreslenie Alikowi sie udalo – proponowala, aby ustalic czas opierajac sie na naszych ziemskich przyrzadach. – Popatrzyl na zegarek: – U mnie jest dziesiata rano.
Bibl i Kapitan przecieli krater. Do najblizszej sciany, biegnacej pod katem w gore, ku podoblocznym wysokosciom, bylo nie wiecej niz trzydziesci metrow. Ale mimo jaskrawosci jej nasyconego fioletu znowu nie mogli okreslic, z jakiego tworzywa ja wykonano: sciana rozsunela sie przed nimi jak kurtyna, a wyciagniete rece napotkaly tylko powietrze. Zreszta nie to przyciagnelo ich uwage. W przejsciu, ktore pojawilo sie w scianie, odslonil sie przed nimi niezwykly i oryginalny widok,