SYMFONIA LODOW

Nie dowiedzielismy sie wiec, co sie dzialo z Tolkiem, wszystko jednak wskazywalo na to, ze musialo to byc raczej komiczne niz straszne. Wano sie wykrecal: „Nie chce powiedziec, to go nie pytajcie. Obaj zesmy stchorzyli. A ja nie mam zwyczaju robic plotek”. Nie nabijal sie z Totka, chociaz ten najwyrazniej szukal klotni. „Masz taki akcent jak maszyna do pisania Ostapa Bendera” – docinal, ale Wano tylko sie usmiechal i znosil to w milczeniu – nie mial czasu. Ja i Martin wymienilismy pod kierownictwem Wano zmiazdzony plastyk iluminatora. Sam Wano nie mogl tego zrobic, obandazowane ramie utrudnialo mu prace. Ustalono takze, ze ja i Martin (po kolei bedziemy go zastepowali za kierownica. Nic nas juz tutaj nie zatrzymywalo. – Ziernow uznal, ze zadanie wyprawy zostalo wykonane, i chcial sie jak najszybciej znalezc w Mirnym. Mysle, ze tak sie spieszyl, by zdazyc uciec przed swoim sobowtorem, byl przeciez jedynym wsrod nas, ktoremu udalo sie jak dotad uniknac tego niezbyt przyjemnego spotkania. Lamiac ustanowiony przez siebie samego i scisle przestrzegany harmonogram prac i wypoczynku ustalony po przeprowadzce do kabiny amfibii nie spal przez cala noc. Budzilem sie tej nocy kilkakrotnie i za kazdym razem widzialem swiatlo jego nocnej lampki na gornym lozku. Czytal.

Nie rozmawialismy wiecej o sobowtorach, ale rano po sniadaniu twarz Ziernowa najwyrazniej sie rozpromienila, kiedy amfibia wreszcie ruszyla w droge. Kierowal Martin. Wano siedzial obok niego na strapontenie i instruowal go na migi. Ja wystukalem depesze do Mirnego, zamienilem pare slow z dyzurnym radiostacji Kola Samojlowem i zanotowalem prognoze pogody. Byla bardzo pomyslna, zanosilo sie na to, ze nasz powrot odbedzie sie bez zadnych przeszkod – pogodnie, wiatry slabe, temperatura nie moskiewska nawet, ale zgola czarnomorska: dwa – trzy stopnie ponizej zera.

Ale ciazylo nam panujace w kabinie milczenie i wreszcie nie wytrzymalem:

– Chcialem o cos zapytac, Borysie Arkadiewiczu. Dlaczego nie podajemy przez radio zadnych szczegolow?

– Jakich mianowicie?

– Wszystkich. Co sie dzialo ze mna, z Wano. Czegosmy sie dowiedzieli o rozowych oblokach. O tym, co mam na filmie.

– A jak, waszym zdaniem, nalezaloby napisac takie opowiadanie? – odpowiedzial mi pytaniem na pytanie Ziernow. – Zrelacjonowac niuanse psychologiczne, analize doznan, caly podtekst? Niestety nie dysponuje odpowiednim talentem, nie jestem pisarzem. A i wam, jak sadze, tez by sie to nie udalo, mimo calego bogactwa waszej wyobrazni i mimo tego, ze wasze hipotezy byly tak efektowne. A gdybysmy to wszystko podali w telegraficznym skrocie, wygladaloby to jak notatki szalenca.

– Pewne rzeczy mozna jednak zalozyc z duzym prawdopodobienstwem.

– Oczywiscie. Zacznijmy od was. Co bylibyscie sklonni przyjac za pewnik? Czym jest, waszym zdaniem, ten rozowy oblok?

– Jakims organizmem.

– Zywym?

– Niewatpliwie. To zywy, myslacy organizm, ktorego struktura fizyko-chemiczna nie jest nam znana. Jakas biozawiesina albo biogaz. Kolmogorow nie wykluczal przeciez mozliwosci istnienia myslacej plesni? Z rownym stopniem prawdopodobienstwa mozna zalozyc istnienie myslacego gazu, myslacego koloidu czy myslacej plazmy. Wahania barwy to reakcja obronna i zarazem zewnetrzny wyraz emocji – zdziwienia, zainteresowania, zlosci. Zmiennosc ksztaltu to reakcje ruchowe umozliwiajace poruszanie sie w przestworzach. Czlowiek idac macha rekami, zgina nogi w kolanach i porusza nogami. Oblok wypreza sie, podwija brzegi, zwija sie w dzwon.

– O czym mowicie? – zainteresowal sie Martin.

Przetlumaczylem mu.

– Oblok takze pieni sie, kiedy oddycha, i wyrzuca z siebie macki, kiedy napada – dodal.

– A zatem jest to zwierze? – zapytal Ziernow.

– Zwierze – przytaknal Martin.

Ziernow nie przypadkiem zadawal te pytania. Kazde z nich mialo jakis okreslony cel, ktory nie byl jeszcze dla mnie jasny. Ziernow najwidoczniej sprawdzal nasze i wlasne odczucie nie kwapiac sie z wyciaganiem wnioskow.

– Dobrze – powiedzial – odpowiedzcie mi w takim razie na takie pytanie: w jaki sposob to zwierze modeluje ludzi i maszyny? Po co je modeluje? I dlaczego model zostaje zniszczony, skoro tylko „wyprobuje” sie go w kontakcie z ludzmi?

– Nie wiem – przyznalem. – Oblok potrafi syntetyzowac dowolne struktury zlozone z atomow, to jasne. Ale po co je syntetyzuje i dlaczego je potem niszczy – to pozostaje dla mnie zagadka.

Wtedy wtracil sie do rozmowy Tolek, ktory do tej chwili zachowywal niezrozumiala dla nas wszystkich obojetnosc:

– Moim zdaniem sam problem zostal blednie sformulowany. Jak modeluje? Po co modeluje? Oblok niczego nie modeluje. To tylko zaklocenie funkcjonowania naszego postrzegania. Cos dla psychiatrow a nie dla fizykow.

– Spojrzcie w prawo! – krzyknal nagle Wano.

To, co ujrzelismy przez boczny iluminator, sprawilo, ze natychmiast zapomnielismy o naszym sporze. Martin wlaczyl hamulce. Wlozylismy kurtki i wyskoczylismy z amfibii. Natychmiast zaczalem filmowac, wygladalo bowiem na to, ze beda to moje najbardziej efektowne zdjecia.

To, co sie dzialo na naszych oczach, wygladalo na cud, wygladalo jak scena z zycia innej planety. Nic – ani chmury, ani snieg, nie przeslanialo tego, na co patrzylismy. Slonce wisialo nad horyzontem i przekazywalo caly swoj blask pietrzacym sie przed nami szmaragdowoblekitnym masom lodu. Idealnie gladko scieta na glebokosc wielu metrow sciana lodowa robila wrazenie szklanej. Nigdzie, wzdluz sciany, nic widac bylo zadnego czlowieka ani zadnej maszyny. Tylko gigantyczne rozowe dyski – naliczylem wiecej niz dziesiec takich tarcz – bezglosnie i bez trudu ciely lod, jakby to bylo maslo. Wyobrazcie sobie, ze kroicie rozgrzanym nozem dopiero co wyjeta z lodowki cwiartke masla. Noz wejdzie w kostke masla od razu, nieomal bez tarcia, bedzie sie przeslizgiwal miedzy topniejacymi sciankami. Tak samo topnialy stumetrowe sciany lodowe, kiedy zaglebial sie w nie rozowy noz. Noz ten mial ksztalt nieprawidlowego owalu czy moze raczej trapezu o wyokraglonych rogach, powierzchnia zas tarczy miala, sadzac na oko, ponad sto metrow kwadratowych, takie to przynajmniej wrazenie robilo z daleka. Grubosc tarczy byla niewielka, kilka centymetrow. A zatem dobrze nam juz znany „oblok” najwyrazniej splaszczyl sie, rozprasowal rozciagnal i przeksztalcil w olbrzymie narzedzie tnace, pracujace zadziwiajaco szybko i precyzyjnie.

Dwa takie „noze” oddalone od siebie o jakie pol kilometra ciely sciane lodowa prostopadle do jej podstawy. Dwa inne podcinaly ja od dolu miarowymi, doskonale skoordynowanymi ruchami wahadlowej pily. Nastepna czworka pracowala obok, a trzeciej juz nie widzialem – zaglebila sie calkowicie w warstwach lodu. Wkrotce zniknela w lodzie takze i druga, a czworka, ktora byla najblizej nas, wykonala trik cyrkowy godny zaiste samego Guliwera. Niespodziewanie uniosla w powietrze precyzyjnie wycieta z plaszcza lodowca szklana tafle dluga prawie na kilometr, doskonaly geometrycznie blekitny rownolegloscian. Rownolegloscian ow wzniosl sie powoli i ulecial, lekko i niedbale niczym dziecinny balonik. Zaledwie dwa „obloki” uczestniczyly w tej operacji. Najezyly sie i pociemnialy, przeksztalcily sie w znane nam juz kielichy, tyle, ze tym razem nie odwrocone, lecz skierowane ku niebu – dwa niewiarygodne olbrzymie pasowe kwiaty na niewidzialnych lodyzkach. W dodatku bynajmniej nie podtrzymywaly lecacej tafli – tafla wznosila sie nad nimi zachowujac pewna odleglosc i nic jej z „oblokami” nie laczylo.

– Na czym ona sie trzyma? – zadziwil sie Martin. – Na poduszce powietrznej? Ilez na to potrzeba energii?

– To nie poduszka – powiedzial Tolek, z trudem odnajdujac potrzebne angielskie slowa. – To pole. Antygrawitacja… – I popatrzyl blagalnie na Ziernowa.

– Pole silowe – wyjasnil Ziernow. – Pamietacie, Martin, przeciazenie, kiedy probowalismy zblizyc sie do samolotu? To przeciazenie wtedy zwiekszalo sile ciazenia, teraz ja neutralizuje.

Tymczasem z lodowego plaskowzgorza poderwala sie do lotu jeszcze jedna taka kilometrowa tafla wyrzucona w przestrzen przez niewidzialnego tytana. Wznosila sie szybciej niz tamta pierwsza i niebawem dogonila ja na wysokosci, na jakiej zazwyczaj odbywa sie rejsy polarne. Widzielismy doskonale, jak te dwie gigantyczne cegly zblizyly sie do siebie w powietrzu, jak otarly sie bokami i polaczyly w jedna szeroka tafle, ktora znieruchomiala i zawisla w powietrzu. A z dolu startowala juz trzecia, ktora legla na tamtych, i czwarta, ktora z kolei

Вы читаете Jezdzcy z nikad
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату