zrownowazyla cala plyte. Plyta stawala sie coraz grubsza, „obloki” potrzebowaly trzech lub czterech minut, by wyciac z plaszcza kontynentalnego lodowca nowa cegle i uniesc ja w powietrze. Po wzniesieniu kazdej kolejnej tafli sciana lodowa coraz bardziej zblizala sie do horyzontu, a wraz z nia oddalaly sie od nas rozowe „obloki”, wygladalo to, jak gdyby rozpuszczaly sie i niknely w snieznej dali. Wysoko zas na niebie wisialy nadal dwie czerwone roze, a nad nimi przeswietlony przez slonce olbrzymi krysztalowy szescian.
Oczarowani tym zjawiskiem stalismy w milczeniu. Specyficzna gracja i wyrazistosc ruchow rozowych tarcz, ich precyzyjny rytm, wzloty blekitnych lodowych tafli ukladajacych sie w przestworzach w gigantyczny promieniejacy szescian – wszystko to dzwieczalo w naszych uszach niczym nieslyszalna, bezglosna muzyka jakichs obcych i nieznanych sfer. Nie zauwazylismy nawet – zdolal to zarejestrowac jedynie moj obiektyw – kiedy sloneczny diamentowy szescian zaczal malec wznoszac sie coraz to wyzej, az wreszcie zupelnie zniknal nam z oczu za siateczka pierzastych smug cirrusow. Zniknely rowniez oba kierujace nim „kwiaty”.
– Miliard metrow szesciennych lodu – jeknal Tolek.
Spojrzalem na Ziernowa. Spotkaly sie nasze spojrzenia.
– Otoz mamy odpowiedz na podstawowe pytanie, Anochin – powiedzial Ziernow. – Wiemy juz, skad sie wziela ta lodowa sciana i dlaczego mamy pod nogami tak malo sniegu. Oni zrywaja pancerz lodowy Antarktydy.
OSTATNI SOBOWTOR
Oficjalnie sprawozdanie naszej wyprawy skladalo sie z nastepujacych punktow: wyklad Ziernowa o zjawisku rozowych oblokow, moja opowiesc o sobowtorach i projekcja nakreconego przeze mnie filmu. Ale juz na samym poczatku zebrania Ziernow zlekcewazyl ustalony porzadek. Oprocz wrazen osobistych i oprocz przywiezionego przez wyprawe filmu nie mamy zadnych materialow, na ktorych mozna by bylo oprzec wyklad naukowy – powiedzial – te zas obserwacje astronomiczne, z ktorymi zapoznal sie po powrocie do Mirnego, nie stwarzaja dostatecznych przeslanek do wysnuwania jakichkolwiek konkretnych wnioskow. Okazuje sie, ze zarowno nasze, jak i zagraniczne obserwatoria na Antarktydzie zarejestrowaly pojawienie sie w atmosferze na roznych wysokosciach ogromnych skupisk lodu. Ale ani dokonywane obserwacje, ani specjalne zdjecia nie pozwalaja na okreslenie ilosci tych cial quasiniebieskich ani tez na okreslenie kierunku, w ktorym sie poruszaja. A zatem mozemy mowic jedynie o wrazeniach, jakie odnieslismy, i o przypuszczeniach, ktore bywaja niekiedy nazywane hipotezami. Poniewaz jednak minely juz przeszlo trzy doby od powrotu wyprawy, poniewaz gadatliwosc i ciekawosc wlasciwa jest ludziom, to wszystko to, co widzieli uczestnicy ekspedycji, jest juz znane calemu Mirnemu, a takze daleko poza jego granicami. Jesli zas chodzi o domysly, to lepiej bedzie, gdy zajmiemy sie nimi po projekcji filmu, poniewaz bez watpienia dostarczy on materialu do tego rodzaju rozwazan.
Nie wiem, kogo mial na mysli Ziernow, kiedy mowil o gadatliwosci, ale zarowno ja, jak Wano i Tolek wzburzylismy wiele umyslow, a sluchy o filmie, ktory nakrecilem, obiegly caly kontynent. Na projekcje filmu przyjechal Francuz i dwoch Australijczykow oraz cala grupa Amerykanow, na ktorej czele stal admiral w stanie spoczynku, Thompson. Admiral dawno juz zamienil admiralskie galony i dystynkcje na futrzana kamizelke i sweter polarnika. Wszyscy slyszeli juz o filmie, niecierpliwie czekali na projekcje i po cichu dzielili sie najprzerozniejszymi hipotezami. Nasz drugi kinomechanik Zenia Laziebnikow zawyl z zazdrosci, kiedy obejrzal wywolana tasme.
– No coz! Jestes teraz znakomitoscia. Mozesz uwazac, ze nagrode Lomonosowa masz juz w kieszeni.
Ziernow powstrzymal sie od komentarzy, tylko wychodzac z laboratorium zapytal:
– A nie boicie sie, Anochin?
– Czego? – zdziwilem sie.
– Byc moze, ze nawet sobie nie wyobrazacie, o jak wielkim odkryciu zakomunikujecie swiatu.
Goraczkowe ozywienie zapanowalo juz w czasie pierwszej projekcji filmu w stolowce. Przyszli wszyscy, ktorzy mogli przyjsc, ludzie stali i siedzieli wszedzie, gdzie sie tylko dalo usiasc lub stanac. Cisza panowala taka, jak w pustym kosciele, tylko od czasu do czasu macil ja szmerek zdumienia i chyba nawet leku – w tych momentach, kiedy nie wytrzymywali nawet przyzwyczajeni do wszystkiego zahartowani weterani Antarktydy. Sceptycyzm i niedowierzanie, z jakim ten i ow przyjmowal nasze opowiesci, zniknely juz po pierwszych kadrach filmu na widok dwoch identycznych „Charkowianek” z jednakowo wgniecionymi iluminatorami i rozowego „obloku”, ktory sunal nad nimi przez bladoniebieskie niebo. Zdjecia sie udaly nadspodziewanie, bardzo wiernie oddawaly kolory – „oblok” na ekranie purpurowial, fioletowial, zmienial ksztalt, rozwijal sie w kielich kwiatu, pienil sie i pochlanial wielki pojazd wraz z cala jego zawartoscia. Sfilmowany przeze mnie moj sobowtor w pierwszej chwili nikogo nie zdziwil ani nie przekonal – uznano go po prostu za mnie samego, chociaz od razu zauwazylem, ze filmowac samego siebie, w dodatku w ruchu i w roznych ujeciach nie potrafilby nawet najwybitniejszy dokumentarzysta. Ale dopiero zdjecia sobowtora Martina sprawily, ze wszyscy uwierzyli w sobowtory – udalo mi sie zblizenie sobowtora Martina na tle podchodzacego do miejsca katastrofy Martina i Ziernowa. Sala zahuczala. A kiedy malinowy kwiat wyrzucil z siebie wezowata macke i ten drugi, lezacy bez ruchu Martin, zniknal w czelusci jej kielicha, ktos w ciemnosciach az krzyknal. Ale najwieksze wrazenie wywarla czesc koncowa filmu, owa lodowa symfonia.
Zaledwie projekcja dobiegla konca, a juz wsrod hucznych oklaskow dalo sie slyszec zadanie powtorzenia pokazu filmu. Po raz drugi film wyswietlano wsrod grobowej ciszy, nie rozlegl sie na sali ani jeden glos, nikt nie odkaszlnal, nie odezwal sie do sasiada, nie bylo slychac nawet szeptu. Cisza trwala takze wtedy, kiedy ekran juz zgasl, ludzie jak gdyby nie mogli sie wyzwolic z napiecia, ktore ich opanowalo. Dopiero najstarszy ze stalych mieszkancow bazy, nazywany dziekanem korpusu polarnikow, profesor Kiedrin, wyrazil zyczenie, ktore bylo zyczeniem wszystkich obecnych:
A teraz, Borys, powiedz nam, co o tym myslisz. Tak bedzie najlepiej, my przeciez nie mozemy przetrawic tego tak od razu.
– Mowilem juz, ze nie mamy dowodow – powiedzial Ziernow. – Martinowi nie udalo sie pobrac probki, „oblok” nie dopuscil go do samolotu. Nie dopuscil takze i nas, na ziemi, zwalil na nas taki ciezar, jak gdyby ktos napelnil nas olowiem. A zatem „oblok” jest w stanie wytwarzac pole grawitacyjne. Potwierdza to unoszacy sie w powietrzu lodowy szescian, ktory widzieliscie wszyscy. Zapewne w ten sam sposob zmuszono do ladowania samolot Martina, tym samym sposobem wydobyto ze szczeliny lodowej nasza amfibie. Za bezsporny fakt uznac mozna takze i to, ze „oblok” moze bez trudu zmieniac ksztalt i kolor – to widzieliscie rowniez. Umie on takze wytwarzac dowolne temperatury – tak ciac stumetrowy plaszcz lodowy mozna tylko przy zastosowaniu bardzo wysokich temperatur. W powietrzu „oblok” zachowuje sie podobnie jak ryba w wodzie – nie musi zakrecac po luku, moze blyskawicznie zmieniac szybkosc. Martin zapewnia, ze zauwazony przez niego „oblok” uciekal przed nim z szybkoscia przekraczajaca szybkosc dzwieku. „Koledzy” owego „obloku” lecieli wolniej, najwyrazniej dlatego jedynie, by stworzyc zaslone grawitacyjna wokol samolotu. Wniosek mozemy wysnuc tylko jeden – fenomen rozowych oblokow nie ma nic wspolnego z meteorologia. „Oblok” taki to albo zywy i myslacy organizm, albo odpowiednio zaprogramowany biosystem. Podstawowym zadaniem oblokow jest zerwanie i przemieszczenie w przestrzeni olbrzymich mas kontynentalnego plaszcza lodowego. Niejako przy okazji syntetyzuja sie, a raczej powiedzialbym modeluja sie – nie wiadomo jak ani po co – a nastepnie zostaja unicestwione – takze nie wiadomo po co – wszelakie napotkane struktury zlozone z atomow – ludzie, maszyny, przedmioty.
Pierwsze pytanie zadal Ziernowowi Amerykanin Thompson:
– Z tego, co pan mowil, nie moglem zrozumiec, czy te istoty sa wrogo ustosunkowane do ludzi.
– Sadze, ze nie. Unicestwiaja tylko sporzadzone przez siebie kopie.
– Czy jest pan tego pewien?
– Przeciez sam pan to przed chwila widzial – pytanie Thompsona zdziwilo Ziernowa.
– Interesuje mnie, czy jest pan przekonany o tym, ze unicestwione zostaly na pewno kopie a nie ludzie? Skoro kopie sa identyczne z ludzmi, to ktoz mi potrafi dowiesc, ze moj lotnik Martin jest rzeczywiscie moim lotnikiem Martinem, a nie jego modelem o identycznej strukturze atomowej.
Rozmawiali po angielsku, ale wielu obecnych na sali znalo ten jezyk i tlumaczylo tresc rozmowy sasiadom. Nikt sie nie usmiechnal – pytanie bylo istotne. Nawet Ziernow zastanowil sie nad odpowiedzia.
Martin poderwal sie z miejsca, ale pociagnalem go z powrotem. Powiedzialem:
– Zapewniam pana, admirale, ze ja to naprawde ja, operator filmowy ekspedycji, Jurij Anochin, a nie moj model sporzadzony przez oblok. Kiedy filmowalem, moj sobowtor cofal sie ku amfibii jak zahipnotyzowany, widzial pan to na ekranie. Powiedzial mi, ze ktos czy tez cos kaze mu wrocic do kabiny. Najwidoczniej przygotowywano sie juz do unicestwienia go – patrzylem na polyskujace okulary admirala i doslownie kipialem ze zlosci.