kawie. A ja tymczasem nadzialem sie na druty kolczaste, nie zdazylem nawet zahamowac. Dobrze, ze przynajmniej jechalem powoli.

– Skad na szosie druty kolczaste – dziwilem sie.

– Na jakiej szosie? Nie bylo zadnej szosy. Szosa zniknela tak samo jak furgonetka. Byla naga czerwona rownina, wysepka zieleni gdzies w oddali i dookola druty kolczaste – teren prywatny. Nie wierzycie mi panowie? W pierwszej chwili i ja w to nie moglem uwierzyc. No, dobra, furgonetka zniknela, czort z nia! Ale gdzie sie podziala szosa? Obled! Obejrzalem sie za siebie i o malo co nie umarlem ze strachu – prosto na mnie i na te druty kolczaste pedzi czarny „Lincoln”. Czarna smierc. Ma na liczniku co najmniej sto mil! Nawet nie probowalem wyskoczyc, tylko oczy zamknalem – tak czy owak koniec! Minela minuta, a konca jakos nie widac. Otwieram oczy – zyje, a „Lincolna” ani sladu!

– Moze juz pana wyprzedzil?

– Ktoredy? Po jakiej szosie?

– A wiec ten „Lincoln” takze zniknal?

Przytaknal.

– Wyglada na to, ze te samochody znikaly nie dojezdzajac do drutow kolczastych? – zapytalem.

– No wlasnie. Jeden po drugim. Postalem tak z dziesiec minut i kazdy samochod znikal, skoro tylko dojechal do miejsca, w ktorym urywala sie szosa. Przed samymi drutami szosa zamieniala sie w czerwona gline. A ja stoje jak Rip van Winkle i tylko mrugam oczyma. Kogo zapytac – ta sama odpowiedz: „Nie wiem”. Dlaczego jezdza z zapalonymi swiatlami? Nie wiem. Co sie z nimi dzieje, dlaczego znikaja? Nie wiem. Moze wjezdzaja do piekla? Nie wiem. A gdzie jest szosa? A oczy kazdy ma takie szklane jak nieboszczyk.

Bylo juz dla mnie jasne, co to za miasto. Chcialem zrobic jeszcze jeden test – zobaczyc je na wlasne oczy. Obejrzalem sie i podnioslem reke – jeden z przejezdzajacych kolo nas samochodow zatrzymal sie. Kierowca rowniez mial szklane oczy. Zaryzykowalem jednak:

– Nie podwiozlbys mnie na przedmiescie? Tylko dwie przecznice.

– Siadaj – powiedzial obojetnie.

Siadlem obok niego, grubasek i Mitchell niczego nie rozumiejac usiedli na tylnym siedzeniu. Kierowca obojetnie obejrzal sie, nacisnal na gaz i przejechalismy te dwa kwartaly w pol minuty.

– Spojrzcie – goraczkowo szepnal z tylu Baker.

Szosa przed nami urywala sie nagle, dalej byla czerwona glina, a nad nia w poprzek szosy cztery rzedy zardzewialego drutu kolczastego. Widac bylo tylko niewielki kawalek drucianego ogrodzenia, dalej ginelo ono za stojacymi po obu stronach szosy domami i dlatego mozna bylo odniesc wrazenie, ze cale miasto okolone jest drutami kolczastymi i izolowane od swiata ludzi zywych.

– Ostroznie, druty! – krzyknal Baker i zlapal kierowce za reke.

– Gdzie? – zdziwil sie kierowca i stracil dlon Bakera.

Najwyrazniej nie widzial drutow.

– Stan – wtracilem sie. – Wysiadziemy tutaj. Zwolnil, ale zdazylem jeszcze zobaczyc, jak maska samochodu powolutku rozplywa sie w powietrzu. Jakby cos niewidzialnego pozeralo samochod cal po calu. Oto juz zniknela przednia szyba, tarcza z zegarami, kierownica i dlonie kierowcy. Bylo to tak straszne, ze mimo woli zamknalem oczy. I wlasnie wtedy jakies mocne uderzenie stracilo mnie na ziemie. Upadlem twarza w przydrozny pyl, moje nogi zas byly jeszcze na asfalcie. A zatem przewrocilem sie w tym wlasnie miejscu, gdzie szosa sie urywala. Ale jak wypadlem z samochodu? Drzwi byly zamkniete, nie czulem, zeby samochod przewracal sie czy tez koziolkowal. Podnioslem glowe i zobaczylem przed soba skrzynie szarej ciezarowki, ktorej przedtem nie widzialem. Obok mnie lezal w przydroznym pyle biedaczysko komiwojazer. Byl nieprzytomny.

– Zyjesz? – pochylajac sie nade mna zapytal Mitchell. Jego twarz ozdabial purpurowoniebieski siniak pod okiem. – Rzucilo mnie wprost na ten katafalk Bakera. – Wskazal ruchem glowy uwiklana w drutach kolczastych szara ciezarowke.

– A gdzie nasz samochod?

Mitchell wzruszyl ramionami. Przez kilka minut stalismy w milczeniu na skraju urywajacej sie szosy obserwujac ten sam cud, ktory dopiero co sprawil, ze zostalismy spieszeni. Grubasek komiwojazer rowniez oprzytomnial i wraz z nami sledzil to, co dzialo sie na szosie. Cud ow powtarzal sie regularnie co trzy sekundy – co trzy sekundy na pelnym gazie przekraczal krawedz szosy jakis pickup z drewniana karoseria albo dwukolorowy lakierowany „Pontiac”. Niknely bez sladu jak pekajace banki mydlane. Niektore pedzily wprost na nas, ale mysmy nawet nie probowali odskoczyc, poniewaz samochody tajaly o dwa kroki przed nami. Tak, wlasnie tajaly, ten proces tajemniczych i nie dajacych sie wyjasnic znikan widzielismy w palacym sloncu wyraznie. Samochody te rzeczywiscie nie znikaly od razu, ale jak gdyby dawaly nura w jakas dziure w przestrzeni i niknely w niej stopniowo – najpierw przedni zderzak, potem maska i tak dalej, az do numeru rejestracyjnego na tylnym zderzaku. Wydawac sie moglo, ze miasto otoczone jest przezroczysta szklana tafla, za ktora nie istnieje juz ani szosa, ani auta, ani samo miasto.

Z pewnoscia wszystkich nas niepokoila ta sama mysl – co robic? Wracac do miasta? Ale jakie jeszcze dziwy czekaja na nas w tym miescie przeksztalconym w gigantyczna estrade iluzjonisty? Jakich ludzi tam spotkamy? Z kim zdolamy sie po ludzku porozumiec? Jak dotad poza korpulentnym komiwojazerem nie spotkalismy tu jeszcze ani jednego normalnego czlowieka. Co do mnie, podejrzewalem, ze jest to sprawka rozowych oblokow, ale mieszkancy miasta nie byli podobni do tych sobowtorow, ktore wyprodukowano w poblizu Bieguna Poludniowego. Tamci byli – albo tez wydawalo sie, ze byli – ludzmi, ci zas przypominali raczej wskrzeszonych nieboszczykow, ktorzy zapomnieli o wszystkim procz tego, ze maja dokads isc, prowadzic samochod, wpedzac do luz bilardowe bile albo popijac przy barze whisky. Przypomnialem sobie wersje Thompsona i chyba po raz pierwszy od poczatku calej tej historii naprawde sie przerazilem. Czyzby obloki zdazyly podmienic cala ludnosc Sand City? Czyzby?… O, musialem zrobic jeszcze jedna probe. Tylko jeden jedyny test.

– Wracamy do miasta, chlopcy – powiedzialem do moich towarzyszy. – Musimy sobie porzadnie przewentylowac mozgi, bo inaczej trafimy wszyscy do czubkow. Sadzac po papierosach whisky tez powinno byc tutaj prawdziwe.

POGON

Mialem w Sand City dziewczyne, Marie. To wlasnie do niej jechalem, chcialem spedzic z nia moj ostatni wolny dzien przed odlotem do Nowego Jorku, do admirala. Pracowala w barze kawowym, dziewczyna jak dziewczyna, chodzila w wykrochmalonym fartuszku, czesala sie wymyslnie, wedlug mody z Hollywood, one wszystkie robia sie na gwiazdy filmowe. Sam nie wiem, czemu sie do niej przywiazalem i jak tylko mialem wolny wieczor, jechalem do miasta.

Bylo poludnie, kiedy doszlismy do baru, w ktorym pracowala Maria. Neon nad wejsciem i neony na wystawach palily sie w najlepsze. Moja biala bluza byla doslownie mokra od potu, ale we wnetrzu baru bylo chlodno i przestronnie. Wysokie stolki wzdluz baru byly wolne, tylko kolo okien szeptaly sobie jakies parki.

Maria nie uslyszala naszego wejscia. Odwrocona do nas plecami stala przed polkami za barem i przestawiala butelki. Wgramolilismy sie na stolki i w milczeniu zamienilismy miedzy soba wyraziste spojrzenia. Mitchell chcial juz zawolac Marie, ale w pore polozylem palec na ustach.

Rozpoczynal sie doprawdy najtrudniejszy dla mnie sposrod przeprowadzanych w tym oszalalym miescie eksperymentow.

– Maria – zawolalem cicho.

Odwrocila sie gwaltownie, jak gdyby przestraszylo ja brzmienie mojego glosu. Jej lekko zmruzone oczy, brak okularow, chociaz byla krotkowzroczna, wreszcie lejace sie z sufitu jasne oslepiajace ja swiatlo – wszystko to chyba wyjasnialo jej uprzejma obojetnosc, ktora nam okazywala. Nie poznala mnie.

– Co ci jest, dziewczyno? – zapytalem. – To ja, Don.

– Co za roznica – Don czy John – odparla zalotnie, przewracajac oczyma, ale w dalszym ciagu mnie nie poznajac. – Czego pan sobie zyczy, sir?

– Spojrz na mnie – powiedzialem dobitnie.

– Po co? – zdziwila sie, ale usluchala. Patrzyly na mnie nie jej zrenice, takie, jakie miewaja dziewczeta na plotnach Salvadore Dali, blekitne, waskie, ale zawsze zywe czy to tkliwe, czy gniewne. Patrzyly na mnie martwe

Вы читаете Jezdzcy z nikad
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату