w przedwyborczej kampanii prezydenckiej. Wszystko, co glosi, wynika moim zdaniem z falszywych przekonan, z awersji i z blednych wnioskow.
– Co wiec pana zdaniem powinna uczynic ludzkosc?
– Wskazowek co do tego udzieli wlasnie kongres.
– W takim razie pytanie do pana jako astronoma. Skad, pana zdaniem, przybyly do nas te potwory?
Mac Adow po raz pierwszy rozesmial sie szczerze i niewymuszenie.
– Nie znajduje w nich niczego potwornego. Przypominaja to jezdzca, to skrzydlo samolotu „delta”, to bardzo duzy i piekny kwiat, to znow rozowy sterowiec. Nasze i ich kanony estetyki nie sa z pewnoscia identyczne. A skad przybyli? Dowiemy sie tego, kiedy sami zechca nam odpowiedziec na to pytanie, jesli oczywiscie potrafimy je zadac. Byc moze, ze przybyli z ktoregos z sasiednich ukladow planetarnych. Moze z Mglawicy Andromedy, moze z mglawicy w gwiazdozbiorze Triangulum. Rownie dobrze mozna by wrozyc z fusow.
– Uzyl pan sformulowania: „kiedy sami nam odpowiedza”. A zatem mozliwe jest nawiazanie kontaktu?
– Jak dotad zadna proba kontaktu nie dala rezultatu. Nawiazanie kontaktu jest jednak mozliwe, jestem o tym przekonany, jesli tylko sa to rozumne istoty zywe a nie zaprogramowane w okreslony sposob biosystemy.
– Ma pan na mysli roboty?
– Nie, nie mam na mysli robotow. Mowie o systemach programowanych w ogole. W takim wypadku kontakt zalezy od programu.
– A jesli sa to systemy samoprogramowujace sie?
– Jezeli tak jest, to wowczas wszystko zalezy od tego, jak ich program zmienia sie pod wplywem czynnikow zewnetrznych. Proby nawiazania kontaktu to takze jeden z bodzcow zewnetrznych.
– Pytanie do autora filmu, Anochina. Czy obserwowal pan sam proces modelowania?
– Nie mozna go zaobserwowac – powiedzialem – czlowiek jest wtedy w stanie glebokiej spiaczki.
– Ale przeciez widzial pan na wlasne oczy powstawanie duplikatu amfibii snieznej. To ogromna maszyna z metalu i z mas plastycznych. Skad sie wziela, z jakich materialow powstala.
– Z powietrza – powiedzialem.
Na sali rozesmiano sie.
– Nie ma w tym nic smiesznego – wtracil sie Ziernow. – Wlasnie z powietrza. Z nie wiadomo jakich i nie wiadomo w jaki sposob wprowadzonych do powietrza elementow.
– Zatem – cud? – w pytaniu tym slychac bylo j nie ukrywana drwine.
Ale Ziernowa to nie stropilo.
– Niegdys uwazano za cud wszystko, co nie dawalo sie wytlumaczyc przy owczesnym stanie wiedzy. Nasz dzisiejszy stan wiedzy rowniez dopuszcza mozliwosc i zjawisk nie wytlumaczalnych, zakladamy jednak, ze i zjawiska te znajda wytlumaczenie w toku dalszego postepu nauki. A nieustanny jej rozwoj juz dzis pozwala nam przewidziec, ze mniej wiecej w polowie lub pod koniec przyszlego stulecia potrafimy odtwarzac przedmioty wykorzystujac dzialanie fal i pol i jakich mianowicie fal i jakich konkretnie pol – na to nauka oczywiscie odpowie dopiero w przyszlosci, j Ja osobiscie jestem jednak przekonany, ze w tym za – i katku kosmosu, z ktorego przybyly do nas owe istoty, nauka i zycie osiagnely juz taki poziom.:
– Jakie to jest zycie? – zapytal kobiecy glos. Wydalo mi sie, ze byla w tym pytaniu wyrazna nutka histeryczna, nie ukrywany strach. – Jak zdolamy sie z nimi porozumiec, skoro oni sa plynni, o jakim kontakcie moze byc mowa, jesli sa gazem?
– Prosze napic sie wody – zaproponowal niewzruszony Mac Adow. – Nie widze pani, odnosze wszakze, wrazenie, ze jest pani nazbyt zdenerwowana.,
– Po prostu zaczynam wierzyc Thompsonowi.
– Gratuluje Thompsonowi jeszcze jednej sojuszniczki. Co zas do myslacej struktury plynnej czy tez koloidalnej to i my, jak wiadomo, jestesmy na poly plynni. Chemia naszego zycia to chemia wegla i roztworow wodnych.
– Pytanie do przewodniczacego jako do matematyka i astronoma. Co mial na mysli rosyjski matematyk Kolmogorow, kiedy mowil, ze przy spotkaniu z pozaziemskimi formami zycia mozemy ich po prostu nie rozpoznac? Czy nie jest to ten wlasnie wypadek?
Mac Adow odparowal ten cios bez usmiechu:
– Kolmogorow bez watpienia mial na mysli rowniez pytania, jakie bywaja niekiedy zadawane na konferencjach prasowych.
Znow smiech na sali, reporterzy omijajac Mac Adowa rozpoczynaja ataki z flank. Kolejna ofiara jest fizyk Vieira.
– Panie Vieira, jest pan specjalista w dziedzinie fizyki czastek elementarnych. Skoro te obloki sa materialne – dziennikarz operowal mikrofonem jak pistoletem – to znaczy to, ze skladaja sie one z dobrze znanych nauce czastek elementarnych. Czy tak?
– Nie wiem. Moze tak, moze nie.
– Ale przeciez wiekszosc znanego nam swiata zbudowana jest z nukleonow, elektronow i kwantow promieniowania?
– A jesli mamy do czynienia z mniejszoscia znanego nam swiata? Albo ze swiatem w ogole nam nie znanym? A moze jest to swiat czastek zupelnie nam nie znanych, nie majacych analogii w naszej fizyce?
Dziennikarz skapitulowal. Ktos znowu przypomnial sobie o mnie.
– Czy operator Anochin moglby nam powiedziec, co sadzi o piosence, ktora jest spiewana we francuskiej wersji jezykowej jego filmu?
– Nie piana tej piosenki – powiedzialem. – W Paryzu nie widzialem jeszcze mojego filmu.
– Ale autorem tej piosenki jest przeciez Rosjanin. Aranzacje opracowano doslownie kilka dni temu. – I korespondent dosc udatnie zaspiewal po francusku slowa, ktore znalem: „…to jezdzcy znikad jada, nieznani jezdzcy znikad”.
– Znam to! – zawolalem. – Autor tej piosenki jest moim przyjacielem, to uczestnik naszej wyprawy antarktycznej Anatol Diaczuk.
Napotkalem ironiczne spojrzenie Ziernowa, ale nawet nie mrugnalem okiem – mialem w nosie ironiczne spojrzenia, zapewnialem Tolkowi swiatowa slawe, dzieki mnie jego nazwisko pojawilo sie na szpaltach gazet Europy i Ameryki. I nie dbajac o to, czy okaze sie dosc muzykalny, zaspiewalem po rosyjsku:
– To mit czy sen czy jawa? Przypatrzcie sie, nim znikna. To jezdzcy znikad jada, nieznani jezdzcy znikad…
Tylko tyle odspiewalem sam. Dalej podchwycila ja cala sala, jedni po francusku, inni po angielsku, jeszcze inni spiewali sama melodie bez slow. A kiedy wszystko ucichlo, tyczkowaty Mac Adow zadzwonil delikatnie swoim malenkim dzwoneczkiem.
– Uwazam, panie i panowie, ze konferencja dobiegla konca.
NOCNE METAMORFOZY
Po zakonczeniu konferencji prasowej rozeszlismy sie do swoich pokoi. Mielismy sie spotkac za godzine w tej samej sali restauracyjnej i zjesc razem kolacje. Zebranie zmeczylo mnie tak, jak nie meczyly mnie nawet najbardziej dokuczliwe przemarsze na Antarktydzie. Tylko sen moglby mi rozjasnic umysl, usunac otepiala obojetnosc na wszystko. Ale ow zbawczy sen nie nadszedl, choc przywolywalem go, jak umialem, wiercac sie na kozetce z miekkim jedwabnym walkiem pod glowa. W koncu dalem za wygrana, wstalem, podstawilem glowe pod kran z zimna woda i zszedlem do restauracji, by zakonczyc ten pelen wrazen dzien. Ale dzien nie konczyl sie i wiele wrazen stalo w kolejce. Na jedno z tych wrazen nie zwrocilem uwagi, chociaz w pierwszej chwili wydalo mi sie to dziwne.
Kiedy schodzilem po schodach szedl przede mna czlowiek w brazowym garniturze, ktory lezal na nim jak mundur. Kwadratowe ramiona, siwy przystrzyzony wasik i krotko ostrzyzona glowa jeszcze wyrazniej podkreslaly jego zawod. Sztywny jak kij minal lysego portiera nie zaszczyciwszy go nawet spojrzeniem, po czym nagle odwrocil sie i zapytal:
– Etienne?
Wydalo mi sie, ze w zimnych urzedniczych oczach portiera mignelo jak najautentyczniejsze przerazenie.
– Czym moge sluzyc, monsieur? – wyrecytowal z wyuczona usluznoscia.