– Poczekaj – powiedziala Res. Nacisnela przycisk miejscowego CENTIN-u.

W kontrolce zamigotalo kilkakrotnie swiatelko.

– Zajete, widocznie i inni chca sie czegos dowiedziec – powiedziala ironicznie Res.

– Slucham – odezwal sie po chwili komputer.

– Dlaczego w ciagu dnia pada u was deszcz? – zapytala ostro Res.

– Awaria nadajnika impulsu – odparl lakonicznie centralny informator.

– No to co? Nie mogliscie choc raz zrezygnowac w ogole z deszczu?

– Pole kondensacyjne zaczelo juz dzialac – wyjasnil spokojnie CENTIN.

– I dlatego mamy teraz zmarnowac pod dachem caly nasz wolny dzien?

– Tego nie wiem – odparl komputer.

– Oczywiscie – fuknela Res.

Mark Carpa rozesmial sie. Spor Res z elektronika bawil go. Zeby Marka odbijaly sie od jego ciemnej twarzy, polyskujac w mroku kabiny.

– Ale moze wiesz, jak dlugo potrwa jeszcze to paskudztwo? – zapytala uszczypliwie Res.

– Czy moge uznac wyraz “paskudztwo” za synonim “deszczu”? – zapytal CENTIN.

Tym razem rozesmiala sie rowniez Res.

– Oczywiscie, przyjacielu – zgodzila sie laskawie.

– Deszcz do godziny osmej trzydziesci piec.

– A moze bedziesz tak uprzejmy i podasz mi prognoze pogody?

– Bede! – CENTIN uczynil wyrazna przerwe. Po chwili zawarczal: – Dziewiata godzina zakonczenie dzialania pola kondensacyjnego. Slonecznie. Dwadziescia cztery stopnie, wiatry poludniowe jeden, wilgotnosc powietrza piecdziesiat procent, zachod slonca dziewietnasta dwadziescia, noca spadek temperatury do osiemnastu stopni. Od pierwszej ponowne ozywienie pola kondensacyjnego. Od trzeciej do czwartej trzy litry opadow w formie deszczu na kazdy metr kwadratowy, koniec!

– Jezeli nie zawiedzie znowu nadajnik impulsu – odparla zlosliwie Res, po czym wylaczyla przycisk. – Jak to dobrze, ze chociaz slonce wschodzi wtedy, kiedy chce tego mechanika niebios, a nie jakis nadajnik impulsu.

– A wiec jeszcze pol godziny – stwierdzil Mark.

– W takim razie polece od razu do dzieci – zadecydowala Res. – A ty przyjedz tam w poludnie, powiedzmy, okolo wpol do jedenastej. Do tego czasu uporasz sie chyba ze swoimi sprawami? Bedziemy na ciebie czekac. – Przez ulamek sekundy pomyslala, ze jezeli Mark nie przyjedzie z jakiegos powodu, popsuje jej tym humor.

Nastepnie wylaczyla autopilota i zaczela obnizac fet

Siedzieli na stoku laki, patrzac na rozlozone w dole miasto. Slonce wypilo wlasnie z traw ostatnie krople deszczu, lekki wiatr orzezwial.

Dzieci Res, Tom i Anna, szalaly, probujac chwytac motyle.

Zbocze, otoczone z lewej i z prawej strony soczystymi lasami, upstrzone kwieciem, przechodzilo stopniowo ku dolowi w park i w miasto. Nikt nie zdawal sobie sprawy, ze ta harmonia byla mozliwa dzieki przezornym dloniom zdolnych architektow krajobrazu.

Res zastanowila sie, co moze nastapic, co sie stanie, kiedy dojdzie tu ow zarloczny potok! Wzdrygala sie na sama mysl o tym. Wszystko zamieni sie w pas pustynny! Mimo wszelkich wysilkow bedzie musial uplynac rok, zanim rana sie zagoi. Tak jak po operacji kosmetycznej, pocieszala sie, po operacji, ktora upieksza.

Przez chwile w jej swiadomosci odzyly sceny paniki. Usmiechnela sie. Ostatecznie nauczylismy sie juz czegos nowego.

Z luboscia wystawila twarz na slonce, nie otwierajac oczu.

Przypomniala sobie miasto na polnocy, Mexera, kopule, ktora chronila zielen parku przed mrozem, i – ku wlasnemu zdziwieniu – wrobla, ktory tak zawziecie walczyl o piorko.

– Mark – zapytala nieoczekiwanie – czy czlowiek jest odpowiedzialny przed spolecznoscia, jezeli zaprzepasci cos, co juz rozpoczal i w co wlozyl sporo wysilku? Powiedzmy, ze w przypadku, kiedy nie wiaza sie z tym zadne naklady spoleczne. I wtedy, kiedy zrobi to po prostu dlatego, ze ma dosc tych klod, ktore inni rzucaja mu pod nogi!

Przez chwile Mark sprawial wrazenie zaskoczonego. Lezal wyciagniety na trawie, podkurczywszy jedna noge, i obgryzal zdzblo.

– Wydaje mi sie – powiedzial wreszcie – ze nikt nie ma prawa hamowac rozwoju wiedzy. Kazdy z nas powinien wzbogacac nauke o nowe odkrycia… Ale dlaczego pytasz?

– Tak mi tylko cos chodzilo po glowie…

– Jezeli masz na mysli swoja prace, to jestes w bledzie. Wybacz, ale to by swiadczylo o twoim egoizmie i zarozumialstwie, gdybys dala za wygrana. Wiesz, ze jestesmy po twojej stronie. Poza tym… na razie respektujemy twoje zyczenie i nie wtracamy sie w te rozgrywki, ale tylko dlatego, ze mialas wyprobowac inne mozliwosci. Ale skoro tak!

– Nie, nie – zapewnila go zywo Res. Nagle odzyskala dobry humor. Chwycila Marka za reke i uscisnela ja przelotnie.

– Mamo, mamo, zlapalismy pawika! – Anna, corka Res, przyleciala zadyszana, za nia chlopiec. Trzymala motyla na dloni palcami za skrzydla. Z duma podsunela go doroslym pod same oczy.

Mark podniosl sie.

– Zuch, zuch – pochwalil dziewczynke. – Ale czy nie myslisz, ze bylby ›on jeszcze ladniejszy, gdyby mogl latac w powietrzu i siadac na kwiatach? Spojrz tylko, on traci swoj piekny kolor. Moze bys go puscila? Szkoda go, przeciez zostal stworzony w tak cudowny sposob. – To powiedziawszy Mark spojrzal z usmiechem na Res. – To nie bylo naukowe, prawda?

Res odwzajemnila usmiech.

– Co to znaczy “cudowny”? – zapytala szybko Anna. Jeszcze raz, ale tym razem dokladniej i jakby z zalem, przyjrzala sie temu czemus, co trzepotalo sie w jej dloni, a nastepnie rozchylila palce. Motyl nie ruszal sie jeszcze przez chwile, potem wzbil sie ciezko w powietrze. Anna patrzyla za nim przez dluzszy czas.

– No wiec, co w tym jest tak cudownego? – zapytal Tom, patrzac wyzywajaco na Marka. – Jajo, gasienica, poczwarka, motyl i znowu jajo. No i co?

– Mark chcial przez to powiedziec – lagodzila Res – ze to jest jednak godne uwagi, bo chodzi jednoczesnie o dwie rozne istoty…

– Niech Mark mowi sam – nadasala sie Anna.

– A wiec – zaczal wyjasniac Mark – Tom ma oczywiscie racje. Ja jednak obstaje przy swoim. Bo to jest jak cud: oto gasienica, stworzenie wlochate i zarloczne, majace szesc krotkich nog tulowiowych i tyle samo odnozy dodatkowych, nagle sie przepoczwarza. Czy widzieliscie kiedys, jak szybko to sie odbywa?

– Ja widzialam! – zawolala Anna.

– Ja tez – chwalil sie Tom.

– A wiec – zaczal ponownie Mark – powstaje cos zupelnie nowego, co nie przypomina ani gasienicy, ani motyla. Ale teraz wyobrazcie sobie taka poczwarke. U pawikow wylot nastepuje juz po okolo dziesieciu dniach. Z poczwarki wychodzi zupelnie nowa istota, ktora w ogole nie jest podobna do gasienicy. Tamta ma aparat gebowy gryzacy, pelza po roslinach, a motyl ma aparat gebowy ssacy, jest kaprysnym akrobata powietrznym…

Tom spojrzal na niego lekcewazaco, przerywajac mu:

– To dla mnie nic nowego! Sam juz hodowalem motyle!

– Rusalki i pawiki, prawda mamo? – zawolala Anna.

– Owszem, to prawda – zgodzil sie Mark. – Ale zastanowcie sie, co jest przyczyna tej zdumiewajacej, cudownej i szybkiej przemiany. To drobne elementy budowlane, komorki, ktore sa jednoczesnie zegarem, budowniczym, malarzem i silnikiem. Geny, rozumiecie? I wlasnie ten mechanizm funkcjonujacy juz od milionow lat zadziwia mnie zawsze i zmusza do szacunku. Ja w kazdym razie podziwiam wszystko, co zyje, nawet jezeli nie wydaje sie to nam akurat pozyteczne. Trzeba to chronic, a nie niszczyc, kochany Tomku. – Tu Mark objal ramionami dzieci, ktore przysluchujac sie jego slowom, przysiadly obok. – Ludzie poznali juz wiele rzeczy, potrafia duzo, ale jednak nie wszystko i na razie mozemy dokonywac niewielu zmian swiadomych.

– Te drobne komorki sprawiaja, ze z gasienicy powstaje motyl i staje sie tym, czym jest, dokladnie w odpowiednim czasie? Czy to, ze powstaje czlowiek, jest rowniez zasluga tych komorek? – zapytal Tom.

– Tak – potwierdzil Mark. – To tez.

– Ho! ho! – zawolala Res z udanym przerazeniem. – Teraz nawarzyles sobie piwa, Marku!

Вы читаете Ekspedycja Mikro
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату