dobra.
– Moze to ma jakis zwiazek z istotami makro? – zastanawiala sie Gela, widac bylo jednak, ze nie spodziewa sie odpowiedzi.
– Prosze, napisalem tu w skrocie, na co masz zwracac uwage. – Podszedl blizej i podal jej kartke.
Rzucila na nia przelotne spojrzenie.
– Bedzie dobrze – powiedziala po chwili. – Ostatecznie nie jestem tu sama. – Spojrzala na niego powaznie. – Ale ty, Chris? Co ciebie tam czeka? Uwazaj na siebie, dobrze?
– Warunki klimatyczne sa sprzyjajace – odparl sztywno Chris. Podszedl blizej do Geli i wyciagnal reke. – Trzymaj sie, Gela!
– Do widzenia, Chris! – powiedziala cicho, niemal czule, patrzac mu prosto w oczy.
Ociagajac sie, poszedl w strone drzwi.
Nagle, kiedy zatrzymal sie w progu, zeby pomachac na pozegnanie, zrzucila z siebie koldre, podbiegla do niego i przytulila sie do jego piersi.
Objal ja, czujac pod dlonmi cieplo jej nagich, rozgrzanych snem plecow. Zalowal, ze ma na sobie gruby skafander podrozny. Pocalowali sie. Po chwili Gela odsunela sie od niego.
– A wiec, trzymaj sie, szefie. I wracaj szybko. – Objela go jeszcze raz i puscila.
Skinal glowa, jakby chcial jej dodac otuchy, wtedy odwrocila sie i wolnym krokiem podeszla z powrotem do lozka. Swiatlo, zamkniete na zewnatrz w lodzie, migotalo w jej wlosach.
Chris czul w glowie chaos. Zamknal za soba drzwi, wrocil powoli do swojego pokoju, wzial bagaz i udal sie do wyciagu. Musial przejsc przedtem przez kilka korytarzy wyrabanych w lodzie i sniegu, i nagle wydalo mu sie, jakby to wszystko ni«dzialo sie naprawde. Czul jeszcze na dloniach cieplo Geli, zapragnal przechowac je.
Czy chciala w ten sposob tylko dodac mu otuchy przed niebezpieczna podroza, czy tez przelamala sie? Uciazliwa wedrowka przez lsniacy korytarz stala sie jakby lzejsza. Dopiero gdy wlaczyl wyciag, powrocil do rzeczywistosci. Jedno wydawalo sie pewne: niezaleznie od tego, co ci na “Oceanie” znow wymyslili albo odkryli, nic nie zdola nim tak latwo wstrzasnac. Mial nadzieje, ze Gela bedzie czekala jego powrotu nie tylko ze wzgledu na obowiazki, jakimi zostala obarczona.
Pilot smiglowca byl dziwnie powazny i milczacy.
– Cos nowego? – zapytal z ozywieniem Chris, sadowiac sie w fotelu obok.
– Raczej tak – odpowiedzial pilot. Nie wydawal sie jednak sklonny do dzielenia sie z nim nowinami.
Nie, to nie, pomyslal Chris, potrafie sie opanowac. Glosno powiedzial tylko:
– Chcialbym rzucic jeszcze okiem na miasto.
Pilot machnal reka, jakby mial powiedziec: – Jezeli to konieczne – po czym dodal gazu.
Niebo bylo zasnute chmurami, nie panowala jednak calkowita ciemnosc. Wydawalo sie, ze leca otoczeni zewszad wata.
Smiglowiec wzniosl sie ponad wierzcholki olbrzymich drzew. Tam, gdzie lezalo miasto, wisiala nad horyzontem blada smuga swiatla. Po chwili, tym wyrazniej, im wyzej wznosil sie helikopter, wylonily sie na podobienstwo gwiazd swiatelka, pojedyncze, w rzedach i szeregach. Z mniejszej odleglosci swiatla nie byly juz podobne do gwiazd, przybraly za to konkretne ksztalty: prostokatow, kol, trojkatow. Byly to okna mieszkan makrosow.
Jeszcze troche i z ciemnosci wynurzyly sie jakies bloki ustawione obok siebie i na sobie, odbijajace sie od szarobialego tla podloza. Pomiedzy nimi bylo swiatlo. Promienniki swietlne, przekazujace promienie slonca, wisialy w niewidocznych sieciach, tworzac w powietrzu jasne stozki, a na ziemi polyskliwe kola. Pojedyncze samoloty z jaskrawoczerwonymi swiatlami pozycyjnymi i reflektorami przemykaly pomiedzy blokami i drzewami jak zjawy. Niektore bardziej oddalone budynki byly iluminowane. Centrum miasta bylo widne jak za dnia: barwne swiatla migotaly, to zapalajac sie, to gasnac.
Pilot trzymal maszyne na duzej wysokosci. Przelecial nad peryferiami, zatoczyl rozlegly luk i wzial kurs na “Ocean”. Chris nie prosil go juz, zeby przelecieli jeszcze nad centrum. Widocznie wskazany byl pospiech.
Oparl sie wygodniej plecami o fotel. Silnik terkotal monotonnie.
Z radoscia dostrzegl “Ocean”. Switalo juz, kiedy helikopter znizyl sie do ladowania. Ku zdziwieniu Chrisa panowala tu niemal calkowita ciemnosc. Jedynie na moment ladowania zapalono swiatla na pokladzie. Sniegu bylo istotnie niewiele, widocznie zmiotly go morskie wiatry. Tylko w kotlinach lezala brudnoszara warstwa zmieszana z kamieniami.
Jezeli Chrisa zdziwilo milczenie pilota – chociaz uwazal jego zachowanie sie za ceche charakteru – to zupelnym zaskoczeniem dla niego byli ludzie spotkani teraz na “Oceanie” po trzymiesiecznej rozlace, zaaferowani, powazni, nieskorzy do zartow. Po drodze spotkal Jensa Relpeka, a widzac jego przygnebienie, zapytal:
– Powiedz, co sie tu dzieje?
– Ty jeszcze o niczym nie wiesz… – stwierdzil Jens. – Potem machnal reka i dodal: – Tocs. Wypadek. Jest umierajacy.
Ta wiadomosc spadla jak cios. Tocs! Podczas dlugiej podrozy Chris poznal go jako doswiadczonego, rozwaznego i madrego kierownika ekspedycji, i za to cenil go bardzo. Nie byl to typ sluzbisty, postepowal zawsze konsekwentnie i rzeczowo. Mimo kariery, jaka zrobil, pozostal czlowiekiem, z ktorym dalo sie rozmawiac. Rewolucjonista Tocs, ktory jako jeden z pierwszych ujal sie za ludzmi pozbawionymi praw.
Chris musial tez przyznac w duchu, ze wlasnie dzieki Tocsowi nabral otuchy, kiedy objal funkcje
Ennila. Majac pomoc Tocsa nie mozna wypasc zle,
To byla jego dewiza. Tak samo myslalo zreszta wielu innych,
Chris nie czul sie teraz na silach, zeby zameldowac swoje przybycie. Usiadl w fotelu w przestronnym foyer i poprosil Jensa, zeby zajal miejsce obok niego. Przez chwile zbieral mysli, a nastepnie zapytal:
– Jak to sie stalo?
– Trudno dokladnie powiedziec. Jechali dzipem na inspekcje, jak zwykle. Przeprowadzilismy do wody ten podziemny kanal, zeby w razie czego moc dotrzec na “Oceanie” do morza rowniez zima…
Chris skinal glowa; wiedzial o tym.
– Tocs chcial zobaczyc, jak postepuja prace przy sluzie. Byli w czworke. Oprocz Tocsa uratowal sie tylko jeden. Podobno gora, kanal i sluza zawalily sie, grzebiac ich pod soba. U kierowcy wszystko skonczylo sie na zlamaniu kosci. Dwaj towarzysze Tocsa, Rellim i Drof, zostali zasypani. On sam ma zmiazdzona dolna czesc ciala. To tylko kwestia godzin… – Relpek urwal na chwile, potem mowil dalej: – Badania przeprowadzone w ciagu dnia pozwolily wykryc dlugi slad o ostrych kantach. Zdjecia lotnicze wykazaly, ze jest on podobny do tych, ktore ciagnely sie wzdluz wybrzeza. Najprawdopodobniej jest to slad stopy makrosa. Wkrotce zobaczysz zdjecia.
– A wy nie widzieliscie go, jak nadchodzil?
– Nie, “Ocean” jest w tej idiotycznej kotlinie. Teraz przenosimy miejsce postoju do jaskini na zboczu.
– Co nam jeszcze przyniosa kontakty z tymi potworami! – zawolal Chris w podnieceniu. – Nie wiemy nawet, w jaki sposob porozumiec sie z nimi. A oni nie maja w ogole pojecia o naszym istnieniu, sam widzisz… – Potrzasnal glowa. – Ale to nas nie odstraszy! Nie poddamy sie, Jejis!
– Nie trac czasu – przypomnial mu po chwili Relpek. – Chcial sie z toba zobaczyc. Jest przytomny i haruje jak wol. Mieh usmierzyl mu bole, odzywia go sztucznie. Nic wiecej nie mozna zrobic. Tocs wie, co go czeka.
Chris musial sie przemoc, zanim zameldowal sie u Tocsa. Nic nie wskazywalo na to, ze lezy tu ktos smiertelnie chory; zadnej pielegniarki, zadnego zapachu lekarstw. Tylko referentka, zazwyczaj radosna i usmiechnieta, siedziala z powazna mina.
– Wejdz! – rozlegl sie glos z otwartego gabinetu.
Chris drgnal. To byl glos Tocsa, brzmial jak zwykle, moze tylko bardziej szorstko. Czy rzeczywiscie byla to juz kwestia kilku godzin?
Tocs pollezal w fotelu. Ubrany byl w swoj ulubiony pulower. Wygladal tak, jak go pamietal Chris, jedynie twarz byla moze troche bardziej pozolkla. Obok staly dwa dyktafony i kilka telefonow.
– Zbliz sie, chlopcze, usiadz – powiedzial. – Slyszales juz chyba, ze mi sie dostalo, chociaz zabronilem na razie o tym rozpowiadac. I tak juz za duzo ludzi sie zalamalo. Ale teraz dajmy temu spokoj. Nigdy jeszcze nie odczuwalem tak silnie, jak cenna rzecza jest czas! – Usmiechnal sie. – No coz, zloz mi krotkie sprawozdanie, co u was slychac, w jaki sposob chcecie wziac sie za tych cholernych, czlapiacych olbrzymow. Chcialbym dozyc tego… Ale nie zblizajcie sie do nich za bardzo, sam widzisz, czym to grozi!
Chris czul sie nieswojo. Nie mogl udawac, ze wszystko jest w porzadku, ani ukrywac, jak bardzo boleje nad