ze wtajemniczyl Relpeka w testament Tocsa.
Stal nadal za fotelem, zatopiony w myslach. Jack spogladal na niego wyczekujaco. Wiedzial, o co chodzi. A potem Chris skinal glowa, prawie niedostrzegalnie i jakby wbrew swej woli. Ale ten drobny gest sprawil, ze helikopter przechylil sie, sunac ostroznie w kierunku ciemnej powierzchni. Znalezli sie nagle w duzym pomieszczeniu.
Jack wprowadzil helikopter ponownie w stan spoczynku. Maszyna powoli obrocila sie wokol swej osi. Scisle geometryczny porzadek pokoju. Kontury czegos, czego ich wzrok nie potrafil objac. Moze meble?
Chris poczul zimno gdzies w okolicy zoladka. Nalezalo dzialac szybko.
W dalszym ciagu rozgladali sie wokolo. W kacie stal jakis zielony, dziwaczny przedmiot, siegajacy az; do gornej krawedzi pomieszczenia.
– Tam – szepnal Chris do Jacka.
Byla to lisciasta roslina.
Kiwneli na siebie porozumiewawczo, a po chwili helikopter wyladowal na jednym z lisci. Chris wyskoczyl na chwiejace sie jeszcze podloze, a Jack momentalnie wysunal przez wlaz nadajnik. Chris chwycil go z drugiej strony i polozyl ostroznie na zielonym gruncie, w ktorym mogli zauwazyc pulsacje komorek. Jack wskazal miejsce nieco dalej. Byla to jakas blizna na powierzchni, zaglebienie, mogace swobodnie pomiescic caly nadajnik. Zaniesli tam sprzet. Wprawnie zamocowali na lisciu dwa uchwyty, po czym przywiazali do nich nadajnik, Jack trzymal przewod antenowy. Chris wskazal na gore. Olbrzymi lisc rozposcieral sie tam na ksztalt baldachimu.
– Umocujesz go tam, kiedy wystartujemy – powiedzial.
– No, to szybko do helikoptera – szepnal Jack. Byly to pierwsze slowa, jakie wypowiedzieli od momentu rozpoczecia akcji.
Chris przesuwal w dloni przewod antenowy, a Jack ostroznie nabieral wysokosci. Kiedy dotarli do gornego liscia, zauwazyli odnozke rosliny. Chris wskazal na nia. Maszyna wzbila sie jeszcze wyzej i wtedy Chris zarzucil petle. Nie byl to szczegolnie trudny wyczyn; Jack sterowal tak dokladnie, ze nawet ktos mniej zreczny od Chrisa nie moglby chybic.
– Koniec! – zawolal Chris,
Wystarczylo kilka sekund, aby zorientowac sie w polozeniu. Tam, gdzie bylo najwidniej, znajdowalo sie zbawcze okno. Znowu przesuwali sie wzdluz szklanej sciany, ktora tym razem nie odbijala tak intensywnie swiatla. Po chwili ekran radaru zasygnalizowal wolna droge – i juz byli na zewnatrz. Dopiero teraz Chris poczul, ze jest caly mokry od potu.
Jack skinal glowa z usmiechem, dal pelen gaz, smialo poderwal maszyna i skierowali sie ku bazie.
Nadajnik podrzucony makrosom przez Chrisa i Jacka stal sie zrodlem informacji. Dzieki niemu zaloga zapomniala, jaka przestrzen dzieli ich od ojczyzny, a nawet od miejsca, ktore ja zastepowalo: od “Oceanu”. Nadajnik byl dla nich motorem, ktory ozywial jednostajne, pracowite dni w bazie nawet wtedy, kiedy wierzcholek snieznej wloczni znalazl sie pod potezna warstwa sniegu o grubosci stu stop. Dostarczyl im ciekawych informacji, choc nie od razu. Minelo sporo czasu, zanim rozszyfrowano jezyk. Jeszcze bardziej czasochlonne okazalo sie formowanie z podsluchanych rozmow i meldunkow, pochodzacych prawdopodobnie z komputera domowego, jakiejs sensownej calosci. Wszystko to trwalo dlugo, ale dawalo temat do bardzo burzliwych dyskusji, intrygujac jednoczesnie obecnych. Nadajnik byl ratunkiem przed bezczynnoscia.
Chris gratulowal sobie w duchu, usprawiedliwiajac w ten sposob swoj lekkomyslny czyn. Wspomnial swieta Bozego Narodzenia i wyobrazal sobie, jak przytlaczajacy nastroj moglby zapanowac teraz pod sniezna pokrywa. A tak kazda informacja o istotnym znaczeniu stawala sie czyms w rodzaju sensacji. Kiedy okazalo sie, ze program trwa zazwyczaj do godziny dwudziestej drugiej, Chris polecil emitowac go do pracowni. Wkrotce niemal wszyscy w bazie znali jezyk ludzi makro z pobliskiego miasta; twardy, naszpikowany gloskami syczacymi, wykazujacy jednak pewne pokrewienstwo z ich wlasnym.
Z duzym przejeciem spotkala sie wiadomosc o podboju przez ludzi makro przestrzeni wokol planety. Wszystko wskazywalo na to, ze teoria Ennila jest sluszna: tamci przybyli z kosmosu i opanowali te planete – pozostalo jeszcze do wyjasnienia, dlaczego czesc z nich mowila po angielsku. Tym jednak przestano sie juz interesowac, jak stwierdzonym faktem, ktory po prostu przyjmuje sie do wiadomosci.
Informacje uzyskane za posrednictwem nadajnika oraz pochodzace z nasluchu radiokomunikacji makrosow swiadczyly o tym, ze tamci opanowali jedynie te planete, ale przeciez istoty przybyle na peryferie Ukladu Slonecznego nie musialy badac przestrzeni miedzygwiezdnej.
Chris czul sie przy tego typu dyskusjach nieswojo. Pamietal przeciez ostatnie slowa Tocsa i wiedzial, kim sa tamci. Ciagle jednak nie mogl sie zdecydowac na wtajemniczenie calej zalogi, jak swego czasu zamierzal uczynic. Obawial sie, ze w danych warunkach, spotegowanych przez dokuczliwy lod i snieg, ludzi ogarnie przygnebienie i rozpacz, co mogloby wplynac niekorzystnie na wynik przedsiewziecia.
Wspolnie z Relpekiem postanowili poczekac z wyjawieniem tej waznej tajemnicy do wiosny. Chris nie wspomnial o tym nawet Geli, chociaz przyszlo mu to z trudem.
Jego powrot z “Oceanu” Gela przyjela z zadowoleniem i ulga, chociaz przez caly czas kierowala dzialalnoscia bazy bez zarzutu. Na jej twarzy malowala sie szczera radosc ze spotkania, a w kazdym razie cos wiecej – tak przynajmniej sadzil Chris – niz radosc z powrotu kolegi z niebezpiecznej wyprawy.
Potem jednak, kiedy dowiedziala sie, ze zostal nastepca Tocsa, zaczela odnosic sie do niego z rezerwa. Wydawalo mu sie nawet, ze dziewczyna unika go i stara sie nie przebywac z nim sam na sam. Tak jakby bala sie zarzutow, ze pociaga ja jego stanowisko. Pragnal zblizyc sie do niej, tak jak owego wieczoru, kiedy udawal sie w podroz, ale na przeszkodzie stal nie wyjawiony jeszcze sekret. Z wielu wiec powodow z niecierpliwoscia czekal na dzien, w ktorym “Highlife” straci ostatecznie swoj lodowy pancerz.
Wieczorem, dwudziestego siodmego lutego, Chris wyszedl z laboratorium, gdzie zbadal postep prac nad emitorem ciepla, mogacym w razie koniecznosci przebic lod. Lsniacym korytarzem udal sie do kasyna i tam zastal swoich wspoltowarzyszy, zawziecie nad czyms dyskutujacych. Chodzilo o informacje uzyskana po poludniu za posrednictwem “tajnego ucha”, jak nazwano zainstalowany przez Chrisa nadajnik. Chris nie znal jeszcze tresci informacji, ale im dluzej przysluchiwal sie dyskusji, tym powazniej sie zastanawial, czy tajne ucho nie koliduje z zasadami etyki, ktore zawsze obowiazuja wsrod istot rozumnych.
Nikt prawie nie zauwazyl, kiedy Chris wszedl i usiadl przy stole. Ennil wyglaszal plomienna mowe. Jego sasiadem byla Gela. Rumience na jej twarzy oznaczaly, ze i ja poruszyla dyskusja.
– …dowodzi w kazdym razie, ze istoty makro, chociaz sa do nas podobne, nie sa ludzmi. Nie twierdze oczywiscie, ze takie postepowanie jest nieludzkie, ale stoi ono w sprzecznosci, i bedzie stalo zawsze, z naszym pojeciem moralnosci…
– Jakim prawem tak mowisz? – zawolala z oburzeniem Carol. – Moze to nie odpowiada twojemu pojeciu moralnosci! Ale przeciez nie oglosisz sie chyba prorokiem przyszlych pokolen. A zreszta w naszej historii istnieje wiele przykladow na to, jak z biegiem czasu zmieniaja sie zasady moralne.
– Ale nigdy tak radykalnie! – bronil sie Ennil.
– Wolalabym, zebysmy przedyskutowali korzysci plynace z takiej mozliwosci – wtracila Gela. – Zostawmy moralnosc na boku. Po prostu interesuje mnie, kto by wyszedl na tym najlepiej.
– Oczywiscie, najlepiej wyszloby na tym panstwo – powiedzial Ennil. – Mogloby produkowac ludzi wedlug wlasnego uznania; dzis wiecej, jutro mniej.
– Bzdura! – zawolal Bili Nesnan, monter w srednim wieku. – To zalezy od przepisow. Zreszta co wy, zoltodzioby, mozecie powiedziec na ten temat! Ja mam czworo dzieci, wszystkie chciane, rozumiecie? Chociaz ustawa o przyroscie naturalnym zostala zniesiona juz wiecej niz dziesiec lat temu. A kazdy porod, mimo ze nosi nazwe bezbolesnego, jest, mowiac lagodnie, meczarnia. Musielibyscie zapytac o to Susan, moja zone, ona moglaby wam opowiedziec to i owo!
Chris nie wytrzymal dluzej.
– Moze ktos z was bylby tak uprzejmy i wyjasnil, o co chodzi? – zapytal.
Ennil spojrzal na niego zaskoczony, potem rozesmial sie.
– Tajne ucho przekazalo nam dzis po poludniu dyskusje miedzy mezczyzna a kobieta – wyjasnil Karl. – Chcesz posluchac?
Wsrod siedzacych rozlegl sie szmer protestu, wiekszosc z nich wolala widocznie prowadzic nadal dyskusje.
– To wam nie zaszkodzi! – powiedzial Nesnan. – Posluchajcie jeszcze raz. Moze potem zmienicie zdanie.
Chris skinal glowa. Jego zyczeniu stalo sie zadosc. Karl wcisnal klawisz.