biala mase: tworzyly ja niezliczone setki duzych, migotliwych krysztalow o wspanialej grze barw. Krysztaly byly porozrzucane w nieladzie, przekroj kazdego z nich wynosil okolo dwudziestu stop.
Pomiedzy nimi wisialy olbrzymie igly z lodu. Co jakis czas odrywaly sie od nich odlamki i wirujac w powietrzu spadaly na sniezna powloke. Zaden z nich sie nie roztrzaskal, wzmacnialy jedynie warstwe otaczajaca “Highlife”.
Nieopatrzne odezwanie sie Geli dotknelo Chrisa. Poczul zimno, ale nie byla to wina chlodnego powietrza. Powiedziala “Haroldzie”, zyjacemu nadala imie zmarlego.
Nie – moze o nim zapomniec, pomyslal Chris, czujac ogarniajacy go smutek. Swieta Bozego Narodzenia! To nie ma sensu. Ona nie przezwyciezy sie chyba nigdy!
Z wahaniem siegnal po jej dlon. Chcial powiedziec, jak bardzo ja kocha. Spojrzal na nia. Patrzyla gdzies przed siebie, a jej twarz wyrazala przepelniajace ja szczescie. Nawet nie zauwazyla swego przejezyczenia.
– Tak, Gela, to jest piekne – powiedzial wreszcie. Po krotkiej chwili dodal gorzko, myslac przy tym o Haroldzie: – Ale wyobraz sobie, ze bylibysmy gdzies tam! – Nieokreslonym gestem wskazal na migocaca w oddali biel. – To by oznaczalo koniec.
– Pieknosc i niebezpieczenstwo sa prawie nierozerwalne! – Gela przysunela sie do niego. Objal ja ramieniem. – Zimo mi – powiedziala.
Wokol szybu spadly nagle liczne krysztaly, lomocac o dach. Jeden z nich, grozny w swych wymiarach, wspaniale polyskujac, zaczepil o kant dachu chwial sie.
Mimo woli Gela przytulila sie do Chrisa, ale juz po chwili odsunela sie nieco zaklopotana.
Chris usilowal zrzucic krysztal noga, ale osiagnal tylko to, ze krysztal zakolysal sie jeszcze gwaltowniej.
Gela przylaczyla sie ochoczo do zabawy, twarz jej nabrala rumiencow.
Nagle krysztal oderwal sie ze spiewnym dzwiekiem i runal w przepasc, odprowadzany ich wzrokiem.
Chris spojrzal na Gele. W jej oczach tanczyly wesole, figlarne ogniki. Kiedy wyprostowala sie, Chris przyciagnal ja do siebie i pocalowal. Oddala pocalunek.
Potem milczeli przez chwile i wtedy wlasnie Chris zadal pytanie, ktorego natychmiast pozalowal:
– Kogo teraz pocalowalas, Gela? – Pragnal, zeby zdziwila sie i powiedziala: – Jak to kogo? Ciebie, Chris!
Ale Gela milczala. Spogladala w dal, potem odwrocila sie do niego, wspiela sie na palce, pocalowala go szybko, ujela za reke i pociagnela do klatki szybowej. Idac juz, powiedziala:
– Czy to nie wszystko jedno?
Bylo to cos wiecej, niz tylko odpowiedz na niemadre pytanie. Bylo to cos, co bolalo
Nastepne dni przyniosly dwa wydarzenia. Nadajnik na “Oceanie II” zostal wlaczony w system radiokomunikacji makrosow w pasmie fal ultrakrotkich, umozliwiajac prowadzenie nasluchu bezposredniego. Programy te “Ocean” transmitowal rowniez do bazy dwa razy dziennie w godzinnych odcinkach. Byly to audycje slowno-muzyczne. Wiekszosc radiostacji nadawala w jakims nie znanym, twardym jezyku. Niezmiernie rzadko natomiast, i to z zakloceniami, odbierali stacje, ktorej jezyk wprawdzie rozumieli, ale sens wielu slow pozostawal dla nich zagadka.
Nasluch tej stacji prowadzony byl na “Oceanie” bez przerwy, odbior jednak byl zly i pozbawiony ciaglosci, ale wlasnie ten program oznaczal dla zalogi dwie godziny przerwy w pracy. Niemal wszyscy zbierali sie codziennie w kasynie, aby wysluchac strzepow audycji, nadawanych dla nich z “Oceanu”. Czesto programy te stawaly sie podstawa zywych dyskusji, po ktorych rodzily sie najrozmaitsze przypuszczenia, co tez to lub owo moglo znaczyc. Najbardziej jednak dreczylo ich pytanie, dlaczego czesc makrosow mowi po angielsku, a przynajmniej jezykiem zblizonym do angielskiego? Dlaczego w ogole ludzie ci mowia roznymi jezykami? Czy roznorodnosc jezykow swiadczy o roznorodnym, a moze nawet przeciwstawnym rozwoju makrosow? O sporach? Ale we wszystkich dyskusjach przewazal jezyk angielski. Przypadek? Wykluczone.
Na jednym z takich zebran Ennil wystapil ze smiala, ale wyjasniajaca wiele watpliwosci hipoteza, wedlug ktorej prorok Nhak z owianych tajemnica czasow prehistorycznych wiedzial o istnieniu makrosow i przejal ich jezyk. Pozostawalo juz tylko wyjasnic, skad pochodza makrosi. Ennil snul dalej swoje rozwazania. Wedlug niego nie mozna bylo wykluczyc, ze makrosi pochodza z odleglych zakatkow wszechswiata, ze po prostu odkryli i zasiedlili planete, ktora wydala im sie nie zamieszkana, w kazdym razie jezeli chodzi o istoty rozumne. Ennil liczyl sie nawet z tym, ze w przyszlosci, kiedy nawiaza stale kontakty z makrosami, moze zaistniec problem, a nawet spor, kto ma prawo do tej planety.
Wielu czlonkow ekspedycji, zwlaszcza mlodszych, podchwycilo z zapalem pomysl, ze makrosi sa przybyszami z kosmosu. Zapowiadalo sie wiec na to, ze spotkanie przybierze charakter rozmowy, a nie dyskusji. Ale i tak tezie Ennila nie mozna bylo na razie przeciwstawic zadnej innej. Zagadka pozostala roznorodnosc jezykow. Czyzby
– Ekspedycja Mikro z jakichs wzgledow przestali zyc wspolnie? Bo chyba wyladowali tu razem!
Chris usilowal nie ulegac tej hipotezie, bronic sie przed pogladem, wedlug ktorego wszystko sprowadzalo sie do fikcyjnych kosmonautow. Taka teoria byla z pewnoscia wygodna, zwlaszcza dla tych, ktorzy godzili sie z mysla, ze dokladne zbadanie ewolucji czlowieka jest sprawa niemozliwa. Dlaczego nie rozwazano mozliwosci, ze ludzie i istoty makro rozwijali sie rownolegle, obok siebie?
Chris nie ujawnial swoich przypuszczen, zbyt wiele bowiem istnialo kontrargumentow, do ktorych za to idealnie pasowala hipoteza Ennila. Na przyklad pytanie o zadaszenie w ich ojczystych osiedlach, ktore chronilo ich atmosfere i dobre warunki zycia. Kto je zbudowal? A wieczny stos atomowy, ktory skutecznie rozwiazywal problem energetyczny, urzadzenia stanowiace zagadki historyczne, budowle, ktorych ludzie nie mogli wzniesc! Udowodnione obecnie istnienie makrosow stawialo wszystkie te zagadki w zupelnie innym swietle, ale jeszcze ich nie rozwiazywalo.
Drugie wydarzenie bylo bolesne, ale mialo dla ekspedycji, a zwlaszcza dla Chrisa, wieksze znaczenie.
Byla to noc z drugiego na trzeciego lutego, tuz przed polnoca, kiedy wyrwal go ze snu telefon. Dyzurny radiotelegrafista meldowal w podnieceniu, ze za godzine przyleci helikopter dalekiego zasiegu, ktory w zwiazku z pilna sprawa zabierze go na poklad “Oceanu II”, gdzie Chris spedzi co najmniej tydzien.
Chris mial jeszcze pelna godzine, mimo to narzucil na siebie szybko ubranie i spakowal najwazniejsze rzeczy. Myslami przebiegl ostatnie nie zalatwione jeszcze sprawy, a kiedy minelo pierwsze zaskoczenie, polaczyl sie ponownie z centrala. Radiotelegrafista nie wiedzial jednak, o co chodzi, mogl jedynie powiedziec, jak bardzo jest zadowolony, ze Chris zrozumial prawidlowo polecenie.
Chris podal dokladnie polozenie snieznej wloczni, skad mial zostac zabrany. Potem usiadl na lozku, aby lepiej sie skoncentrowac, i spisal na kartce najwazniejsze polecenia dla Geli.
Kierownictwo ekspedycji nie zdecydowaloby sie na taki krok bez istotnej przyczyny. Ostatecznie juz sam lot byl sporym ryzykiem, choc miejsce postoju “Oceanu” bylo podobno wolne od sniegu.
W koncu Chris przerwal rozmyslania i zawolal Karla. Nie liczac sie z tym, ze tamten byl jeszcze polprzytomny ze snu, wyjasnil wszystko, po czym dodal:
– Karl, tak jak to bylo ustalone, Gela bedzie mnie zastepowala. Mam do ciebie prosbe: pomoz jej! Znasz ja dobrze, odbyles razem z nia podroz na Czerwoncu, wiesz, o co mi chodzi?
– Wiem, Chris – odparl Karl. – Mozesz na mnie polegac. Wracaj szczesliwie!
Chris udal sie do kabiny Geli. Nie pukal, aby nie wywolac halasu. Zatrzymal sie w progu. Jego wzrok przyzwyczajal sie stopniowo do polmroku. Na zewnatrz widnialo odlegle, biale slonce. Zamknieta w lodzie lampa, przemknelo mu przez glowe.
– Tak? – Pytanie rozleglo sie z kata, gdzie stalo lozko Geli, nie zabrzmialo jednak bojazliwie, raczej niechetnie, jakby ten, kto je zadal, nie rozbudzil sie jeszcze calkowicie.
– To ja, Chris. Przepraszam cie, Gela.
– Chris!
Pstryknal wylacznik i mala nocna lampa oswietlila pomieszczenie. Chris widzial wlasciwie jedynie prawa reke Geli, az po jej nagie, jasniejace nieco wyzej ramie. Twarz pozostawala w cieniu.
Siedziala teraz w lozku wyprostowana, przecierajac sobie oczy lewa reka. Nie miala nic na sobie.
Chris usilowal na nia nie patrzec. W duchu wyzwal siebie od glupcow. Ostatecznie kapali sie juz razem! Ale – tlumaczyl sobie – tu nie basen.
– Przepraszam cie – powtorzyl – ale chcialem ci to powiedziec osobiscie, ze masz mnie zastapic przez tydzien. Za pietnascie minut polece helikopterem na “Ocean”. Cos musialo sie stac, cos bardzo waznego, w przeciwnym razie nie ryzykowaliby. – Poczul zlosc na samego siebie, ze znowu wspomnial o niebezpieczenstwie, i chcac odwrocic jej uwage od tak drazliwego tematu dodal: – Niestety nie wiem nic wiecej. Lacznosc tez nie byla