odpowiadalo mu. Zataczal coraz mniejsze kola.
Raptem nastapilo nowe zjawisko: z nie zidentyfikowanych poczatkowo zrodel zaczely wznosie sie rytmicznie ku gorze obloki pary, zaslaniajac na pewien czas calkowicie widok.
A potem, niczym urojenie, pojawil sie przed nimi dziwny obraz: w odleglosci okolo trzech tysiecy stop zza mgly wylonilo sie oko, ktore wypelnilo soba cale ich pole widzenia. Najpierw ujrzeli duza, blyszczaca kulista galke, ktorej biel przeslanialo barwne kolo niebieskoszarej, uslanej zlotymi punkcikami teczowki. W srodku teczowki znajdowala sie duza, czarna jak wegiel zrenica. Na gorze i na dole sterczaly rzesy, na ktorych wisialy wodne kule. Oko jak u Geli, przemknelo Chrisowi przez glowe, tylko powiekszone dwa tysiace razy. Piekne, porywajace, budzace otuche i rownoczesnie strach. Teraz z pewnoscia nas widza!
Trwalo to ulamek sekundy. Raptownie i z predkoscia wykluczajaca wszelka reakcje, runela na helikopter jakas zamazana gora, zaciemniajac wiezyczke, po czym nastapilo zderzenie.
Jack odchylil sie instynktownie do tylu, przelecieli jeszcze troche zupelnie na oslep, rozlegl sie zgrzyt, i nagle wokol nich zrobilo sie bialo, a potem wszystko poszarzalo. Silnik zachlysnal sie i ucichl. Obaj lezeli na wkleslej szybie kabiny, smiglowiec stal na dachu. Chris pierwszy wrocil do rzeczywistosci. Nachylil sie do Jacka. – Jestes ranny?
– Zeby to szlag! – zaklal tamten l zreflektowal sie natychmiast. – Nie.
– Zachowujemy sie jak ostatni naiwniacy – zauwazyl Chris.
– Czy to byl ich atak? – zapytal Jack jakby samego siebie.
– Tak, ale chyba nie skierowany swiadomie przeciw istotom rozumnym! – Slowa Chrisa brzmialy pewnie. – Diabli wiedza, za kogo wzial nas ten olbrzym. Moze zlakl sie o swoje oko. Znajdowalismy sie przeciez dokladnie na linii jego wzroku, prawdopodobnie w malej dla niego odleglosci. Na pewno sie zdziwil, ze zima cos leci w powietrzu. – Chris usmiechnal sie.
– Hm – mruknal Jack. Nie zabrzmialo to jednak markotnie. – To mnie cieszy. W kazdym razie jestem pewien, ze nie wydostaniemy sie stad tak szybko.
Chris przeklinal sie w duchu za wlasna nieostroznosc. Jak daleko wolno mi sie posunac? – zastanawial sie. Narazam przeciez na niebezpieczenstwo cala wyprawe. Ale czy istnieje inny sposob, zeby zetknac sie z ludzmi makro? Gdyby ow czlowiek zorientowal sie, ze przed jego okiem leci nie owad czy obce cialo, tylko helikopter, ryzyko by sie oplacilo.
No coz, on nie mial o tym pojecia, a rezultatem tego jest katastrofa. Chris postanowil opracowac program calej ekspedycji, ktory uwzglednialby prawdopodobienstwo wszystkich zaistnialych dotychczas wypadkow. A potem, pomyslal, musimy pracowac intensywniej, zeby poznac ludzi makro. Powiodl wzrokiem po kabinie. W pasach wisialy nietkniete przyrzady elektroniczne. Przyszlo mu na mysl oko i to, co powiedzial mu Tocs. Na pewno porozumienie jest mozliwe, nawet jezeli na przeszkodzie stoja wieki!
Podczas gdy Chris usilowal dojsc z samym soba do ladu, Jack robil przeglad smiglowca. Po chwili stwierdzil:
– Zdaje sie, ze wszystko gra. Ale nie chcialbym ryzykowac teraz startu. Chyba utknelismy w sniegu. Jezeli smiglo uderzy o krysztal, moze sie zlamac. Najpierw trzeba helikopter uwolnic.
– Najpozniej nastapi to wtedy, kiedy stopnieje snieg – zauwazyl z przekasem Chris. – Nie wiem, czy starczy nam zywnosci na tak dlugi okres.
Jack zamyslil sie.
– Powiedziales: “Kiedy stopnieje snieg?” – zapytal, nie czekajac w ogole na odpowiedz. Wprawnie zapuscil silnik i wkrotce turbiny napedowe ruszyly z hukiem.
Chris zrozumial jego zamiar. Jack wylaczyl sprzeglo, a prad cieplego powietrza z silnika zaczal ogrzewac snieg.
– Wyjde na zewnatrz – powiedzial Chris. Wlaz odchylil sie tylko czesciowo. Jack pomogl Chrisowi. Osiadle na klapie krysztaly lodu ustepowaly ze zgrzytem. Wreszcie Chris przecisnal sie na zewnatrz.
Istniala jeszcze grozba zeslizgu. Helikopter utknal sniegu na glebokosc okolo piecdziesieciu stop.
Jedna z lopat smigla tkwila w bialej masie. Pod helikopterem lezala warstwa sniegu o grubosci co najmniej czterystu stop. Na sam widok szczelin i rozpadlin pomiedzy krysztalami Chrisa przeszedl dreszcz.
Minelo juz poludnie, kiedy po niewymownych trudach i niebezpiecznej pracy siedzieli wreszcie w swoich fotelach, gotowi do ciagle jeszcze ryzykownego startu.
Jack nie tracil otuchy, ale westchnal z ulga, kiedy sterowany przez niego ostroznie helikopter oderwal sie od sniegu. Maszyna chwiala sie jeszcze, ale coraz szybciej nabierala wysokosci.
– Snieg nas uratowal – przekrzykiwal huk silnika Chris. – Co by bylo, gdyby tamten cisnal nami o twarda ziemia! Ale oko mial ladne, prawda? – dodal.
Czul, ze musi rozladowac sytuacje. Sam nie wiedzial, co ma o tym myslec: owszem, udalo im sie wystartowac, ale rownie dobrze proba mogla sie zakonczyc fiaskiem.
Nie trzeba bylo zblizac sie do tamtych! A moze pomysl byl dobry, tylko ze mnie nie wolno tego robic? Z calej ekspedycji tylko Jens i ja znamy nasze pochodzenie! Dopiero – teraz zdal sobie sprawe z ogromu odpowiedzialnosci, jaka spoczywala na nim od chwili smierci Tocsa. Zachowal sie lekkomyslnie! Cos podobnego nie moze sie juz nigdy powtorzyc!
W dole rozposcierala sie nieprzejrzana biel. Jack utrzymywal maszyne na tak duzej wysokosci, ze olbrzymie drzewa pokryte sniegiem zdawaly sie zlewac z cala powierzchnia, pelna ciemnych pol.
Chris myslal o bazie zasypanej sniegiem. Nikt nie mogl przewidziec, jak dlugo jeszcze beda musieli siedziec bezczynnie pod bialym calunem.
Mam do dyspozycji mocny, zatankowany helikopter dalekiego zasiegu i odwaznego pilota. Nie musielibysmy nakladac duzo drogi, gdybysmy odwiedzili miasto ludzi makro. Tam wlasnie nalezaloby zainstalowac nadajnik. To by chyba nie bylo tak bardzo skomplikowane.
Rozwazal tez mozliwosc wyladowania w bazie i przekazania tej misji komus innemu, jednak byloby to rownoznaczne ze zmniejszeniem na pewien czas liczby czlonkow zalogi.
– Jack, wznies sie wyzej, ile tylko mozesz. Sprobuje przeslac radiotelegram.
Jack skinal glowa i chwycil za stery.
Uzyskanie lacznosci kosztowalo Chrisa wiele trudu, w koncu jednak dowiedzial sie, ze gorna platforma szybu jest akurat na rownym poziomie z warstwa sniegu. Zarzadzil przygotowania do rozladunku helikoptera, ale zapytany o czas ladowania zawahal sie, po czym dal jakas wymijajaca odpowiedz.
Przed nimi ukazalo sie znowu miasto ludzi makro. Pomiedzy wiszacymi domami przelatywaly samoloty. Drzewa na peryferiach dzwigaly na sobie gruby kozuch sniegu. W czasie nocnego lotu przed dziesiecioma dniami Chris przeoczyl jedno: snieg lezal tylko na skraju miasta, centrum zas bylo czyste, tworzac na owej snieznej pustyni kolista, rowno wytyczona plame.
Porozumieli sie wzrokiem. Chrisa znowu ogarnely watpliwosci. Wyzwal siebie w duchu od ludzi chwiejnych, niepewnych i lekkomyslnych, wreszcie skinal glowa na znak zgody.
Z wlaczonym radarem maszyna poleciala w strone najblizszego domu, wiszacego na skraju miasta. I znowu kontury domu, w miare zblizania sie, rosly w nieskonczonosc.
W polu widzenia znalazla sie teraz sciana odbijajaca swietlne refleksy. Wkrotce ukazalo sie pomieszczenie, co oznaczalo, ze sciana byla przezroczysta. W urzadzeniu radarowym odezwal sie brzeczyk alarmowy. Widocznie przekroczyli dopuszczalne minimum odleglosci do jakiejs przeszkody.
– To okno! – zawolal nagle Jack. – Tu jest szyba!
Chris nie odpowiadal. Na razie nic nam nie grozi, pomyslal, jeszcze nie mam sobie nic do zarzucenia, mozemy przeciez zawrocic. Nie wydawal jednak rozkazu.
Jack podciagnal maszyne tuz przed szklana sciana pionowo do gory.
Brzeczyk nagle ucichl; a wiac mineli juz przeszkode. Nie widac bylo rowniez swietlnych refleksow. Mieli teraz przed soba jak na dloni ciemny pokoj z jego konturami. Slupek rteci w zewnetrznym termometrze wzniosl sie do gory.
– Tedy moglibysmy dostac sie do srodka – zauwazyl Jack, patrzac przed siebie. Zmniejszyl obroty silnika i trzymal wyczekujaco rece na sterach.
Chris zawahal sie. Gdyby nie ponosil odpowiedzialnosci za losy ekspedycji, nie tracilby nawet sekundy. Zerwal sie z miejsca i przeszedl do tylu, po czym w zamysleniu spojrzal na nadajnik. Wystarczyloby wcisnac guzik, aby wlaczyc urzadzenie na dluzszy czas. Cala operacje mozna przeprowadzic w dziesiec minut.
Przypomnial sobie czlowieka makro, ktory uderzyl w ich helikopter. Jednoczesnie pogratulowal sobie w duchu,