poczekac na wyniki badan materialu, jaki spodziewano sie znalezc w bazie.
Kiedy Hal zgasil swiatlo, powiedzial do Djamili:
– Jutro przyjde troche pozniej. Mam zwolnienie, ale musze zajac sie, katalizatorami – sklamal. – Termin to termin.
– Spij dobrze – odpowiedziala Djamila, ziewajac. Swit zastal Hala juz na nogach. Kiedy udal sie do wypozyczalni taksowek powietrznych dalekiego zasiegu i oznajmil, ze zamierza odbyc podroz liczaca kilka tysiecy kilometrow, wzbudzil sensacje, tym bardziej ze przez roztargnienie nie przedluzyl sobie terminu waznosci zezwolenia na odbywanie lotow. Na szczescie Gwen byl jeszcze na miejscu. Wystarczylo, aby pokazal specjalny dokument.
On rowniez byl zdziwiony, nie pytal jednak o powod tej dziwnej podrozy, lecz o Djamile.
– Znasz ja przeciez – wzruszyl ramionami Hal. – Jezeli sie okaze, ze moja podroz przydala sie na cos, bedzie uszczesliwiona. Dam ci jeszcze o sobie znac – dodal tajemniczo.
Niecierpliwie czekal na przydzial korytarza powietrznego, ktorym moglby leciec, wreszcie wystartowal.
Tym razem byl nieczuly na uroki przeplywajacego w dole krajobrazu. Dokuczaly mu zreszta zawroty glowy, poniewaz nie wolno mu bylo wzniesc SIE na wieksza wysokosc. Po dwoch i pol godzinie wyladowal. Pobilem wlasny rekord, pomyslal z satysfakcja. Domek byl swiezo odmalowany. – Chlopcze – powitala go matka – skad sie tu wziales? Trzeba bylo mnie uprzedzic! Nic nie przygotowalam! – To mowiac objela go.
Na jej twarzy widnial znany mu dobrze usmiech, ktory uwielbial juz jako dziecko; byla to wowczas niezawodna oznaka, ze burza przechodzi.
Ilekroc spotykal sie z matka, obiecywal sobie, ze znajdzie dla niej wiecej czasu. Za kazdym razem przypominal sobie, jak go wychowywala, jak poswiecala sie dla niego. Ojca nie pamietal w ogole. Lezal na Marsie, uwieziony w statku kosmicznym, zanurzony w bezdennym morzu piasku… Potem, kiedy matka zamieszkala z innym mezczyzna, ich wzajemne stosunki znacznie sie ochlodzily. W tym wlasnie okresie Hal usamodzielnil sie. Wiez z matka znow sie zaciesnila dopiero po przyjsciu na swiat dzieci. Ale o wspolnym mieszkaniu matka nie chciala nawet slyszec. I Hal ja rozumial.
Z trudem opanowujac wzruszenie powiedzial, ze zaraz musi wracac, gdyz przylecial tu w tajemnicy przed Djamila. Poprosil tez matke o pomoc.
Sprawa nie wygladala na latwa. Hal chcial przebobrowac strych w domu swego dawnego towarzysza zabaw. Matka miala mu to ulatwic.
Z Nickiem nie utrzymywal zadnych kontaktow, a jego rodzicow rowniez nie widzial juz od dawna. Przychylili sie jednak do jego prosby i nawet zostawili mu na strychu pelna swobode.
Hal z trudem powstrzymal sie od okrzyku radosci, kiedy wsrod setek papierowych ksiazek znalazl te, ktorej szukal. Zdmuchnal warstwe kurzu, zapewnil, ze odesle ksiazke z powrotem i po wmuszeniu w siebie filizanki napoju, zaparzonego wlasnorecznie przez matke, oraz obiecaniu jej, ze wkrotce przyleci tu z cala swoja rodzina na dluzszy urlop, udal sie w droge powrotna. Matka namawiala go jeszcze, aby poznal jej przyjaciol z Grupy Starszych, ktorzy w kazdej chwili byli gotowi zadziwic szczeniakow, jak sie wyrazila. Obecnie budowali Muzeum Krajobrazu, ktore Hal rowniez mialby obejrzec. Obiecal i to, przekonany, ze rzeczywiscie powstaje cos wartosciowego i ze naprawde je zwiedzi. Poza tym bedzie to dla dzieci ciekawa wycieczka, a jednoczesnie okazja do spelnienia obowiazku ojcowskiego.
W kazdym razie – przekonywal sam siebie – lecac po te stara ksiege, ktorej tytulu i autora nawet nie pamietalem, zyskalem na czasie trzy dni. Tyle by chyba potrzebowali, zeby na podstawie skapych danych znalezc ja w centralnym archiwum.
Hal mial juz za soba wiele kilometrow, Alpy przesuwajace sie pod nim ustapily miejsca rowninie, kiedy raptem przyszedl mu do glowy pomysl, ktory wydal mu sie tak wazny, ze wstrzymal nagle maszyne. Spojrzal na zegar, ale i tak go nie widzial. W glowie mial kompletny chaos. Meczylo go tylko pytanie: czy wolno? Czy moge poinformowac kogos, kto nie zostal wtajemniczony przez Gwena lub Fontaine'a? Ale Fontaine postapilby tak samo i na pewno nie pytalby nikogo o zdanie.
Nie zastanawiajac sie dluzej, Hal zawrocil maszyne. Jedna trzecia drogi mam juz za soba! Nie mam jednak korytarza, lot nie jest zgloszony! Troche nizej natezenie lotow jest mniejsze, tak, moglbym zwiekszyc predkosc.
A jezeli natkne sie na patrol?
Nie bedzie chyba tak zle!
Hal obnizyl lot, a kiedy znalazl sie dwadziescia metrow nad ziemia, wcisnal klawisz wysokosci, po czym z pelna satysfakcja popuscil cugli silnej maszynie.
Nastepnie wlaczyl autopilota, szukajac czegos na mapie.
Trzy godziny, zanim znajde Res, potem jeszcze jedna. Pol godziny u niej, szesc na powrot. Na pewno bedzie juz noc, pomyslal, po czym przesunal regulator predkosci do oporu.
Res stala w samym srodku potoku. W zespawanym, sztywnym kombinezonie z okienkiem na twarzy przypominala Golema.
Uwaznie patrzyla przed siebie, jakby szukala grzybow w tej szarej, niemal niepostrzezenie przesuwajacej sie masie. Nagle zrobila kilka nieporadnych krokow, schylila sie tak szybko, jak tylko mogla w tym niewygodnym ubraniu, wepchnela w mase szpadel i zgarnela cos do pojemnika, ktory trzymala w lewej rece. Zdawalo sie, ze masa pragnie jak najszybciej zsunac sie ze szpadla.
Res wyprostowala sie, patrzac znowu przed siebie.
Nagle tuz przed nia pojawil sie cien, akurat w tym momencie, kiedy w masie zawirowalo ponownie, co wskazywalo na obecnosc jednej z komorek genetycznych. Zanim zdolala zareagowac, masa uspokoila sie.
Gniewnie spojrzala w gore. Nad nia wisial jeden z tych nowoczesnych samolotow. Glupiec! – pomyslala.
Ale w nastepnej chwili dojrzala za szyba jakas znajoma twarz. Potem jednak przestala sie tym zajmowac i wrocila do pracy. Chciala schwytac piec takich komorek, dopiero wtedy moglaby powiedziec, ze oplacilo sie tkwic w tym idiotycznym kombinezonie do jednorazowego uzytku. W pojemniku lezaly dopiero trzy komorki.
Res nie dawala za wygrana, chciala bowiem znalezc klucz, ktory pozwolilby rozwiklac tajemnice tych przekletych drobnoustrojow. Wiedziala, ze jezeli nawet jest na wlasciwej drodze, to oczekuja ja jeszcze dlugotrwale badania nad tymi komorkami, zanim potok drobnoustrojow zostanie ujarzmiony.
Musi sie udac!
Czula raczej, niz wiedziala, ze samolot zakolysal sie, Moze chcial zwrocic na siebie jej uwage.
Ponownie spojrzala w gore, chcac przepedzic intruza. Z zadowoleniem spostrzegla zblizajacy sie samolot sluzby porzadkowej. Nareszcie, pomyslala.
Alez to jest przeciez ten mlody czlowiek z kombinatu gazowniczego. Hal Reon! Czego on tu chce? Przeszkadza mi tylko!
W gorze toczyla sie dyskusja. Res wlaczyla sie w pasmo samolotu patrolowego.
– … juz szesc godzin – uslyszala podniesiony glos Hala. – Musze z nia porozmawiac. I to natychmiast, bo zaraz wracam.
– Ale o co chodzi? – zapytal rzeczowym tonem porzadkowy. – Widzisz przeciez, ze tkwi w tym kombinezonie, a zanim cos znajdzie, moze uplynac sporo czasu.
– O co chodzi, moge powiedziec tylko jej samej! – upieral sie Hal.
Oczami wyobrazni Res widziala, jak porzadkowy wzrusza bezradnie ramionami, ale nie podejmuje przeciwko Reonowi zadnych krokow.
Z zalem i zloscia spojrzala na szara mase. A tak dobrze sie zapowiadalo, pomyslala.
– Dean, niech on poczeka, zaraz bede gotowa – zwrocila sie do porzadkowego.
Bez pospiechu skierowala sie do przenosnej kabiny, w ktorej miescila sie sluza, sterylizator i natrysk. Po polgodzinie wyszla. Miala na sobie dluga, podobna do worka peleryne, we wlosach lsnily jeszcze krople wody. Hal czekal juz na nia z niecierpliwoscia.
– No, co? – zaczela troche uszczypliwie. – Czyzby wasz kombinat rozmyslil sie i nie da nam gazu? Ale jezeli tak, to mogliscie powiadomic mnie o tym w in»y sposob.
– Nie – odparl Hal niepewnie. – Jestem tu, nazwijmy to: prywatnie.
– Och! – w glosie Res zabrzmiala drwina. Wyzywajaco przesunela dlonmi po ciele, a cienka tkanina uwydatnila drobne, jedrne piersi.
Hal usmiechnal sie zmieszany.
– Odkrylismy cos – wypalil wreszcie. – Takich malutkich ludzikow. Pomyslalem, ze moze cie to