Po otrzymaniu materialu wzniesiono prowizorycznie baraki z prefabrykatow, ludzac sie nadzieja, ze wkrotce bedzie mozna wprowadzic sie z powrotem do “Highlife”.
W poblizu dawnej bazy ustawiono straz. Nieco w gorze, w miejscu, gdzie dawniej rosla widocznie galaz, odkryli jaskinie, z ktorej roztaczal sie widok na plaskowyz. Tam wlasnie Karl i Charles zaciagneli warte. Do wlasnej dyspozycji mieli nadajnik o duzej mocy oraz helikopter przywiazany do grubego konaru nad nimi.
Nastawili sie na dlugi i nudny okres oczekiwania. Co sie moglo wydarzyc?
Zarzadzenie Chrisa o likwidacji bazy spotkalo sie z niezrozumieniem nie tylko ze strony Ennila. Widocznie jego argumenty byly mato przekonujace.
Sam Chris natomiast czul sie pewnie, – Makrosi, po odkryciu swoich malutkich braci, na pewno podejma teraz poszukiwania. A gdzie, jak nie w “Highlife”? Z pewnoscia byli w stanie przebadac baze do ostatniego kamyka. Nie bylo w tym nic trudnego, zwazywszy, ze poziom rozwoju makrosow wyprzedzal ich wlasny o cale stulecia.
Ale jak postapia potem i czy zaakceptuja ich jako braci?
Najwiekszym zmartwieniem Chrisa, z ktorego nie zwierzyl sie nawet Geli, bylo to, ze makrosi moga oceniac ich moralnosc na podstawie epoki, w ktorej sie rozwineli, i dojsc do przekonania, ze maja do czynienia z istotami, ktorych moralnosc odpowiada pogladom owczesnych kol rzadzacych.
Nie wiedzial, jak maja teraz postapic. Pierwszy kontakt zaskoczyl go calkowicie. Czy teraz, kiedy czlonkowie ekspedycji znali juz testament Tocsa i wiedzieli, ze oni i makrosi sa produktami jednej i tej samej ewolucji, prawdziwymi bracmi, teraz, kiedy mogli sie spodziewac, ze osiagna kiedys ten sam stopien rozwoju – czy teraz zaakceptuja w ogole te swoja namacalna przeszlosc? Czlonkowie ekspedycji moze tak, ale ludzie, ktorzy pozostali w ojczyznie?
Przypomniala mu sie rozmowa z Gela po tym pamietnym wieczorze, kiedy poznali “druga mozliwosc rozmnazania”, jak nazwal to Ennil. Nawet Gela, zazwyczaj wyrozumiala i postepowa, zmarszczyla wtedy brwi i doszla do wniosku, ze na pewno istnieja jeszcze inne ryzykowne niespodzianki, ktore moglyby ukazac przyszlosc w mniej necacym swietle. Oczywiscie, ta “druga mozliwosc rozmnazania” ma swoje zalety, stanowi ulatwienie i prawdziwa emancypacje kobiet – Gela, mowiac to, patrzyla nieruchomo przed siebie – ale jaki bedzie wowczas stosunek matki do dziecka?
Chris wyznaczyl teraz do pelnienia warty Karla, chociaz jego obecnosc byla raczej niezbedna w bazie. Odbior radiowy w nowej bazie okazal sie zly. Mimo to zrezygnowano na razie z pracochlonnej konstrukcji antenowej, ale za to zachowano “tajne ucho” i inne urzadzenia podsluchowe. Dlatego Chris zrezygnowal z obecnosci swego sojusznika, Karla, ktory dowcipnymi uwagami potrafil zdzialac wiecej niz inni rzeczowa argumentacja. A przeciez wlasnie te raz mozna sie bylo spodziewac wielu dyskusji do tyczacych przyszlosci.
Karl i Charles przesluchiwali na zmiane programy makrosow, aby nie pominac niczego, co swiadczyloby o odkryciu malych braci.
Tylko jedna audycja, a wlasciwie prosba skierowana do centrali encyklopedycznej wzbudzila ich uwage. Wlasciwie byl to przypadek, ze dostrzegli tu jakis zwiazek. Pewien instytut zwrocil sie do centrali encyklopedycznej z prosba o informacje dotyczace Stanow Zjednoczonych Ameryki Polnocnej z okresu od 1960 do 2000 oraz – i to wlasnie bylo najbardziej intrygujace – typow helikopterow. Dla zyjacych wspolczesnie makrosow, ktorzy latali juz samolotami napedzanymi energia pola M, musiala to byc informacja dosc niezwykla. Moze nawet Charles nie zwrocilby na to uwagi, gdyby nie rozmaite pytania pomocnicze, ktore zadala centrala encyklopedyczna. Bylo raczej pewne, ze ta toczaca sie w eterze dyskusja wiazala sie scisle z uprowadzonym helikopterem.
Pomimo nadzwyczaj ciekawych meldunkow, ktore bez przerwy, nawet noca, odbierali na roznych pasmach, nastepny ranek powitali w posepnym nastroju; przede wszystkim ze wzgledu na owa nie konczaca sie sluzbe wartownicza.
Czy ktos mogl zapewnic, ze makrosi tu wroca? Moze to byly dzieci? Ale nie. Karl przypomnial sobie miejsce ladowania. A wiec mlodziez? To bylo mozliwe. Mieli ich helikopter. Czy dla swiata makro bylo to w ogole cos, czym warto sie zajmowac? Moze zapomnieli o wszystkim juz po godzinie, a helikopter wyrzucili albo dali po prostu do zabawy mlodszemu rodzenstwu, gdzie maszyna podzieli wkrotce los innych zabawek?
Charles pelnil sluzbe nasluchowa, a Karl przyrzadzal sniadanie. Mysli, ktore chodzily mu teraz po glowie, nie byly radosne. Lekki brzek widelca w naczyniu, gdzie chcial wlasnie rozbeltac jajka, zmienil raptownie sytuacje. Znowu poczul wstrzasy, jak te wywolane kilka dni temu przez makrosow. Pospiesznie wylaczyl doplyw gazu i pobiegl w strone wejscia do jaskini. W chwile pozniej zjawil sie tam rowniez Charles, ktory majstrowal cos na zewnatrz przy antenie.
Ze swego miejsca nie mieli dobrego widoku na polane, totez nie mogli sie zorientowac, co sie dzieje w dole. Ich cierpliwosc nie byla wystawiona na dluga probe. Cos owalnego zblizylo sie do plaskowyzu. Pod bezladnym gaszczem widnialy kontury twarzy. Po chwili olbrzymie drzewo zaczelo chwiac sie rytmicznie. Trudno bylo z tak malej odleglosci stwierdzic charakter ruchow i towarzyszacych im odglosow, a przede wszystkim – ich cel.
Potem wydarzenia potoczyly sie juz blyskawicznie. Cala baza zaczela nagle wibrowac, wreszcie przechylila sie na bok. W polu widzenia pojawilo sie cos blyszczacego, wiekszego od plaskowyzu. Powierzchnia przesunela sie, cos zamigotalo, potem wszystko ustalo. Glowa makrosa zsunela sie w dol, zniknela. Ale tam, gdzie jeszcze przed kilkoma minutami miescila sie baza i gdzie spedzili cala dluga zime oraz wzniesli z trudem rozmaite obiekty, lsnila zoltawobiala powierzchnia z niezbyt wyraznymi slojami. W powietrzu unosil sie zapach korzenny.
– Chodz, przyjrzymy sie temu z bliska! – zawolal Karl i zaczal wspinac sie w strone helikoptera. Za nim podazyl Charles. Szybko zwolnili cumy i wystartowali. Uplynela dluzsza chwila, zanim wydostali sie z klebowiska galezi, a potem na duzej wysokosci wzieli kurs na polane.
W dole widac bylo glowy makrosow, krecacych sie tam i z powrotem. Wtem, jak na komende, wszyscy zwrocili sie w jednym kierunku i znikneli za olbrzymimi drzewami.
Karl wzial kurs na nowa platforme. Jej powierzchnia byla teraz bardziej nierowna niz poprzednio, przypominala pniak, na ktorym swego czasu obozowali przez kilka dni. Tu rowniez poniewieraly sie co krok odpadki, trociny.
– Oni po prostu odpilowali nasza baze i zabrali ja ze soba – stwierdzil Karl. – Wzdrygnal sie. – Wyobraz sobie, co by bylo, gdybysmy bazy nie ewakuowali!
– Czy warto w ogole nawiazywac z nimi kontakt? – zastanawial sie glosno Charles. Zdawal sie byc wstrzasniety. – Coz my dla nich znaczymy? Jest ich siedem miliardow, jak wiadomo.
– Ale my jestesmy ludzmi tak jak oni!
– No to co!
– Jestem przekonany – mowil dalej Karl, czujac, ze musi dodac Charlesowi otuchy – ze ludzie na tym stopniu rozwoju co makrosi, a znamy ich na razie niewielu, sa bardziej humanitarni. Wez chocby badanie kosmosu. To oznacza wspolprace wszystkich ludzi, zbliza ich do siebie, wymaga takiego porzadku, ktory istnieje dla ludzi, a nie zwraca sie przeciwko nim, sprawia, ze pieniadze wydaje sie nie na zbrojenia, lecz w celu zaspokojenia potrzeb, na przyklad przeksztalcenia przyrody. Widzisz, to jest to, do czego my rowniez dazymy. Jestem przekonany, ze nie pomina zadnej mozliwosci porozumienia sie z nami, stworzenia podstaw pokojowego wspolistnienia. No, idziemy! – Przy ostatnich slowach Karl wsunal sie do helikoptera. Wkrotce lecieli juz z powrotem.
Natychmiast powiadomili o wydarzeniach Chrisa, ktory zarzadzil ku zaskoczeniu obydwu:
– Zostaniecie, aby obserwowac dalej.
– Ale tam juz nie ma co ogladac – zaoponowal Charles.
Karl chcial odpowiedziec Charlesowi, ale wyreczyl go Chris:
– Nie zniszcza tego, co wartosciowe. Wiedza przeciez, ile trudu kosztowalo nas wzniesienie tej bazy i ze teraz nie spuscimy jej z oczu. A wiec nie mozemy ich zawiesc.
Charles musial przyznac im racje.
Karl wzruszyl ramionami, jakby chcial powiedziec: No widzisz!
– Ale z was niepoprawni optymisci – mruknal Charles. W jego glosie brzmiala jednak wyraznie zaduma.
W trzy dni pozniej daly znac o sobie kolejne wstrzasy drzewa – nieomylna zapowiedz nadchodzacych wydarzen. Karl i Charles zajeli swoje stanowiska obserwacyjne. Po chwili w gorze na drzewie pojawila sie glowa; nie ulegalo watpliwosci, ze ta sama. Swiadczyl o tym jej ksztalt i kolor wlosow.
Znowu zaczelo sie jakies ozywione manipulowanie, niemozliwe jednak do zidentyfikowania dla obydwu obserwatorow.
Kiedy glowa zniknela, odslaniajac widok, Charles az krzyknal ze zdziwienia: w dole widnialy trawniki, budynki, sniezna wlocznia, slowem wszystko, co skladalo sie na dawna baze. Nawet – helikopter stal na swoim