mozna by porozumiec sie z makrosami. W koncu postanowiono ustawic w “Highlife” tablice z podanym na niej terminem pierwszej audycji radiowej, emitowanej w znanym im pasmie. Ten sposob nawiazania kontaktu wydal im sie najpewniejszy i najmniej zobowiazujacy.
Teraz, kiedy ustalono juz sposoby postepowania, zapanowalo od nowa podniecenie. Na te chwile wszyscy czekali, to wlasnie bylo celem ekspedycji, zarowno tej, jak rowniez pierwszej, ktora wyplynela na “Oceanie I”. Oto spelnila sie nadzieja, za ktora trzydziesci siedem osob oddalo swe zycie.
Pelna podniecenia wrzawa trwala nadal. Wysuwano propozycje dotyczace wiadomosci, ktore chcieli przeslac droga radiowa, dyskutowano rzeczowo nad tym, co przywiezli ze soba Karl i Charles.
Nastapil wyrazny podzial na dwie grupy: jedni palali checia mozliwie szybkiego poznania sfery zycia makrosow i dopasowania do niej zycia ich wlasnego narodu, inni, rozsadniejsi, zapatrywali sie na to sceptycznie. Do tych ostatnich nalezal Charles, namietny wyznawca tezy, ze kolejne epoki ewolucji spolecznej mozna przyspieszyc, ale nie ominac.
Kiedy zapytal, jak wyobrazaja sobie “rewolucjonisci” – tak bowiem nazwal swoich oponentow – powiekszenie swych wymiarow, aby moc sie dostosowac do poziomu zycia makrosow, nikt nie wiedzial, co odpowiedziec. A Charles bronil zawziecie swojego stanowiska, mowiac dalej:
– Zycie uleglo na pewno dalszej technizacji. Makrosi dysponuja dzis srodkami, o ktorych u nas mysleli najwyzej utopisci. Te srodki wplywaja oczywiscie na standard zycia. W jaki sposob mielibysmy uczestniczyc w tym wszystkim, skoro jestesmy od nich duzo mniejsi? Przekonstruowac cala technike? A koszty takiej operacji? Pomijam juz fakt, ze to zahamowaloby rozwoj naszej mutacji. A nawet gdybysmy dopieli swego i mogli zyc wsrod makrosow, ilu z nas padloby ofiara ich nieuwagi? Zapytuje tez: czy naprawde warto dazyc do tego, co oni osiagneli? U nich wszystko jest produktem dlugotrwalego rozwoju, ktorego pewne momenty byc moze wymknely sie spod ich wplywu. Czy musielibysmy – nazwe to w ten sposob – powtorzyc ich bledy? Oni zyja w spoleczenstwie, ktorego warunkiem funkcjonowania jest rozwinieta swiadomosc. Co my im mozemy przeciwstawic? Wyobrazcie sobie tylko likwidacje naszego systemu pienieznego. Juz widze ten chaos! Wlasnie teraz, kiedy duzo ludzi leczy sie na to nieszczesne ograniczenie myslowe. Nawet ten dziesietny system dwudziestogodzinnej doby, wprowadzony tu, narobilby u nas wiele balaganu. Wyobrazcie sobie…
– Nie chcemy sobie niczego wyobrazac – przerwala mu Gela. – Wydaje mi sie, Charles, ze wiemy jeszcze zbyt malo. A poza tym zapominasz chyba o jednym: oni nam pomoga. Teraz ja ci cos zaproponuje: wyobraz sobie makro-krowe; Ilu z nas moglaby taka jedna wyzywic? No?
Na sali rozlegl sie smiech. Karl wzdrygnal sie.
– Przez cale zycie stek i mleko? Co to, to nie! Zreszta podczas nasluchu dowiedzielismy sie, ze oni maja jaz duze odmiany zwierzat i roslin, co umozliwia wyzywienie siedmiu miliardow ludzi. Obawiam sie, ze jedna taka krowa wystarczylaby na dlugo dla calego naszego narodu.
Jego slowa wzbudzily wesolosc na sali.
Gela usmiechnela sie, ale po chwili spowazniala i szepnela:
– Moze i my wrocimy kiedys do normalnych rozmiarow…
XVI
Wszystkich ogarnelo podniecenie. Djamila, Hal i Gwen mieli powitac sekretarke generalna i jej sztab i odprowadzic na miejsce obrad.
Ale nie to bylo najwazniejsze. To byl dopiero wstep do najwiekszej sensacji stulecia: pierwszej rozmowy z maluchami.
Wbrew pozorom, najwieksza przeszkoda byl nie sprzet techniczny, ktory modulowal dzwieki, wzmacnial je lub oslabial, ale uzgodnienie tekstow, a przede wszystkim wspolnej linii postepowania.
Nawet w scislym kregu wtajemniczonych odezwaly sie juz glosy watpliwosci. A moze mali przybysze sa dla ludzi niebezpieczni? Moze lepiej pozostawic ich samym sobie? Nie wadziliby wtedy nikomu; stanowiliby cos w rodzaju rezerwatu z umieszczona u gory duza lupa – dla turystow. Byl to wynik tendencji: sensacji nigdy nie jest za duzo… Oczywiscie takie stanowisko reprezentowali tylko nieliczni, ktorzy zreszta szybko je zmienili. Ale ze taki projekt znalazl w ogole zwolennikow…
Te i inne problemy Djamila przedstawila sekretarce generalnej, znajdujac w niej uwaznego sluchacza. Nie przerywala Djamili, nie pytala o nic, tak ze nie bylo w koncu wiadomo, jakie ma na ten temat zdanie.
Pierwszy kontakt zostal nawiazany za posrednictwem tablic, “wynalazku” profesora Fontaine'a.
Swiadomie zrezygnowano z wykrycia miejsca pobytu maluchow. Zreszta podrzucenie im jakiegos mikro- nadajnika albo czegos w tym rodzaju, co mogloby wskazac droge, nie sprawiloby wiekszych trudnosci.
Profesor Fontaine pokladal w swych tablicach wielkie nadzieje i nie przeliczyl sie.
Uplynely dwa dni, zanim ukazala sie odpowiedz: krotka i zwiezla. Na tablicy widnial napis:
Pozdrawiamy was, ludne! Przybylismy, aby nawiazac z wami kontakt. Sluchajcie nas w dniu dwudziestego trzeciego kwietnia o godzinie dziesiatej waszego czasu w pasmie 23,943. Wasze miejsce odbioru: polana lesna przy bazie. Noloc, kierownik ekspedycji.
Tablica zostala ustawiona blyskawicznie. Zanim obserwatorzy uruchomili pomost i wlaczyli kamery i aparature nasluchowa, helikopter juz zniknal za wierzcholkami.
Wiadomosc zaskoczyla wszystkich. Nie mozna bylo watpic w to, ze przybysze obserwuja ich od dawna i znaja ich, podczas gdy oni sami gubili sie jeszcze w domyslach.
Natychmiast zrodzilo sie pytanie: w jakim stopniu przybysze przenikneli juz do ich sfery zycia, jakie mieli mozliwosci – gdyby sprawdzily sie owe niemile prognozy – aby im zaszkodzic?
Nie slyszeli jeszcze nawet ich oddechow, tamci natomiast byli w stanie nadawac na ich czestotliwosci. To oznaczalo, ze potrafili prowadzic nasluch ich audycji. Od jak dawna? Zastanawiano sie, w jakim stopniu mozna poznac ich zycie na podstawie wiadomosci radiowych.
Hal zaczal tracic swoja pewnosc siebie. W obecnosci Djamili sypal coraz to nowszymi argumentami na poparcie swej tezy o pochodzeniu maluchow, ale w glebi duszy czul coraz wiecej watpliwosci. Jezeli jego poglady mialy byc sluszne, to rozwoj spoleczny tych drobnych istot znajdowalby sie teraz na wyzszym etapie, mimo ze poslugiwaly sie one antycznymi samolotami i meblami oraz innymi przezytkami. Do wzniesionego na polanie obszernego pawilonu dotarli w roznych nastrojach. Djamila paplala, Hal byl zatopiony w rozmyslaniach, Gwen staral sie przez caly czas pelnic tak dobrze jak umial obowiazki gospodarza, a sekretarka generalna milczala.
Hal rozgladal sie dokola ze smutkiem, wspominajac chwile, ktore spedzili tu we dwoje, z dala od innych. Teraz to juz nalezalo do przeszlosci. Nowa baza przybyszow miescila sie wedlug ich obliczen w odleglosci okolo osmiu kilometrow od polany. Wywnioskowano to na podstawie zaproponowanej im czestotliwosci radiowej.
Powolano juz, o czym Hal dowiedzial sie od Gwena, sluzbe pelengowa, ktorej zadaniem bylo wykrycie miejsca pobytu maluchow. Nalezalo dzialac niezwykle ostroznie: nikt juz nie watpil, ze maluchy obserwuja ich przez caly czas.
Za dziesiec dziesiata zajeli miejsca w pawilonie, urzadzonym dosyc komfortowo jak na prowizoryczne pomieszczenie. Krag wtajemniczonych nie poszerzyl sie i bylo tu niewiele osob: profesor Fontaine, Ewa, dwoch technikow z zespolu Fontaine'a, trzech nie znanych Halowi czlonkow komitetu oraz – ku zaskoczeniu Hala – Res Strogel. Skinela mu glowa na poly ironicznie, na poly laskawie.
Zapadla pelna oczekiwania cisza. Technicy w napieciu czuwali przy odbiornikach, gotowi w kazdej chwili regulowac glos i uruchomic samonastawna antene, aby zapewnic optymalna jakosc odbioru.
Za trzy dziesiata na ustalonym pasmie rozlegl sie nagle sygnal ciagly.
Juz poprzednio zadbano o to, aby w promieniu dwudziestu kilometrow ustala na danej czestotliwosci wszelka lacznosc radiowa. Dzwiek, ktory teraz uslyszeli, mogl wiec pochodzic jedynie od maluchow.
Napiecie osiagnelo punkt kulminacyjny. Nawet malomowna sekretarka generalna nachylila sie do przodu.
Punktualnie o godzinie dziesiatej w pomieszczeniu zabrzmial donosny, lekko znieksztalcony glos, skorygowany momentalnie przez technikow. Byl to glos mezczyzny.
Hal drgnal gwaltownie, Djamila chwycila go za reke. Tym, co go przestraszylo, nie byl okrzyk “Uwaga”, ale fakt, ze byl to glos meski, silny. Nie pasowal jakos do jego wyobrazen o maluchach. Jednak juz po chwili Hal zdal sobie sprawe z naiwnosci swojego rozumowania. Czego sie spodziewal? Pisku? Jego zaskoczenie ustapilo teraz miejsca swiadomosci, ze oto dzieje sie cos niezwyklego.