– Prosimy o probe funkcjonowania aparatow – mowil dalej rzeczowy glos. – Po odebraniu naszego sygnalu wyslijcie impuls.
Przerwa.
Ten calkiem oczywisty wstep zaskoczyl ich calkowicie. Przez chwile odnosili wrazenie, niezbyt zreszta mile, jakby dzialali pod przymusem.
Po chwili sygnal zostal wyslany. Znowu niepewnosc. Kto sie odezwie? To nie bylo ustalone. Wlasciwie powinien byl przemowic profesor, ale najwidoczniej poczul watpliwosci, gdyz podal mikrofon sekretarce generalnej. Potrzasnela odmownie glowa. Fontaine odchrzaknal, po czym odezwal sie: – Odbior bez zarzutu. Witajcie! Hal uswiadomil sobie nagle, ze pierwsze slowa wymieniono w jezyku niemieckim. A przeciez do tej pory wszystko wskazywalo na to, ze tamci znaja jedynie jezyk antyczno-amerykanski! Byl to kolejny i istotny w odczuciu Hala cios wymierzony w jego teze.
Po slowach Fontaine'a nastapila krotka przerwa. Potem rozlegl sie glos innego mezczyzny, jakby troche mlodszego.
– Witamy was!
Przerwa.
– Tu mowi Chris Noloc, kierownik drugiej wyprawy oceanicznej, wyslannik administracji Blessed Island.
Przerwa.
– Cieszymy sie, ze tak chetnie spelniliscie nasze zyczenie i nawiazaliscie z nami kontakt.
Z glosu zniknela nagle owa wyrazna rzeczowosc, mowca przybral teraz lagodny, cichy ton.
– Z prawdziwa radoscia witamy w was przedstawicieli wysoko rozwinietej cywilizacji, spoleczenstwa humanitarnego, ludzi ponad dwa tysiace razy wiekszych od nas, ale jednak – ludzi.
Przerwa.
– Pragniemy nawiazac kontakt i wspolprace z korzyscia dla obydwu stron.
Przerwa.
Hal odniosl wrazenie, ze tamten umyslnie mowi z przerwami, aby dac im okazje do odpowiedzi. Dlatego tez uporczywe milczenie profesora Fontaine'a zaczynalo meczyc go coraz bardziej. Zerknal na Res. Ona tez wiercila sie na krzesle. Wydalo mu sie, ze jej ramiona drza lekko.
– Tak jest naprawde – mowil dalej glos – glownym celem naszej ekspedycji jest nawiazanie z wami kontaktu.
Fontaine poruszyl sie, jakby chcial cos powiedziec. On rowniez zrozumial, ze nie mozna wystawiac cierpliwosci ich rozmowcy na zbyt dluga probe.
– Pragnieniem kazdej cywilizacji humanitarnej jest odszukanie we wszechswiecie istot rozumnych – odezwal sie wreszcie Fontaine. – Do tej pory to sie nam nie udalo. Dlatego mozemy was zapewnic, ze rowniez naszym celem jest kontakt dla obopolnej korzysci. Sadze – tu Fontaine wymienil spojrzenie z sekretarka generalna – ze bede wyrazicielem calej ludzkosci, jezeli powiem, ze chcemy nawiazac z wami kontakt mozliwie jak najpredzej. – Profesor urwal.
Troche dretwe to przemowienie, pomyslal Hal. Poniewaz strona przeciwna nie odzywala sie, profesor mowil dalej.
– Prawdopodobnie zdolaliscie poznac nas lepiej, niz my was. Sadze, ze mysleliscie juz o tym, w jaki sposob moglibysmy nawiazac ten kontakt mimo… – Fontaine zawahal sie – pewnych trudnosci natury biologicznej.
Zrecznie przekazana pilka, pomyslal Hal z uznaniem.
– Ze wzgledow bezpieczenstwa ewakuowalismy nasza baze, ktora znacie. Nieco dalej zalozylismy nowa, jak zapewne wiecie.
Sekretarka generalna, Gwen i profesor porozumieli sie wzrokiem. Fontaine nerwowo wygrzebal z kieszeni ciasteczko i wsunal je do ust.
– Chetnie wrocilibysmy do naszej dawnej bazy – mowil dalej ow Chris Noloc – a potem wyslali do was nasza delegacje. Przy waszym poziomie techniki nie bedziecie mieli trudnosci w zorganizowaniu rozmowy, przy»ktorej partnerzy beda sie mogli widziec nawzajem. Niestety jestesmy zmuszeni skorzystac z waszej pomocy, chociaz i my dysponujemy niezbednymi do tego srodkami. Nie mozemy jednak nawiazac lacznosci z ojczyzna i sprowadzic stamtad sprzetu. Proponujemy dostosowac termin naszego spotkania do waszych mozliwosci.
Byla to wlasciwie prosba, ale slowa brzmialy pewnie. To, co oni maja do zaoferowania, to nie tylko poziom techniczny helikopterow, pomyslal Hal.
Bp wylaczyl mikrofon. Teraz porozumiewal sie szeptem z sekretarka generalna i Gwenem. Hial siedzial za daleko, aby moc cos zrozumiec. Widzial tylko, ze Res przysuwa sie powoli w strone nadajnika, jakby cos waznego lezalo jej na sercu.
Tamtych troje ustalalo widocznie termin. Tez mi problem, pomyslal Hal. Wlasciwie potrzebny nam jest jedynie sprzet, jaki znajduje sie na platformie, tylko ze w podwojnej ilosci. Wzruszyl ramionami. Nie jest wazne: kiedy, tylko zeby to sie wreszcie odbylo.
Z glosnika rozlegl sie znowu glos kierownika obcej – ekspedycji. Hal zaczal przysluchiwac sie uwaznie.
Proponujemy od tego momentu porozumiewac sie codziennie droga radiowa o jakiejs ustalonej porze, aby ustalic sprawy organizacyjne. Wydaje nam sie, ze godzina dziesiata bylaby pora odpowiednia.
Nie ulegalo watpliwosci, ze przybysze przejeli cala inicjatywe w swoje rece.
Profesor Fontaine zabral glos. Zgodzil sie na propozycje i wyznaczyl termin spotkania na osmy dzien nastepnego miesiaca. A wiec daje nam jeszcze ponad dwa tygodnie czasu, pomyslal Hal. Taka zwloka! Widocznie istnieja jeszcze jakies watpliwosci, o ktorych nie wiem…
Odniosl wrazenie, ze rozmowa sie konczy.
Nagle do profesora podeszla Res i gestem poprosila o przekazanie jej mikrofonu.
Hal obserwowal z napieciem cala scene.
Fontaine byl jakby zaskoczony. Spojrzal na Res, na mikrofon, na Gwena, przeniosl wzrok na sekretarke generalna. Przerwa zaczynala byc klopotliwa. Wreszcie podal jej mikrofon.
– Noloc – odezwala sie Res – wspomniales o dwoch ekspedycjach. Kiedy odbyla sie pierwsza?
Przerwa. Pytanie zaskoczylo widocznie druga strone. Rowniez towarzysze Res spogladali po sobie zdezorientowani.
Po chwili zabrzmiala odpowiedz:
– Wyladowala dwadziescia jeden miesiecy temu zapewne ulegla katastrofie.
Res uczynila gest, jakby zamierzala zadac nastepne pytanie, ale profesor odebral jej mikrofon.
Kontakt zostal rowniez przerwany przez druga strone. Po zwiezlej odpowiedzi na pytanie Res, Noloc pozegnal sie, przypominajac tylko umowe.
Obecni spogladali po sobie bezradnie. Oto rozmawiali z maluchami, nawet w swoim wlasnym jezyku, a mimo to nie wiedzieli ani kim tamci sa, ani skad przybyli. Przeciez takie sprawy nalezalo wyjasnic od razu!
Hal watpil, czy rozmowy dotyczace organizacji spotkan dostarcza informacji na ten temat. Wygladalo na to, ze przybysze chca na razie zachowac swoje incognito. Nie byl tym zachwycony. Zalezalo mu na potwierdzeniu swojej tezy, tym bardziej ze sam zaczynal sie juz wahac.
Ale – tej mysli uczepil sie mocno – do tej pory byla to jedyna teoria, ktora jakos wyjasniala wszystkie zjawiska zwiazane z przybyszami. Odczuwal satysfakcje, ze wszelkie srodki ostroznosci, ktore zreszta wydaly mu sie nieco przesadzone, beda podjete dzieki niemu.
Profesor Fontaine byl sklonny widziec w zachowaniu Res przyczyna naglego zakonczenia rozmowy. Powiedzial jej wprost, ze uwaza te samowolna ingerencje za niestosowna. Gwen i Ewa starali sie go jakos ulagodzic, sekretarka generalna nie zabierala glosu, a Res, nie probujac sie nawet usprawiedliwic, powiedziala zamyslona:
– Drogi profesorze, wydaje mi sie, ze moje pytanie bylo istotne. Wcale nie zaluje, ze je zadalam! – Odeszla jakby roztargniona, kiwnawszy jeszcze Halowi reka.
Ten Noloc nie powiedzial wcale, ilu ich jest, pomyslal Hal. Przypomnial sobie nagle, ze ostatnio sledzil wzrokiem w domu najmniejsze poruszenie lub zmiane w otoczeniu, poswiecajac im mimo woli wiecej uwagi niz zazwyczaj, ze studiowal zachowanie kazdego owada, dopoki nie byl pewny, ze ma do czynienia naprawde z owadem. W kazdej chwili spodziewal sie spotkac maluchow. A moze oni znajduja sie juz wsrod nas, cale miliony? Moze tkwia w najbardziej czulych mechanizmach naszego zycia, okupujac wszystkie punkty newralgiczne? Moze czekaja tylko na haslo, aby zrzucic ze swych helikopterow mikroby, a potem cale ich armie rozprzestrzenilyby sie na ziemi, jak tamten potok drobnoustrojow w Afryce Polnocnej… Moze znaja jeszcze inne sposoby?…