Zaproszenie otrzymala od jakiejs ciemnowlosej makroski, ktora uczestniczyla w pierwszej rozmowie, a wiec musiala pelnic wazna funkcje. Swoim wygladem wzbudzala zaufanie, a jednak Gela poczula, ze ogarnia ja niepokoj.
O ustalonej porze odnalezli bez trudu wiodacy promien swietlny. Karl siedzial przy sterach, Gela i Carol staly za fotelami pilotow.
Ani jedna, ani druga nie taily podniecenia, jakie wzbudzalo w nich oczekujace je wydarzenie. Natomiast Karl, nie tracac swego pogodnego nastroju, pogwizdywal cicho.
Promien wiodacy, wyslany przez gospodarzy, skladal sie z wiazki splecionych ze soba promieni. Caly system wiodacy pulsowal – od podstawy stozka az do jego wierzcholka. Karl mial jedynie uwazac podczas lotu, aby os stozka przechodzila stale przez srodek wziernika. Wiedzial, ze w ten sposob najpewniej dostanie sie na przygotowane ladowisko.
Lecieli w strone miasta. Znowu wyrastaly przed nimi niebotyczne sciany, rozstepujace sie ku dolowi, a nad nimi i wsrod nich widnialy korony olbrzymich drzew oraz liczne o tej wczesnej porze popoludniowej pojazdy i samoloty.
W miare zblizania sie do miasta Karl koncentrowal sie coraz bardziej, ale chyba niepotrzebnie. Zaden z samolotow nie skrzyzowal swego kursu z ich promieniem wiodacym, nikt w ogole nie zwrocil na nich uwagi.
Gela byla podniecona i szczesliwa. Po raz pierwszy lecieli do miasta makrosow bez zadnej obawy.
Zaufali im, oddajac sie w ich rece, chociaz nawet wsrod czlonkow zalogi rozprawiano jeszcze glosno o potrzebie zachowania wszelkich srodkow ostroznosci i rezerwie. Do chwili nawiazania wszechstronnych kontaktow moglo jeszcze uplynac wiele czasu, ale Gela nie zywila podejrzen, a Chris dodal jej otuchy.
W ogole ten Chris! Gela czesto zadawala sobie pytanie, co by bylo, gdyby okazalo sie nagle, ze Harold zyje, gdyby odnalazl sie nieoczekiwanie. Poprzedniego wieczoru powiedziala Chrisowi szczerze, ze go kocha, ale… Czy mozna przewidziec wlasna reakcje, kiedy raptem nastepuje to, w co dotychczas sie nie wierzylo?
Czy naprawde Harold zrozumialby? Jak dalece ktos, kto wyjezdza, aby zrobic cos dla innych, ufa tym, ktorzy pozostali? Co czuje, kiedy tamci zawioda jego zaufanie? Gela zadawala sobie to pytanie setki razy – i nigdy nie znalazla na nie odpowiedzi.
To, ze podobne sytuacje zdarzaly sie w historii ludzkosci, nie bylo zadna pociecha. Zawsze bowiem potepiano tych, ktorzy okazali sie slabi. Ale czy wlasnie ta decyzja, podyktowana poczuciem odpowiedzialnosci, nie swiadczyla o odwadze i sile? Wybrac kogos, kogo sie kocha, na przekor wyrzutom sumienia i wymowkom – to przeciez znaczy wiecej, niz pielegnowac w pamieci czyjs obraz, holdujac egoistycznie przeszlosci.
Carol pociagnela Gele za rekaw, przerywajac jej rozmyslania. Lecieli na umiarkowanej wysokosci. Carol wysunela przez okno transopter, jak nazwal Ennil wynaleziony przez siebie przyrzad, ktorego system optyczny pomniejszal znacznie widziane obiekty.
W ten sposob mogla teraz ogarnac wzrokiem makrobudowle.
Z lewej i prawej strony wisialy osobliwe wiezowce. Przypominaly troche krecone schody, ktorych stopnie utworzone sa z poszczegolnych kostek. Po takich schodach mogliby chodzic giganci, przy ktorych makrosi wygladaliby jak karly. Kazda kostka opierala sie o druga jedna krawedzia. Z oddali caly ten kompleks sprawial wrazenie szesciennej brukselki osadzonej na stosunkowo cienkiej lodydze. Lodyga przerastala budowle. Z jej szczytu odchodzily do rogow kostek blyszczace liny.
– Wszyscy mieszkancy maja tu oddzielne domy – zauwazyla Carol. – Tylko ze one stoja jeden nad drugim, kazdy z nich z ogrodkiem na dachu i widokiem na wszystkie strony.
– Strata energii i materialu – odparl Karl, nachylajac sie rowniez do transoptera. Wlaczyl autopilota. Helikopter lecial powoli wzdluz promienia.
– To nie bedzie juz odgrywalo roli – zaoponowala Gela. – Slyszales przeciez: ludnosc ziemi utrzymuje swoj stan, nie powieksza go. Mam na mysli makrosow, A to doprowadzi w koncu sila rzeczy do nadwyzek; przy tak intensywnej produkcji! Dlaczego wiec nie mozna by sobie pozwolic na cos takiego?
– W kazdym razie udalo im sie przy ich duzych rozmiarach wspolzyc ze soba. Wcale nie musieli byc zmniejszeni do wielkosci mrowek – powiedzial Karl,
– Co tez za bzdure wymyslili sobie nasi praojcowie! – Carol potrzasnela glowa.
– Takie male rozmiary tez maja swoje dobre strony! – Karl usmiechnal sie. – Kiedy tak sobie pomysle, gdzie moglbym przebywac, nie bedac zauwazonym… No i jaki prosty staje sie problem wyzywienia. Pamietacie nasza dyskusje o krowach?
– A gdyby takiej krowie wypadala siersc i jeden wlos upadlby ci na glowe?
Rozesmieli sie.
Z lewej strony, z ktoregos wiezowca, wystartowal samolot makrosow, uniosl sie pionowo do gory, znieruchomial przez chwile pod ich trasa, zszedl z kursu, uniosl sie jeszcze wyzej i poteznym zrywem oddalil sie, znikajac im z oczu.
– Widocznie nasz promien to dla nich tabu – powiedzial Karl, obserwujac bacznie caly manewr.
– Z czego wynika, ze w makroswiecie lepiej jest z makrosami niz bez nich. Pamietasz Czerwonca? Wzdluz tego promienia leci sie bezpieczniej niz wtedy z ta nasza latarnia. – Wkrotce znalezli sie na jednej wysokosci ze szczytami wiez.
Budowle ustawione byly w dwoch przecinajacych sie wzajemnie rzedach. Przelatywali teraz tuz nad dachami szczytowych domow. Z tylu rozciagaly sie planty. Pomiedzy drzewami a zielencami wznosily sie dziwaczne domy w ksztalcie talerzy. Kolejna wieza pelniaca role osi. Wokol niej wisialy w doslownym tego slowa znaczeniu pierscieniowate domostwa, okolo dwudziestu w jednym kole. To byly rowniez pojedyncze mieszkania, ktore – podpierajac sie wzajemnie pozwalaly uzyskac widok na trzy strony swiata. Karl naliczyl piec do siedmiu takich pierscieni. Pionowo usytuowana przestrzen pomiedzy pierscieniami umozliwiala start i ladowanie szybowcow na dachach. Calosc sprawiala wrazenie systemu obrotowego.
Helikopter kierowal sie ku gornemu pierscieniowi jednego z tych domow.
– Chcialabys mieszkac w czyms takim? – zapytala Carol, krzywiac sie.
– Dlaczego nie? – odparla Gela. – Pod warunkiem, ze bedzie czynna winda.
Karl rozesmial sie. – Wydaje mi sie, ze im winda nie jest potrzebna. Do tego maja swoje latajace bulki. – Nie odrywajac sie od transoptera wskazal na lewo. Z dachu jednego z mieszkan wystartowal znowu samolot. Z wygladu przypominal istotnie bulke.
Karl zredukowal szybkosc. Przed nimi wyrosla raptem olbrzymia, rozowa, niezwykle porowata sciana. Karl przejal stery. Gela, patrzac przez transopter, zauwazyla, ze leca ku prostokatnemu otworowi w scianie. – Oni pilotuja nas przez okno – powiedziala.
– Jezeli je zamkna… – powiedzial z obawa Karl. – Po co by to robili? – wzruszyla ramionami
Carol. Widac bylo jednak, ze czuje sie troche nieswojo.
– Bzdura! – odezwala sie Gela. – Przeciez przedwczoraj mieli jeszcze latwiejsza sytuacja. A poza tym, po co by to mieli robic? Carol ma racje.
Nagle zapadla ciemnosc. Karl przygotowal sie do ladowania, kobiety spogladaly przez transopter. Przed nimi widnial duzy stol, ktorego blat byl uprzatniety. Na wierzchu lezal jedynie jakis szklany przedmiot, pryzmat kierujacy promieniem. Wlasciwy emiter, niewatpliwie wiekszy od pryzmatu, miescil sie gdzies dalej. Krawedz stolu zajeta byla przez przyrzady, ktore widocznie mialy pomoc przy rozmowie, przypominaly zreszta tamte, ktore zostaly uzyte w tym samym celu podczas spotkania z makrosami.
A wiec wszystko wskazywalo na to, ze i tym razem rozmowa przebiegnie bez zgrzytow i trudnosci.
O wygody zadbal Chris. Przed odlotem z bazy wlasnorecznie zaladowal na helikopter trzy fotele, wyjasniajac:
– Moze nie beda mieli w mieszkaniu drutu!
Ale makrosi postarali sie odrobic swoje poprzednie przeoczenie. Goscie zostali zaskoczeni od razu po wyjsciu z helikoptera: gospodyni, ktora momentalnie poznali, powitala ich za posrednictwem ekranu pomniejszajacego, po czym wskazala na stojace pod wysokimi roslinami kostki do siedzenia i stol, przystosowane do rozmiarow maluchow.
– Cos podobnego! – mruknal Karl. Ujal podobny do miecza lisc najblizszej rosliny i wydal z uznaniem wargi. – Spojrzcie tylko! Skad, do diabla, oni to wzieli?
Gela i Carol byli rowniez zaskoczeni. Z pewnym zazenowaniem odstawili przyniesione ze soba fotele.
– Prosze usiasc – zaprosila ich gospodyni. Okazalo sie, ze czeka ich jeszcze druga niespodzianka: odniesli nagle wrazenie, ze gospodyni siedzi razem z nimi przy stole. Obok niej wyrosly jakby spod ziemi dwie kobiety i