skrzyneczki.
Reszta czynnosci odbyla sie juz zgodnie z planem.
Hal przylapal sie na tym, ze przekrzywiajac glowe spogladal ciagle w gore na mostek, gdzie stala skrzynka. Potem powoli przeszedl do przodu, na dziob.
Rowniez na prawej burcie stali ludzie. Czerwona kontrolka sondy akustycznej swiecila sie na znak, ze urzadzenie jest wlaczone.
Hal zajal miejsce za Djamila, tuz obok nich stali Ewa i Gwen.
Mimo ograniczonej do minimum predkosci od czasu do czasu przelatywaly przed nimi bryzgi. Morze klebilo sie, tworzac niezbyt wysokie fale. Dziob statku zakreslal jednak wedlug wyrazenia Hala rozlegle amplitudy, o ktorych wiedzial, ze mimo pastylek, ktore zazyl, nie wyjda na dobre pracy jego ukladu trawiennego.
To jednak nie moglo juz trwac dlugo. Kipiel zblizyla sie znacznie. Hal odniosl wrazenie, ze pomiedzy kolejnymi plasnieciami zanurzajacego sie dziobu, w powietrzu slychac jednostajny szum.
Wyspa odcinala sie we mgle ciemna plama od bialego muru kipieli. Juz teraz mozna bylo zauwazyc, ze jest bardzo mala. Z lewej i prawej strony rozciagal sie graniczacy z nia ocean. Na poludniu widnialy watle, wysokie palmy, a teren wznosil sie ku srodkowi wyspy. Z pokladu nadeszlo polecenie:
– Hal Reon, profesor Fontaine, Djamila Buchay, prosze na poklad samolotu.
Hal nie ukrywal zaskoczenia.
– Wydawalo mi sie, ze o locie nie ma mowy? – zapytal niepewnie.
– Na razie macie sie tylko tam udac – odparla drwiacym tonem Ewa.
Hal spojrzal w gore. – Zobaczcie – tracil innych – jeden z technikow majstruje – tam, cos wyciaga!
– W kazdym razie cos sie wreszcie dzieje – zawolal w slad za nimi Gwen.
Machinalnie zwiekszyli tempo, jakby sie bali, ze dojda za pozno. Musieli przedostac sie jeszcze przez lacznik na prawej burcie.
Kiedy nieco zadyszani dobiegli do samolotu, stal tam juz Fontaine. Samolot znajdowal sie na platformie startowej.
Po raz pierwszy Hal widzial profesora wytraconego z rownowagi, mozna tez bylo zauwazyc, ze Fontaine je coraz wiecej ciastek. Jego reka wedrowala stale do kieszeni, a szczeka poruszala sie nieprzerwanie.
– Lecimy – powiedzial.
Uwage, ktora Hal niezbyt fortunnie zaczal od “Wydawalo mi sie”, zbyl energicznym ruchem reki.
Od strony lacznika zblizal sie do nich technik, ktory poprzednio majstrowal przy skrzynce. Przed soba dzwigal pojemnik, starajac sie lagodzic wstrzasy wywolane lekkim kolysaniem katamaranu. Wcisnal Halowi skrzynke do reki, ostrzegajac go jednoczesnie:
– Uwazaj! Karl i Gela sa na zewnatrz!
Hal zajrzal do pojemnika: obok “Oceanu II” stal minihelikopter.
Zanim jednak zdolal rozeznac sie w sytuacji, profesor zniecierpliwil sie:
– Szybko, szybko, daj mi te skrzynke! – Sam siedzial juz w fotelu drugiego pilota.
Hal podal mu machinalnie skrzynke, ktora profesor postawil na polce nad tablica rozdzielcza.
Djamila wsiadla do srodka. Hal ruszyl za nia, ale zanim podszedl do samolotu, technik podal mu cos o wygladzie klipsow. – Oni chca zachowac lacznosc radiowa – wyjasnil.
Z mieszanymi uczuciami Hal opadl na fotel. Zazwyczaj nie czul niecheci do lotow, wprost przeciwnie, zawsze upajal go ten cichy lot nad rozciagajacym sie w dole krajobrazem. Ale tu, teraz? Stawka byla duza. Jeszcze raz zapytal:
– Ale dlaczego zmieniono plan?
– Startuj wreszcie! – nalegal profesor. Raptem Hal poczul narastajacy w nim gniew. Po co ten pospiech? Przeciez godzina wczesniej czy pozniej nie miala juz znaczenia. Wszystkiemu winna jest zrozumiala wprawdzie, ale calkowicie niestosowna niecierpliwosc profesora! W lusterku wstecznym Hal dojrzal jego szczeki poruszajace sie jak zwykle zujacym ruchem. Hal wystartowal poslusznie, po chwili jednak zatrzymal samolot nad katamaranem i spojrzal wyzywajaco na profesora.
Tamten, nieco niechetnie, zdecydowal sie wreszcie na wyjasnienie:
– Przeszukalismy caly brzeg, oczywiscie za pomoca radaru i optycznie; nie ma tam zadnych urzadzen, ktore moglibysmy zniszczyc, a wiec mozemy na niej wyladowac! Nasi wspolpasazerowie ze zrozumialych wzgledow nie znaja tak dobrze stosunkow wielkosci na wyspie. Kierujemy sie do brzegu! Wskazowek udziela nam Karl i Gela. W odpowiednim miejscu spuscimy na wode ich statek.
– Uwazam tez, ze oni powinni nas zapowiedziec – zauwazyla Djamila. – Tak bedzie lepiej niz droga radiowa. Oni maja ze soba duzo materialow na nasz temat.
Fontaine nie zwracal uwagi na jej slowa. Z wyciagnieta szyja siedzial pochylony do przodu i obserwowal zblizajaca sie powoli wyspe.
Nagle odezwala sie Gela:
– Hal, slyszysz mnie?
– Slysze – odparl, poprawiajac sobie laryngofon.
– Moglbys nastawic dla nas transopter? Sprobuja was pokierowac.
Hal przesunal okular przyrzadu na wysokosc tablicy rozdzielczej. W ten sposob mieszkancy malej skrzyneczki mogli przez niego patrzec.
– W porzadku – rozlegl sie glos w sluchawkach.
– Wolalbym jeszcze okrazyc wyspa – poprosil Hal.
– Zgoda – odpowiedziala natychmiast Gela. Trzymaj sie linii brzegu.
– Po co to! – syknal gniewnie profesor. – Zbyteczna strata czasu!
– Wyspa chyba nie jest az tak duza – odparl zuchwale Hal, dodajac uszczypliwie: – Trzeba bylo wziac innego pilota. Ja musze wyszukac sobie ladowisko.
– Hm – mruknal profesor i siegnal do kieszeni.
Gryzac, zerkal na Hala z boku i usmiechal sie.
– Nerwy, co? – zapytal.
Chcac nie chcac Hal odpowiedzial usmiechem. Dotarli nad pas kipieli. Hal zadrzal na widok fal, ktore nadciagaly spietrzone, aby po chwili wchlonawszy wszystko po drodze, opasc. Grzmot dobiegal az do samolotu, przenikal poprzez szczelnie zamknieta kabine. W miejscach odslanianych przez cofajaca sie wode sterczaly z piany skaly. Hala przerazala rowniez mysl o statku wielkosci pudelka od zapalek, ktory lezal teraz w skrzynce, o ktorym wiedzial jednak, ze juz raz przedostal sie przez te kipiel.
Z gory widac tez bylo miejsca o mniej groznym wygladzie, ale w jaki sposob tamci na nie trafili? A zreszta woda nawet tam nie byla spokojna.
Pasmo przyboju laczylo sie ze stosunkowo cicha strefa oceanu, ktory w miejscach wolnych od kipieli odslanial barwny swiat podwodny, pelen lsniacych ryb. Wlasciwy brzeg tworzyl waski pas piachu, ktory przechodzil nieco dalej w gruby zwir i platanine spietrzonych skal.
Lecac nad wyspa zdolali stwierdzic, ze trzy czwarte wybrzeza to podmyte przez fale urwiska.
Hal wzbil sie nieco wyzej. Teraz mogl ogarnac wzrokiem cala wyspe. Miala ksztalt elipsoidalny, o srednicy nie wiekszej chyba niz kilometr. Jej wnetrze usiane bylo wybujalymi krzewami i ruinami.
– Tam, tam – zawolala nagle Gela podnieconym glosem – ta matowa powierzchnia, chyba to tu! Istotnie, z daleka ujrzeli cos, co przypominalo zaniedbany zaklad ogrodniczy utrzymany w dawnym stylu. Byl to caly kompleks otoczony krzewami, roslinami pnacymi i rozpadajacym sie murem.
Hal dostrzegl przez lornetke, ze wiekszosc dachow pokryta byla niemal calkowicie mchem, zaroslami i bialym ptasim kalem.
Jeszcze jedna rzecz wykryli z gory, rozszyfrowujac ja po dlugim namysle: wokol wyspy ciagnela sie formacja, ktora mogla byc poteznym parkanem, a raczej jego resztkami. W dziwny sposob przechodzila przez ostre skaly i piargi urwistego wybrzeza, nie odcinala wiec gornego, wzglednie rownego plaskowyzu od stromego stoku. Poza tym zostal ustawiony w ten sposob, zeby nie widziano go od strony morza.
Wyspe okrazyli w ciagu kilku minut. Jedynym pewnym ladowiskiem okazalo sie piaszczyste pasmo wybrzeza. Hal podzielil sie swoim spostrzezeniem z Gela, zyskujac jej aprobate. Wedlug niej tam wlasnie powinno bylo znajdowac sie miejsce, skad wyruszyli na wyprawe.
Mimo stalej lacznosci radiowej pomiedzy “Oceanem II” a centrala na wyspie i ujawnieniem przybycia makrosow, Hal staral sie wyladowac jak najostrozniej, aby strumien goracego powietrza z dysz samolotu owional